HIMAVANTI

Forum Rozwoju Duchowego: Ezoteryka, Joga, Tantra, Magia, Kundalini, Uzdrawianie, Bóg i Bogini, Mistyka, Intuicja, Jarstwo, Oświecenie, HIMAVANTI OM

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie


1. Listy dla Śri Guru, prośby o błogosławieństwa i uzdrowienie, relacje z działalności: Śri Mohandźi R.Z.Matuszewski., P.O. Box 247, 44-100 Gliwice 1, PL,
2. Grupy Medytacyjne: Laya Yoga & Tantra, Nauka o Czakramach - Uzdrawianie - Wielka Brytania: tel. +44 786 225 9946 (Andrew, jęz. angielski i polski)
3. Uzdrawianie, Egzorcyzmy; Ośrodek Bogini - Studzianki k/Łodzi - Mirosława Tomaszewska tel. 44-615 4984 lub +48 602-397 477 e-mail: kontakt@zlotamira.com
4. Problem z założeniem konta lub logowaniem - napisz do webmastera Portalu Himavanti: bractwo.himawanti@gmail.com

#1 2021-05-25 21:56:26

Mitra

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2007-07-25
Posty: 180
Punktów :   

Gwałty i przemoc w Dominikańskim Centrum Informacji o sektach.

Kolejny skandal seksualny w Kościele wstrząsnął opinią publiczną w Polsce. Tym razem w roli głównej wystąpił zakon dominikanów, który w swoich szeregach trzymał bestię seksualną- o.Pawła M. z Wrocławia. Jak ujawniły dziennikarskie śledztwa, Paweł M. w latach 1996-2000 dopuścił się wielu gwałtów na uczestniczkach założonej przez niego grupy modlitewnej. Stosował wobec nich także przemoc fizyczną i psychiczną. Założona przez niego grupa była niebezpieczną sektą, w której uzależniaj on od siebie, krzywdził i gwałcił.
"Moim pragnieniem jest pomóc odkryć młodym ludziom ich często głęboko ukryte piękno i stanąć na nogi w doświadczeniu wiary. Jako duszpasterz realizuję swoje pragnienia dzieląc się moim spotkaniem z Bogiem i drogą do Niego. Jestem szczęśliwym ojcem i staram się tym szczęściem zarazić innych" - tak pisał gwałciciel Paweł M. do studentów, zachęcając ich do zaangażowania się w działalność duszpasterstwa akademickiego "Dominik" we Wrocławiu.
Już w latach 90-tych werbował on do swojej sekty studentów, wykorzystując do tego stronę internetową, co było jak na tamte czasy dosyć nowatorskim narzędziem. Na stworzonej do werbunku stronie internetowej pisał on, że "duszpasterstwo to ludzie, którzy odkryli, że są sobie nawzajem bardzo potrzebni, by nie mieć poczucia, że z pięknymi pragnieniami i wiarą w ideały są samotnymi wariatami w "normalnym" świecie". Na prowadzone przez niego niedzielne msze dla studentów w kościele św.Wojciecha przychodziły tłumy ludzi - głównie studenci i ludzie młodzi.
- To w ogóle były takie czasy, że młodzież chętniej garnęła się do Kościoła. A on miał w sobie coś takiego, że potrafił ich poruszyć. Jego kazania stawały się dla wielu bodźcem do zmian - tak wspomina tamte czasy jeden z wrocławskich kapłanów,  kolega o.Pawła M.
Magda, jedna z jego wychowanek, uczestniczka sekciarskich spotkań u Pawła M., zaznacza, że wszystkiemu co mówił o Bogu i religii, zawsze towarzyszyła duża dawka emocji.
- Sprawiał wrażenie natchnionego, ale dobrze się go słuchało. To było zawsze mocne i bardzo sugestywne, ale też ludzkie. Do tego miał jeszcze talent aktorski i ładnie śpiewał. Był też duszą towarzystwa. Dobrze się z nim spędzało czas, można było pożartować, ale też zwyczajnie pogadać. Taki ksiądz do ludzi - wspomina Magda.
Po porannych mszach były śniadania, potem jeszcze wspólne modlitwy, a wieczorami kolejne msze. Organizowali spotkania mikołajkowe, andrzejkowe i imprezy sylwestrowe. A latem wyjazdy w góry, na spotkania młodych w Lednicy i pielgrzymki na Jasną Górę.
Angażowali się także w działalność pomocową, a to więźniów odwiedzili, albo bezdomnym na dworcu pomagali, regularnie odwiedzali także Dom Samotnej Matki, żeby pobawić się z dzieciakami.
A ojciec Paweł oprócz działalności w duszpasterstwie rozkręcał też Dominikańskie Centrum Informacji o sektach i zagrożeniach duchowych. Przestrzegał przed satanizmem, okultyzmem i wróżeniem z kart. Ostrzegał przez zagrożeniami płynącymi z innych ruchów religijnych, podczas gdy sam stworzył jedną z najbardziej psychomanipulacyjnych sekt, w których dokonywano przemocy fizycznej, psychicznej i gwałtów. Dowodził też, że jogi i aikido nie da się połączyć z chrześcijaństwem, a zainteresowanym polecał "szokujący" wywiad na temat Indii, hinduizmu i reinkarnacji pod znaczącym tytułem "Niebezpieczne fantazje".

Edukował też, jak rozpoznać sekty. Że cechuje je: przywództwo charyzmatyczne, misjonarska gorliwość, prawda wyłączna, dławienie indywidualności, nadrzędność grupy, ścisła dyscyplina, odchylenia doktrynalne i techniki zniewalania. Czyli de facto przestrzegał przed samym sobą.

- Dużo osób po prostu przychodziło na msze albo niektóre spotkania, ale jeżeli ktoś chciał się bardziej zaangażować, to dosyć szybko konfrontował się z czarno-białym światem o. Pawła, w którym był albo Bóg, albo szatan. On myślał w takich kategoriach, jak anioły i demony. Był przy tym bardzo autorytarny, emanował poczuciem powinności. Uzasadniał to umiejętnością rozpoznawania woli Bożej, która objawiała mu się nawet w najdrobniejszych sprawach. Pamiętam, jak moi koledzy zaczęli się spotykać z dziewczynami i usłyszeli od ojca, że wolą Bożą jest, by wstąpili do zakonu. W taki sposób dławił wszystkie przejawy indywidualności, a jeśli ktoś miał odmienne opinie od niego, to od razu był na cenzurowanym. On sam wszędzie dopatrywał się nadprzyrodzonego działania Boga - opowiada Tomasz, dawny uczestnik spotkań w sekcie Pawła M.
O. Paweł przekonywał, że posiada charyzmaty, czyli szczególne dary Ducha Świętego, przekraczające naturalne możliwości człowieka, które mają służyć budowie Kościoła.

- Tylko u niego nie miało to nic wspólnego z chrześcijańskim rozumieniem charyzmatów. To były takie niby-manifestacje Ducha Świętego, jak omdlenia, kaszel, wyobrażenia, silne przeświadczenia, wrażenia czy innego rodzaju zwykłe odczucia - wspomina Tomasz.

Owymi "charyzmatami" miała być obdarzona też grupa studentów, z którą o. Paweł był najbliżej. To z nimi spędzał coraz więcej i więcej czasu na modlitwach, głównie o uwolnienie od złych duchów.

- W duszpasterstwie było kilka salek, oni siedzieli zamknięci w jednej z nich i odprawiali te modły. To były jakieś kompletne odjazdy. Pamiętam, że kolega powiedział mi kiedyś: oni się tam biją, ale nie wiem, co miał na myśli - opowiada Magda.
Najbliżej o. Pawła była grupa dziewczyn. W pewnym momencie kilka z nich zamieszkało nawet w salach duszpasterstwa w klasztorze. Już wcześniej zdarzało się, że studenci zostawali tam na noc, gdy przedłużyła się modlitwa albo ktoś miał problemy z mieszkaniem, więc nikogo to specjalnie nie dziwiło.

One mówiły, że wyrzucono je ze stancji. A jak już tam zamieszkały, to koledzy widywali je poubierane w habity o. Pawła. Uważali nawet, że to zabawne. Chociaż też może trochę dziwne.

O. Paweł razem z nimi organizował też misję do Chin. Zbierano na nią pieniądze na mszach, pojechali ostatecznie w trójkę - on i dwie dziewczyny. "Miesiąc to bardzo mało, dlatego (...) staraliśmy się bardzo wsłuchiwać w jaki sposób i gdzie Pan Bóg chce nas zaprowadzić w Chinach" - relacjonowała później jedna z nich w artykule do dominikańskiego miesięcznika "W drodze". Artykuł podpisała pseudonimem: Dominika Pawelska. Taki żart.

- Z czasem ta ścisła grupa zaczęła traktować resztę jakby z góry. Zaczęło się wywyższanie, dawanie innym odczuć, że są gorsi, mniej wierzący, uduchowieni i zaangażowani - mówi Tomasz.

Pamięta, że do duszpasterstwa coraz rzadziej byli zapraszani inni dominikanie, a część zaangażowanych osób zaczęła się wycofywać, bo czuła, że nie ma tam dla nich miejsca.

A dla tych dziewczyn o. Paweł stawał się jedynym łącznikiem z rzeczywistością. Tworzył wokół ich relacji atmosferę tajemnicy, zabraniając mówić, co się dzieje w duszpasterstwie. Tłumaczył im świat, uzależniał od siebie i pod pozorem religijnych rytuałów przekraczał kolejne granice. W ten sposób zaczął wymuszać także stosunki seksualne.

Sekta Pawła M. funkcjonowała do roku 2000 i wtedy to nagle zboczony duszpasterz jakby zapadł się pod ziemię. Na działalność o.Pawła M. została spuszczona kurtyna milczenia pośród dominikanów i musiało minąć 20 lat, żeby zakon dominikański, przymuszony ujawnianymi skandalami wydał następujące oświadczenie:
"Stajemy przed wami w prawdzie, która mimo upływu lat coraz wyraźniej odsłania swoje przerażające oblicze" - piszą i przyznają, że w latach 1996-2000 w ramach duszpasterstwa akademickiego działał "intensywny mechanizm przypominający funkcjonowanie religijnej sekty", a ówczesny duszpasterz "pod pozorem pobożności wyrządził wielką krzywdę wiernym, stosując przemoc fizyczną, psychiczną, duchową, a nawet seksualną".
Dziś okazuje się, że sprawę w zakonie szybko wyciszono, gwałciciela Pawła M. suspendowano. Zakazano mu głoszenia kazań i spowiadania, a jego działalność miała się ograniczyć do opieki na chorymi braćmi. Po latach okazało się jednak, że o.Paweł M. przez ten cały okres odkąd został suspendowany, cały czas prowadził publiczną działalność, na co zwróciły uwagę jego dawne ofiary. W międzyczasie pojawiły się sygnały, że są kolejne skrzywdzone przez zboczeńca dominikanina Pawła M. ofiary.

Teraz dominikanie zapowiadają powołanie komisji składającej się przede wszystkim z niezależnych od zakonu osób świeckich, która ma ostatecznie wyjaśnić wszystkie aspekty tej sprawy. Już teraz prowadzone są też rozmowy z jego dawnymi ofiarami, a zakon apeluje, by zgłaszali się wszyscy poszkodowani przez o. Pawła

- Jako wspólnocie jest nam wstyd za to, co było - mówi o. Wojciech Delik. - Chcemy wziąć odpowiedzialność, nawet jeśli nie jest ona osobista. Ale tak jak się cieszyliśmy chwałą tej wspólnoty w ostatnich latach, tak przyjmujemy też teraz to, co złe. Takich zdecydowanych działań wymaga sprawiedliwość i uczciwość, tego chciały też same ofiary. A to one są najważniejsze.

Lecz ostatnie lata rzekomej chwały wspólnoty dominikańskiej wcale nie są takie światłe, bo dzięki dziennikarskim dociekaniom wychodzi na jaw coraz więcej skandalicznych faktów związanych z osobą Pawła M.

Należy jednak wrócić trochę dalej do chronologii zdarzeń, by mieć lepszy ogląd na powiązania o.Pawła M. i ochronę jaką gwarantowali mu wysoko postawieni zakonnicy.

O. Paweł nie od razu otrzymał święcenia kapłańskie. Jak się dowiadujemy, już wtedy, pod koniec lat 80., pojawiły się pierwsze wątpliwości dotyczące jego osoby. A z biegiem czasu było ich coraz więcej.
– Pamiętam go z pierwszej połowy lat 90., kiedy prowadził duszpasterstwo szkół średnich w Poznaniu. Ludzie przychodzili tam dla niego, był jak guru. Wprowadzał taką egzaltowaną atmosferę, ale wielu się to podobało. Mieliśmy poczucie krzywdy, kiedy nagle go przeniesiono – wspomina jeden z jego dawnych wychowanków.

Te przenosiny nie były przypadkowe. Do zakonu zaczęli się zgłaszać zaniepokojeni rodzice, że ich dzieci wracają późno do domu i opuściły się w nauce.

Dawni wychowankowie o. Pawła wspominają:

– Na jednym ze spotkań domagał się, by wyrzec się psychoterapii. Wykorzystywał swój autorytet, ludzie mu wierzyli.

– Tworzył wokół siebie grupę najbliższych mu osób. To były kręgi przynależności.

– Prowadzone przez niego modlitwy trwały godzinami. I miały jakby magiczny charakter.

– Moja koleżanka spędzała z nim zaskakująco dużo czasu m.in. na różnych wyjazdach. Zaczęła przy tym mocno i nietypowo zaniedbywać kontakty towarzyskie.

– Dziewczyny opowiadały później, że podglądał je, kiedy się przebierały.

Nie wiadomo, jak wiele takich historii dotarło wtedy do przełożonych zakonu. Obecny prowincjał dominikanów o. Paweł Kozacki powiedział ”Wyborczej”, że w dokumentach o. Pawła nie ma informacji o powodach jego przeniesienia w 1996 r.

O. Marcin Mogielski, który był wówczas we wrocławskim klasztorze, wyjawił jednak, że mówiono o karnym charakterze tej decyzji. A od osoby zakonnej z Poznania słyszymy, że było to działanie prewencyjne, a decyzję podjął ówczesny prowincjał o. Jan Śliwa.

Zresztą jak mówią nasi rozmówcy, już wcześniej, gdy o. Paweł M. był w zakonie w Warszawie, pojawiały się wątpliwości dotyczącego jego pracy.
Mimo karnych przenosin we Wrocławiu znów dostał pod opiekę duszpasterstwo, tym razem akademickie.

I znów – tak jak w Poznaniu – ściągnął do dominikanów tłumy młodych ludzi. Na prowadzonych przez niego niedzielnych mszach dla studentów trudno było o wolne miejsce, dużym zainteresowaniem cieszyło się także duszpasterstwo. Codziennie organizował tam śniadania, potem jeszcze wspólne modlitwy, a wieczorami kolejne msze. A do tego imprezy i wyjazdy.
– O. Paweł był ulubieńcem ówczesnego przeora o. Andrzeja Konopki. Miał w sobie coś takiego, że ludzie odzyskiwali przy nim wiarę, a to się w zakonie podobało – mówi nam Tomasz, który należał wtedy do duszpasterstwa akademickiego.

W pewnym momencie kilka dziewczyn zamieszkało w salach duszpasterstwa w klasztorze. Już wcześniej zdarzało się, że studenci zostawali tam na noc, gdy przedłużyła się modlitwa albo ktoś miał problemy z mieszkaniem, więc początkowo nikogo to specjalnie nie dziwiło.

Ale potem zdarzało się to coraz częściej. - One mówiły, że wyrzucono je ze stancji. A jak już tam zamieszkały, to koledzy widywali je poubierane w habity o. Pawła i wtedy już nas to dziwiło - opowiada Tomasz.

– Jego ingerencja w nasze życie była totalna i bardzo intensywna: w sferę psychiczną, duchową, cielesną, w nasz wygląd i ubrania, w związki, w relacje z ludźmi z zewnątrz, z rodziną – opowiadała Olga w rozmowie w Onecie.
O. Paweł stawał się dla tych dziewczyn jedynym łącznikiem z rzeczywistością. Tworzył wokół ich relacji z nim atmosferę tajemnicy, zabraniając mówić, co się dzieje w duszpasterstwie. A pod pozorem religijnych rytuałów zaczął wymuszać stosunki seksualne.

Przekonywał uczestniczki wspólnoty, że w ten sposób walczy o ich dusze. Mówił, że ma władzę od Boga, by ich oczyścić. Oczyszczająco miał działać także jego dotyk i... penis.

– Miałam wyobrażać sobie czynności, które mnie obrzydzają, których nigdy nie chciałabym zrobić z mężczyzną – i to zrobić z Pawłem. Przy tym było jasne, że to on się poświęca i cierpi dla nas wszystkich – zaznacza Olga.

Każda z nich myślała wtedy, że jest jedyną, z którą w ten sposób „modli się” o. Paweł. Jego sposób działania zresztą nie zawsze był taki sam – czasem było to dotykanie, kiedy indziej brutalne gwałty, także w kościele.

– Paweł utrzymywał nas w ciągłej nieufności wobec siebie, nakłaniał nas do tego, abyśmy ciągle raniły się nawzajem słowami, abyśmy się źle traktowały. Wtedy miał działać oczyszczający ogień Ducha Świętego – wspomina w Onecie Olga.

Do przemocy psychicznej dochodziła także fizyczna. „Złe duchy” były wypędzane uderzeniami grubego, skórzanego dominikańskiego pasa. - Pamiętam, że kolega z duszpasterstwa powiedział mi kiedyś: oni się tam biją - wspomina Magda.
Pobicia i gwałty działy się za zamkniętymi drzwiami, ale coraz większa izolacja tej grupy, dziwaczne modlitwy i okrzyki były zauważalne też dla innych członków duszpasterstwa. Nie reagowali na nie jednak ani współbracia, ani przeor, ani prowincjał.

O. Paweł często powoływał się na przyjaźń z o. Maciejem Ziębą, prowincjałem dominikanów w latach 1998-2006, zmarłym trzy miesiące temu. Znali się jeszcze z czasów studiów, o. Zięba był też jego spowiednikiem i kierownikiem duchowym. – Widać było, że bardzo się lubią – podkreślają nasi rozmówcy.

– On to sprytnie wykorzystywał, mówiąc, że ojciec Maciej o wszystkim wie i akceptuje to, co się dzieje we wspólnocie - powiedział "Wyborczej" o. Marcin Mogielski.

To on, gdy przyszedł do wrocławskiego klasztoru w 1999 r., zwrócił uwagę, że dzieją się tam niepokojące rzeczy, chociaż wtedy nie wiedział jeszcze o wszystkim. O sprawie poinformował Ziębę.

– Kiedy starałem się przekazać zdobyte informacje, słyszałem, że jestem zazdrosny, zawistny i chodzi głównie o to, że nie dorastam mu do pięt – wyznał "Wyborczej" Mogielski.

Prowincjała Ziębę miał alarmować także o. Kozacki, który przejął po o. Pawle wspólnotę w Poznaniu i spotkał w nim oczarowaną jego poprzednikiem młodzież. Twierdzi, iż zwracał uwagę, że arbitralne przypisywanie sobie przekazu Ducha Świętego może być szkodliwe .

Ówczesny przeor wrocławskich dominikanów o. Andrzej Konopka zapewnia jednak, że nie widział nic niepokojącego w zachowaniu o. Pawła. Zanim zakończy rozmowę, której – jak tłumaczy – nie może prowadzić z powodu nakazu prowincjała Kozackiego, by nie wypowiadać się w tej sprawie, dodaje jeszcze, że przecież jakby coś wiedział, to już wtedy o. Zięba przepytałby go w tej sprawie, a nic takiego zrobił.

Prowincjał Zięba decyzję jednak podjął jednoosobowo, nie konsultując jej nawet z Radą Prowincjalną zakonu. Gdy przeczytał dostarczone przez Mogielskiego świadectwa spisane przez ofiary, nałożył na o. Pawła zakaz sprawowania sakramentów przez rok, miesięczne zamknięcie u kamedułów, nakaz rocznej pracy w hospicjum dziecięcym, terapię i zakaz kontaktów z ludźmi z Wrocławia.

Mogielski powiedział "Wyborczej": – Kilka osób pojechało do niego do Warszawy. Prowincjał wyszedł do furty i po trzech minutach odesłał je z powrotem. Ofiary usłyszały: „Jesteście dorosłe, wiedziałyście, co robicie. A gdyby przyszedł wam do głowy pomysł, żeby udać się z tym do prawników lub gazet, to jestem przygotowany. Do widzenia”.

Były dominikanin, który znał dobrze Pawła M. mówi na, że to styl typowy dla o. Zięby, który z natury był apodyktyczny i nie znosił sprzeciwu.

I że kiedy kilka lat później jedna z ofiar znów prosiła go o interwencję, bo Paweł M. udzielał się publicznie, otrzymała odpowiedź od Zięby, że odbył już karę. - A przecież seksualne praktyki wobec powierzonych duszpasterskiej trosce osób podpadają pod odpowiednie paragrafy - zaznacza były zakonnik. 
Po Ziębie prowincjałem został o. Krzysztof Popławski. Za jego kadencji, po kolejnej interwencji ofiar, które stale widziały prowadzoną publiczną działalność o. Pawła M. kary zostały nawet zaostrzone.

Ale niedługo potem znów poluzowane.

– Ojciec Paweł przeprosił, przyznał się do winy, poddał terapii, a potem długo negował zasadność tych kar. W 2016 r. zbadało go trzech profesorów akademii medycznej, którzy nie stwierdzili żadnych zaburzeń i uznali, że jest zdolny do pracy duszpasterskiej. I to zrobiło częściowo złą robotę – wspomina obecny przeor wrocławskiego zakonu Wojciech Delik.
W tym samym roku miało miejsce 800-lecie zakonu. Z tej okazji dominikanie postanowili przebiec maraton, a na starcie obok kolejnego już prowincjała, o. Kozackiego, pojawił się Paweł M. Zdjęcia, gdzie stoją obok siebie uśmiechnięci, oglądały później jego ofiary.

Kozacki z Pawłem M. znał się jeszcze z duszpasterstwa młodzieży szkół średnich w Poznaniu, prowadzonego przez o. Jana Górę. W tym samym czasie byli także na studentacie w Krakowie.

Spotykali się nadal, gdy jeden prowadził już wspólnotę we Wrocławiu, a drugi w Poznaniu. To w prowadzonym wtedy przez Kozackiego miesięczniku dominikańskim „W drodze” ukazała się relacja z podróży do Chin, w którą o. Paweł udał się z dwoma studentkami z Wrocławia. Pieniądze na tę wprawę były zbierane na mszach świętych we wrocławskiej parafii.

„Miesiąc to bardzo mało, dlatego (...) staraliśmy się bardzo wsłuchiwać, w jaki sposób i gdzie Pan Bóg chce nas zaprowadzić w Chinach” – relacjonowała później jedna z nich w tekście, który podpisała celowo pseudonimem DOMINIKA PAWELska.

U prowincjała Kozackiego też próbowały szukać sprawiedliwości ofiary Pawła M. Pod koniec 2019 r., gdy jedna z dziewczyn natrafiła na działalność o. Pawła w internecie, wysłała do Kozackiego list. – Odpowiedź prowincjała nie była lakoniczna, natomiast wpisywała się w nurt myśli „wszystko jest załatwione” – opowiadała Agata w Onecie.
– Ojciec Kozacki, jak zresztą wielu innych braci, był uwikłany w skomplikowaną relację zależności od o. Zięby, który cały czas miał silną pozycję w zakonie. Według mnie bał się więc zareagować wcześniej – mówi były dominikanin.

A od innej osoby, która zna prowincjała Kozackiego, słyszę, że jest dobrym człowiekiem, ale słabym i brakuje mu w zakonie zaplecza.
Na łagodzenie kar wobec o. Pawła mieli także wpływać starsi zakonnicy, którymi się opiekował. Bardzo go lubili, naciskali, że taki fajny i szkoda, żeby się marnował. I tak pojawiały się kolejne zgody na jego działalność.

– Dostałem kiedyś telefon, dlaczego o. Paweł odprawia rekolekcje, i sam się zdziwiłem, ale okazało się, że miał na to zezwolenie przełożonych – wspomina przeor Delik.

Dominikanie tłumaczą, że nawet wtedy, gdy starali się izolować o. Pawła, on łamał zakazy albo wyszukiwał furtki, by dalej prowadzić swoją działalność np. w internecie.

Śladów jego aktywności nadal można znaleźć sporo, chociaż od kiedy sprawa stała się publiczna, są sukcesywnie kasowane ze stron internetowych. Już w 2005 r. założył bloga, na którym publikował nagrania ze swoimi przemyśleniami.
„Czy ja bym chciał móc przemieniać świat? I ten wewnętrzny, i ten zewnętrzny, ludzkich serc, aby je zachęcać do dobra, bronić przed złem. Czy ja pragnę tej mocy, która tak naprawdę jest mi dana? (...) O tyle ile ja w moim życiu zechcę otworzyć swoje serce na dar Ducha Świętego, o tyle ja, albo – jeszcze lepiej – Bóg we mnie i przeze mnie objawi swoją moc. Do tego potrzeba tylko jednej rzeczy. Potrzeba ciągłego umierania dla siebie, czyli zgody na to, co Bóg chce w moim życiu dokonać” – mówił w jednym z nich.

Pierwsze lata po ukaraniu spędził także na pisanie pracy doktorskiej. Skupił się na postaci Maryi w teologii mistycznej Marie-Dominique’a Philippe’a, francuskiego dominikanina, który – jak się kilka lat później okazało – wykorzystywał seksualnie kobiety.

Promotorem tej pracy na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego był o. prof. Jacek Salij. Jak słyszymy od naszych rozmówców, był on także jednym z tych braci, którzy lobbowali w kwestii ograniczania ciążących na o. Pawle zakazów.

Tuż po publikacji doktoratu w 2008 r., o. Paweł zapraszał swoich dawnych wychowanków z duszpasterstwa na srebrny jubileusz ślubów zakonnych w Poznaniu. „Po 25. latach życia w zakonie czuję się bardzo obdarowany i szczęśliwy. Cieszę się, że tego szczęścia nie zniszczyło żadne zło, ani to we mnie, ani to wokół mnie” – pisał na Naszej Klasie.

Przez ostatnie lata był również w zakonie w Warszawie. Jedna ze studentek z tamtejszego duszpasterstwa pamięta, że dominikanie informowali ich, że o. Paweł nie może pracować z młodzieżą, bo dopuścił się nadużyć. Mógł jednak spowiadać. I prowadzić rekolekcje.

Offline

 

#2 2021-05-25 21:58:07

Mitra

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2007-07-25
Posty: 180
Punktów :   

Re: Gwałty i przemoc w Dominikańskim Centrum Informacji o sektach.

Jako dobry mówca był na nie chętnie zapraszany. „Jedną z cudownych obietnic jest ta, że Jezus mówił, żeby owce miały życie w obfitości. Tak żyjesz, że inni przy tobie wracają do życia” – mówił w czasie jednych z nich, przywołując historie osób, które w trakcie jego pracy się nawróciły.
W ostatnich latach Paweł M. był bardzo aktywny w internecie. Miał konto na Facebooku (Paweł Maliński) i Twitterze (@pawelmalinski) ale jego działalność skupiła się przede wszystkim na jednej z platform, gdzie można umieszczać nagrania głosowe. W sumie od stycznia 2019 r. pojawiły się tam 782 homilie, które odsłuchano ponad 25 tys. razy.
„Bóg chce obdarowywać także przez nas samych, we mnie składa dar miłosierdzia dla innych, dlatego mnie wzywa do tego, żebym wołał i udzielał tego miłosierdzia innym” - można odłuchać na jednym z nagrań.
Ostatnie nagranie pochodzi z soboty 6 marca 2021 r. Ojcem Pawłem interesuje się już wtedy prokuratura, do której zgłosiła się kobieta, którą miał skrzywdzić w ostatnich latach. Niedługo potem dominikanie ogłaszają, że w ich klasztorze doszło do nadużyć seksualnych.

Ofiara o. Pawła: – Doceniam ten gest i jedna część mnie mówi: dobrze, że po 20 latach przestali w końcu zamiatać sprawę pod dywan. Ale jest też pytanie, co dalej?

– Jedną z dziewczyn brutalnie i często gwałcił. Wpadał do ciasnego pomieszczenia, podduszał ją, gwałcił i wykrzykiwał na cały głos grzechy innych ludzi ze wspólnoty. Oskarżał ją, że grzeszą, bo ona nie jest wierna Bogu. Albo potrafił zgwałcić którąś na ołtarzu w bocznej kaplicy kościoła – mówi kolejna z ofiar.

– Wiedział o mnie kompletnie wszystko. Nakłaniał mnie do spekulacji, kto mógł mnie „zarazić” złym duchem, kto na mnie źle patrzył, kto mnie dotykał. Spowiedź potrafiła trwać 2–3 godziny. Odwoływał się do Boga. Mówił, że mogę oddać ten swój ciężar panu Bogu – opowiada jedna z wykorzystanych osób

- Dla mnie ważna też było to, że firmowali to dominikanie. Paweł prowadził Centrum Informacji o Sektach. To budowało poczucie bezpieczeństwa. On aktywnie zdobywał ludzi, ściągając ich do duszpasterstwa skracał dystans.- wspomina Olga. Po krótkim czasie przekonała się jak bardzo się myliła i że została zwiedziona do niebezpiecznej sekty dominikańskiej.
-Stopniowo tak. Jego ingerencja w nasze życie była totalna i bardzo intensywna: w sferę psychiczną, duchową, cielesną, w nasz wygląd i ubrania, w związki, w relacje z ludźmi z zewnątrz, z rodziną. „Rozeznał” — jak to nazywał w kościelnej gwarze— że moja siostra odprawia za mnie seanse satanistyczne i jest dla mnie groźna. Było to oczywiście straszną bzdurą, ale wtedy tego tak nie widziałam. Pojawiła się we mnie nieufność i wrogość wobec bliskich.
Po kilku pierwszych miesiącach minął mi sceptycyzm wobec niego i potem do końca wierzyłam każdemu jego słowu, bez cienia wątpliwości. Był dla mnie kimś, kto ma idealny kontakt z Bogiem. Wiele innych osób z jego otoczenia uważało podobnie. Tyle że publicznie nie mówił tych – jak się potem okazało – bzdur. One padały tylko podczas spotkań w węższym gronie wtajemniczonych. Ingerował w każde 10 min. mojego dnia – rozstrzygał, czy byłam wierna Bogu czy nie.Żyłam w coraz większym poczuciu winy i oddzieleniu od studiów, znajomych, rodziny. Przez częste długie nocne modlitwy i spotkania ja i reszta dziewczyn ze wspólnoty chodziłyśmy skrajnie niewyspane. Dramatycznie opuściłam się w nauce, aż w końcu nie zaliczyłam kolejnego roku studiów, powtarzałam go. Paweł twierdził, że ma władzę od Boga by mnie oczyszczać i że Bóg go do tego przynagla. Jakoś na początku 2000 r., po prawie czterech latach manipulacji i indoktrynacji, na wyjeździe wspólnotowym, wezwał mnie w nocy do swego pokoju. Twierdził, że dostał od Boga wezwanie, żeby pogłębić „tylko naszą modlitwę” oczyszczającą mnie. Miało to polegać na dotyku, tylko nago. Paweł był pierwszym mężczyzna, którego widziałam nago i pierwszym mężczyzna, który mnie tak dotykał (w tym czasie byłam już drugi rok w bardzo ważnym dla mnie związku z chłopakiem, który Paweł mocno kontrolował).Te potkania, w trakcie których naruszał moją intymność, trwały dwa miesiące. Pamiętam, że gdy bolał mnie brzuch, twierdził, że to ewidentne wezwanie do dalszej takiej “modlitwy”. A brzuch bolał mnie cały czas, miałam dreszcze i odruchy wymiotne, bałam się i wstydziłam, czułam straszne upokorzenie. Było to podobno wyrazem mojej niedoskonałości, bo przecież ludzie oczyszczeni przez Boga nie muszą się niczego wstydzić. Jeden ze sposobów “tylko naszej modlitwy” polegał na tym, że miałam wyobrażać sobie czynności, które mnie obrzydzają, których nigdy nie chciałabym zrobić z mężczyzną – i to zrobić z Pawłem. Przy tym było jasne, że to on się poświęca i cierpi dla nas wszystkich. Czasem te seksualne “modlitwy” odbywały się tuż przed comiesięczną mszą św. z modlitwą o uzdrowienie, na którą przychodziły tysiące ludzi. Miały warunkować powodzenie Bożej łaski uzdrowienia: jeśli nie będę im wierna, ludzie nie zostaną uzdrowieni. - opowiada w wywiadzie z Arturem Nowakiem dla Onetu, który został przeprowadzony z kilkoma ofiarmi. Wypowiedzi ofiar są niezwykle dramatyczne i całkowicie demaskują struktury dominikańskie, które wiedziały o postępowaniu gwałciciela Pawła M., a ten jeszcze w styczniu 2021 roku,tuż przed ujawnieniem w mediach jego przestępcznej działalności, "misjonował" z ramienia dominikanów na portalach społecznościowych takich jak Twitter (@pawelmalinski) czy Facebook.
Dlatego warto też przytoczyć fragmenty tego wywiadu:

A.N.:Postępował tak ze wszystkimi dziewczynami z grupy?

O: Doświadczenie każdej z nas jest inne. Jedną z dziewczyn brutalnie i często gwałcił. Na przykład wpadał do ciasnego pomieszczenia, podduszał ją, gwałcił i wykrzykiwał na cały głos grzechy innych ludzi ze wspólnoty. Oskarżał ją, że grzeszą, bo ona nie jest wierna Bogu. Albo potrafił zgwałcić którąś na ołtarzu w bocznej kaplicy kościoła. Oczywiście bez świadków.

A.N.:Mówiłyście o tym między sobą?

O: Żadna z dziewczyn nie wiedziała, co się dzieje u innej dziewczyny, i że w ogóle coś się dzieje. Seksualne „modlitwy” utrzymywane były w ścisłej tajemnicy. Paweł utrzymywał nas w ciągłej nieufności wobec siebie, nakłaniał nas do tego, abyśmy ciągle raniły się nawzajem słowami, abyśmy się źle traktowały. To było w dobrym tonie w tej sekcie: wyszydzać słabości, być bezwzględnym, poniżać. Bo wtedy miał działać oczyszczający ogień Ducha Świętego.

Żyłyśmy odgrodzone od siebie, w lęku, nigdy nie było wiadomo z której strony dostaniesz. Oczywiście z miłości. To, jak nas traktował, wyszło na jaw po jego przeniesieniu z Wrocławia, kiedy sprawą zajął się Marcin Mogielski, kiedy załamał się mur tajemnic i jedna po drugiej zaczęłyśmy ujawniać sobie nawzajem i Marcinowi swoje tragedie. Był to jednak dramat naszych relacji, po paru latach wzajemnego ranienia się, trudno mi było nawet przebywać w jednym pomieszczeniu z większością dziewczyn.

A: Raz tylko Paweł publicznie położył jednej z dziewczyn rękę na łonie. Dotykał ją najpierw przez materiał, potem włożył jej tą rękę pod spód. Pamiętam swoje zdziwienie, że to się w ogóle dzieje. Wyjaśnił, że do tego wzywa go pan Bóg. Rzeczywiście jednak było tak, że on współżył z dziewczynami. Potrafił w ciągu jednej nocy być u trzech kobiet i żadna z nich nie wiedziała, że on tak sobie wędruje od jednej do drugiej, od mieszkania do mieszkania.

O: Bił niektórych skórzanym dominikańskim pasem. Zachęcał innych, żeby w tym uczestniczyli. To trwało godzinami. Wiec wyobraź sobie, jak skóra mogła wyglądać po tych tysiącach razów. To była jedna wielka fioletowa skorupa.

A: Bił po nerkach, po tyłku.

O: Pamiętam, jak jedna z dziewczyn po rozeznaniu Pawła położyła się na stół. Jej mama dopuściła się aborcji i chciała to odpokutować. Ona przeżywała wtedy swój czyściec, bo Paweł rozeznał, że jeżeli ona będzie teraz bita, to po śmierci pójdzie prosto do nieba.

A.N.:Jak to się stało, że tak was zdominował?

A: Byłyśmy w to uwikłane. Na początku, kiedy przyszedł do Wrocławia w 1996 r. spowiadał mnie z mojej przeszłości. Dopytywał o sprawy związane z nieczystością. Zostałam wtedy mocno pobita, posiniaczona na twarzy, głównie przez Pawła. Bili mnie też inni członkowie wspólnoty. To był taki moment, żeby powiedzieć, że spadam stamtąd. Ale zostałam, bo wierzyłam, że pan Bóg mnie tu przyprowadził. Siniaki goiły się przez miesiąc.

Byłyśmy w niego zapatrzone. Miał u nas niepodważalny autorytet. Pamiętam, że każda osoba ze wspólnoty miała zadania, żeby nie próżnowała. On odczytywał jej charyzmaty i na przykład było tak, że ktoś słyszał proroków, ktoś inny był od modlitwy za zmarłych, ktoś na przykład zapadał w rodzaj śpiączki, ktoś miał gromić szatana, więc przez kilka godzin machał ręką i krzyczał „Gromię ciebie, szatanie”. Jedna z dziewczyn, która miała dar rozeznawania proroków, to jest słyszała, co mówią prorocy do tej naszej grupy, miała niestety takie momenty, że przestawała słyszeć tych proroków albo przekazywała proroctwo zbyt cicho lub niejasno. Były różne metody, żeby ją do tego mobilizować. Na przykład dostawała tysiąc pasów, żeby wzmocnić jej przekaz.

O: Bo Paweł twierdził, że jest niewierna.

A.: Pamiętam, jak leżała, obolała po pobiciu. Wierzyła, że jak będzie nieposłuszna, niewierna, to coś się naprawdę dużo straszniejszego wydarzy, no i poddawała się temu. Można porównać to do sytuacji, w której stajesz przed wyborem: albo się dasz umartwić, zbrukać albo twojemu bliskiemu stanie się coś gorszego. On się do takich argumentów uciekał.

O: Paweł stworzył inną rzeczywistość, w której funkcjonowałyśmy, rzeczywistość duchową, w której diabeł, rozmaite demony były bardzo realne, wpływały na nasze ciała, na przedmioty. A każda nasza czynność odbijała się na kimś innym. On uczynił nas odpowiedzialnymi za losy ludzi, świata, za swoje cierpienia i za to, że musiał nas tak traktować. Głęboko nas indoktrynował. Niektóre z osób ze wspólnoty były w związkach. Paweł je rozbijał. On przy wsparciu całej grupy wmawiał chłopakom powołanie. To trwało jakiś czas, aż konkretny chłopak bardzo chcąc odpowiedzieć Bogu na powołanie, wstępował do zakonu.

A.N.: Do dominikanów?

O: Tak. Ten chłopak akurat wytrzymał tam kilkanaście lat. To nie był w pełni jego wolny wybór, ale efekt bardzo silnej presji.

A: To była w ogóle reguła, że jak pojawiał się we wspólnocie jakiś chłopak, to Paweł go wysyłał do zakonu. Takich przypadków było więcej.

A.N.:Jakie były motywacje Pawła? Był zorientowany na to, by was wykorzystać seksualnie?

O: Nie sądzę, że chodziło mu o to, by sobie na nas seksualnie poużywać. W każdym razie nie tylko o to. Myślę, że dominująca była chęć totalnego zawłaszczenia podporządkowania sobie drugiego człowieka. On oczywiście twierdził, że zdobywa ludzi dla Boga.

A: Myślę podobnie. Wykorzystanie seksualne było elementem tej dominacji. Wszystko to było podkolorowane jego cierpieniem za grzechy świata, argumentami religijnymi. Dawał nam do zrozumienia, że on cierpi i musi się tak poświęcać dla nas i dla świata, że to bicie, wykorzystywanie seksualne nie ma nic wspólnego z przyjemnością. No i w ten sposób wzbudzał w nas poczucia winy, że jak my nie jesteśmy wierne Bogu, to jemu jest trudno i musi się do takich rzeczy uciekać, żeby nas oczyszczać.

A.N.: A jak reagowali na to inni dominikanie? Wspólnota działała kilka lat. Spałyście tam czasami, choć przecież klasztor to nie jest miejsce, w którym pomieszkują kobiety.

O: Z całą pewnością to musiało być zauważone. Przecież w trakcie naszych spotkań modlitewnych ludzie krzyczeli. Wiem, że osoby, również z duszpasterstwa, chodziły do ówczesnego przeora i innych ojców z pytaniami, co tu się dzieje. Jedna z osób z duszpasterstwa wysyłała nawet listy do przeora w tej sprawie, wyrażała obawę, że nasza grupa jest mocno destrukcyjna i niepokój o to, co tam się dzieje. Był to zresztą człowiek, który miał dostęp do komputera Pawła i znalazł w nim masę materiałów pornograficznych.

A.N.: I co zrobił przeor?

O: No jak widać nic.

A: Pamiętam modlitwę, kiedy przyklękaliśmy przed Pawłem, mówiąc do niego „królu”, bo on miał objawienia, że cierpi jak Chrystus. Ta modlitwa odbywała się przed okienkiem, które wychodziło na dziedziniec klasztoru. I nagle w tym okienku pojawiła się twarz przeora. Przestraszyliśmy się, że będą z tego jakieś kłopoty, bo to, co się działo na modlitwach, utrzymywaliśmy w tajemnicy. Baliśmy się, że będzie zaraz jakaś reprymenda, ale przeor zaczął z tego śmiać. To było koło północy.

O: Pamiętam to. Przeor z Wrocławia sobie z tego drwił. Zdarzyło się nawet, że prosił Pawła, żeby mu jakaś studentka umyła samochód. I ja w ramach posłuszeństwa mu ten samochód myłam.

W dalszej części wywiadu pada kilka ciekawych informacji na temat prowincjała o.Macieja Zięby, który uchodził w powszechnej opinii za postępowego duchownego i wielokrotnie był zapraszany do mediów publicznych w roli duchowego autorytetu.

A.N.:– Co na to wszystko prowincjał? Mam na myśli Macieja Ziębę. Miał przecież władzę, żeby to wyjaśnić.

O: Powiedziałabym, że o. Zięba zrobił bardzo dużo, żeby zatroszczyć się o swojego zakonnika. Jednak nie zrobił zupełnie nic, żeby zatroszczyć się o ofiary. Paweł był jego oczkiem w głowie. Zięba zadbał o to, by po przeniesieniu go zbadać, pozwolił mu wypocząć u kamedułów, w spokojnym miejscu, tak, żeby nie był na nic narażony, potem pod opieką psychologa posłał go do pracy z dziećmi w hospicjum. Przez rok Paweł był pozbawiony możliwości pełnienia czynności kapłańskich i dostał jakieś zakazy, które świetnie udawało mu się obchodzić.

A.N.:To nazwano “karą”?

O: Powiedziałabym, że była to raczej nagroda. Nagroda za przynależność do zakonu dominikanów i kleru katolickiego. Bo gdyby nie był kapłanem Kościoła katolickiego, nikt by nie pytał o jakieś prawa zakonne, tylko konfrontowałoby Pawła z prawem państwowym i policją. Poprosiłyśmy o spotkanie z prowincjałem, bo on sam nie wychodził z inicjatywą, nigdy nie był zainteresowany, żeby dowiedzieć się, co się naprawdę wydarzyło we Wrocławiu. Miał własną wizję tej sytuacji.

A: Potrzebowałyśmy pomocy, wsparcia.

O: Chciałyśmy po prostu, żeby ktoś nam towarzyszył w tym trudnym czasie.

A.N.: I jaki był odzew ze strony Zięby?

A: Najeżył się. Przyjechałyśmy z Wrocławia do Warszawy, żeby z nim porozmawiać, a o. Zięba nas załatwił w trzy minuty w małym pomieszczeniu przy furcie. Kompletnie nie odczytał naszych intencji. Powiedział, że jeżeli planujemy jakąś akcję prasową bądź sądową, to on jest na to przygotowany. Z takim przekazem odbiliśmy się od progów prowincjała. Więc Maciej Zięba zachował się fatalnie.

A.M.: Miałyście potem jeszcze jakiś kontakt z prowincjałem?

A: Tak. Za czasów Pawła byłam odpowiedzialna za remonty świetlicy środowiskowej, którą, za sprawą Pawła, dominikanie dostali od władz miejskich we Wrocławiu. Do moich obowiązków należały kontakty z człowiekiem, który to lokum remontował. Paweł subtelnie wyciągał od nas na to pieniądze. Ktoś zlikwidował książeczkę oszczędnościową, ktoś miał pieniądze z pracy za granicą, gdzie pojechał zarobić na studia. Każdy dawał, ile mógł.
No i jak sprawa z Pawłem wyszła na jaw, to zostało do zapłacenia temu panu od remontu około siedemdziesięciu tysięcy. Pamiętam spotkanie na takiej dużej sali u dominikanów, gdzie ten problem był podniesiony. Zięba z łaski powiedział, żeby spisać, ile i komu się należy. I koniec. Zero szacunku czy też przygarnięcia, choć wiedział, co się stało. Siedział i milczał, jakby niecierpliwił się, kiedy to się wreszcie skończy. Powiedziałam mu: „Słuchaj, ojcze, tutaj jest dług do zapłacenia”. Przemyślał przez chwilę, pewnie skalkulował sobie, co mu się bardziej opłaca i dominikanie za to zapłacili. Zacięłam się po tym spotkaniu.

Tutaj link do całości wywiadu:
https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onec … ad/xbdjkyx

Ostatnio edytowany przez Mitra (2021-05-26 06:24:41)

Offline

 

#3 2021-05-25 21:59:09

Mitra

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2007-07-25
Posty: 180
Punktów :   

Re: Gwałty i przemoc w Dominikańskim Centrum Informacji o sektach.

Sprawa jest w toku. 30 marca 2021 powołana została niezależna komisja z uprawnieniami m.in. do przesłuchiwania dominikanów - poinformował we wtorek zakon. Prace komisji powinny zakończyć się do końca czerwca tego roku. Na jej czele stanie publicysta Tomasz Terlikowski.
Wcześniej O. Kozacki poinformował, że wszczął kanoniczny proces karny. "Ciągle poznajemy nowe fakty z przeszłości ojca Pawła M., dlatego wszcząłem kanoniczny proces karny, a zebrane dokumenty zostaną w trybie pilnym wysłane do Rzymu do Kurii Generalnej Zakonu, a przez nią do Watykanu" - czytamy w oświadczeniu.
W środę (31 marca 2021) Sąd Okręgowy w Katowicach zarządził tymczasowy, trzymiesięczny areszt dla zakonnika o. Pawła Malińskiego (12 marca, gdy dominikanin został zatrzymany przez policję, klęcznikowy Sąd Rejonowy w Katowicach odrzucił wniosek o areszt dla dominikanina i go zwolnił). 2 marca 2021 do Prokuratury Regionalnej w Katowicach wpłynęło zawiadomienie zakonnicy, którą ojciec Paweł dwukrotnie zgwałcił w 2011 i 2018 roku.
Jak przekazała rzeczniczka Prokuratury Regionalnej w Katowicach, Agnieszka Wichary duchowny usłyszał siedem zarzutów dotyczących gwałtu (w tym zgwałcenia zakonnicy) oraz poddania się innej czynności seksualnej w okresie od 2011 do 2018 roku.

Offline

 

#4 2021-07-27 21:07:07

Mitra

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2007-07-25
Posty: 180
Punktów :   

Re: Gwałty i przemoc w Dominikańskim Centrum Informacji o sektach.

I tak właśnie kończą się wszelkie deklaracje pomocy wobec ofiar seksualnych zboczonych ojczulków dominikanów. Po ujawnieniu ogromnej skali seksualnej przemocy, jaka przez lata odbywała się za murami inkwizycyjnego zakonu dominikanów, której doświadczyło dziesiątki, jeśli nie setki młodych osób obojga płci, zwierzchnicy tego zakonu obiecywali udzielenie wszelkiej pomocy skrzywdzonym. Jak wynika z rozmów przeprowadzonych z ofiarami zboczonych inkwizytorów dominikańskich, żadna z tych osób nie otrzymała jakiejkolwiek pomocy, a jedynie zbywane są i przekierowywane do kontaktowania się w sprawie gwałtów i przemocy z kancelarią prawną, reprezentującą zakon dominikański w tej sprawie.
Już w 2000 roku Weronika, ofiara zboczonego dominikanina Pawła M., usłyszała od jego przełożonego, że "nie wygra z jego (przełożonego) prawnikami". Po upływie 21 lat, ponad dwóch dekad życia w traumie, kontakt z prawnikami inkwizycyjnego zakonu dominikanów, to jedyne co spotyka panią Weronikę, kiedy domaga się wyjaśnienia i pomocy psychologicznej. Dominikanie, oprócz pomocy psycholigcznej, obiecywali też zadośćuczynienie winom swoich zboczonych ojczulków także w formie pieniężnej. Do tej pory nikt nie otrzymał nawet złotówki, nie licząc pewnie wielokrotnie proponowanych "pod stołem" róznych sum za milczenie, co przecież Kosciół rzymsko-katolicki opanował do perfekcji.

Jak pisze portal wiez.pl:

– Od ponad trzech miesięcy nie mamy informacji od władz dominikańskich, od czerwca rozmowa odbywa się wyłącznie na poziomie prawników – mówią skrzywdzone.- Znów czujemy się, jakbyśmy same sobie były winne. Wszystkie obietnice ludzkiego kontaktu okazały się bez pokrycia. Stałyśmy się tylko przeciwnikiem finansowym. I to w momencie, w którym zaufałyśmy na nowo i uwierzyłyśmy, że jesteśmy dla nich ważne.
Prowincjał polskich dominikanów, o. Paweł Kozacki, osobiście rozmawiał ze skrzywdzonymi po oświadczeniu z 7 marca i publikacji „Więzi” z 24 marca. W osobistych rozmowach, na które przyjechał do każdej z opisanych tu kobiet z DA „Dominik” (ale nie do siostry Małgorzaty), obiecał towarzyszenie, pomoc. – Mówił nam: „Gdybyście czegokolwiek potrzebowały, dawajcie znać” – wspominają. Te rozmowy dały im wiele nadziei.

Prześledźmy więc na początek korespondencję, która zwiastowała właśnie taki otwarty sposób komunikacji.

Jako pierwsza odpowiedź pisemną prowincjała otrzymuje s. Małgorzata. Już 16 marca, po otrzymaniu listu ze zgłoszeniem krzywd wobec niej, prowincjał odpisuje listem wysłanym natychmiast przez maila, a także pocztą tradycyjną: „czuję ogromny ból i wstyd, czytając o wydarzeniach, które Siostra przeszła. Dowiaduję się z listu Siostry, że mój współbrat, O. Paweł M., dopuścił się strasznych czynów i robił to udając gotowość pomocy i powołując się na Boga”.

O. Kozacki przeprasza zakonnicę, choć ma świadomość, „że słowo przepraszam to za mało”. Dodaje: „prosząc o wybaczenie deklaruję, że jeśli w jakikolwiek sposób możemy Siostrze pomóc, to jesteśmy gotowi bezwarunkowo udzielić każdej pomocy, która byłaby przydatna”.

Już 1 kwietnia pojawia się pierwsza wiadomość od o. Kozackiego wysłana zarówno do s. Małgorzaty, jak i do kobiet skrzywdzonych w DA „Dominik”. Prowincjał deklaruje, że będzie informował na bieżąco o tym, jak postępuje sprawa Pawła, „podobnych informacji domagają się ode mnie Bracia i Siostry z Zakonu”. Przekazuje także skrzywdzonym mail, który sam dzień wcześniej rozesłał do Braci i Sióstr Zakonu Św. Dominika: „zacznę od przeprosin. Przypuszczam, jak trudna czy irytująca była dla Was sytuacja, gdy dowiadywaliście się o kolejnych szczegółach sytuacji br. Pawła M. z mediów, a nie ode mnie”.

Zapewnia też w przekazanym mailu do swoich zakonników o rychłym powołaniu komisji (została powołana tego samego dnia – P.G.) oraz że informacje o jej działaniu będą umieszczane się na stronie internetowej zakonu.

Na tym jednak – 1 kwietnia – urywa się komunikacja prowincjała z s. Małgorzatą, choć do udzielania wszelkich informacji zobowiązała o. Kozackiego nuncjatura apostolska.

3 kwietnia skrzywdzone we Wrocławiu dowiadują się od prowincjała, że Paweł M. sam oddał się w ręce policji, gdy przyszedł nakaz aresztowania go (przypomnijmy – ponownego, bo po pierwszym nakazie aresztowania został on zwolniony i przebywał w klasztorze w swojej celi, bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym i noszenia stroju zakonnego – P.G.). 8 kwietnia prowincjał informuje w mailu o krokach, jakie zostały poczynione, by powołać komisję i omówić tryb jej działania.

Prowincjał deklaruje także, że każdy, kto będzie chciał pomocy psychologicznej innej niż w ośrodku działającym w dominikańskim budynku we Wrocławiu, ma się do niego osobiście zgłosić. „Mam świadomość, że ta deklaracja (podobnie jak inne działania), jest spóźniona o ponad 20 lat. Tego już nie jestem w stanie naprawić. Nie zmienia to jednak mojej gotowości do pomocy” – pisze o. Kozacki.

Jednak na deklaracjach się skończyło. 8 kwietnia nagle urywa się kontakt z prowincjałem także dla osób z wrocławskiego DA.
Zakon dominikanów nie wyznaczył swojego pełnomocnika do rozmowy ze skrzywdzonymi. Niektóre kobiety otrzymały jedynie, ogólnie dostępny na stronie internetowej, numer telefonu do dominikańskiego duszpasterza osób wykorzystanych seksualnie. Czyli znów to one miałyby wychodzić z inicjatywą kontaktu. Dla nich było to potraktowanie ich jak każdej innej osoby „z ulicy”.

Od drugiego tygodnia kwietnia pokrzywdzone kobiety otrzymują wiadomości o przebiegu sprawy jedynie przez swoich pełnomocników prawnych i od niezależnej komisji powołanej przez prowincjała. Na stronie internetowej prowincji polskiej nie sposób znaleźć wzmianki o postępach w działaniu komisji.
Weronika: – Zadzwoniłam ostatnio do o. Kozackiego pożalić się, żeby nie rozmawiano z nami tylko przez prawników. Obiecał, że oddzwoni. Nie oddzwonił.

Sprawy skrzywdzonych z duszpasterstwa akademickiego są już przedawnione. Negocjacje w sprawie zadośćuczynienia finansowego odbywają się więc pomiędzy prawnikami reprezentującymi ofiary wykorzystania a kancelarią prawną wynajętą przez zakon, SMM Legal. To jedna z najlepszych kancelarii w Poznaniu.

– Za krzywdy członków duszpasterstwa został zaproponowany oficjalny cennik: za gwałt tyle, za pobicie tyle, a za krzywdy psychiczne samo „przepraszam” – mówią kobiety. – I teraz proszę sobie wyobrazić, że Rita według tego cennika nie dostanie nic. Nie została zgwałcona, nie została pobita, a nikogo nie interesuje to, że ma zmarnowane życie, nie ma rodziny, własnego mieszkania  ani wykształcenia innego niż formacja zakonna, którą wymusił na niej Paweł M. – mówi Weronika.

– Nasza sytuacja jest upokarzająca – dodaje Justyna. – Cała rozmowa powinna zacząć się od pytania, co możemy dla was zrobić, aby zadośćuczynić. To byłaby prawdziwa troska umożliwiająca wyjście z zadośćuczynieniem. Ale nikt nas nie pyta: „Co by wam teraz pomogło w życiu?”. Wręcz przeciwnie, sytuacja się zupełnie nagle odwróciła: my jesteśmy te, co się szarpią. Kwoty proponowane przez prawnika zakonu świadczą o tym, że dominikanie „chcą się dzielić tym, co im zbywa”.

S. Małgorzata: – Kiedy zestawimy pierwszy list prowincjała do mnie z oświadczeniem dominikanów z 7 marca, to zobaczymy, że zwrot o wstydzie i bólu jest u nich dość powszechny. Ale czasem mam wrażenie, ze jest im wstyd i boleją tylko nad tym, że nie upilnowali, żeby tajemnica pozostała tajemnicą.

Zakonnica zwraca także uwagę, że prowincjał zapewnił ją w liście, iż „w razie konieczności” będzie współpracował z prokuraturą. – To powinno odbywać się z definicji, a nie konieczności – mówi s. Małgorzata.

„Jesteśmy z tym wszystkim same”
Skrzywdzone kobiety oczekiwałyby też zewnętrznej superwizji działań obecnych władz zakonnych polskiej prowincji dominikanów.

– Kiedy w marcu prowincjał przyjechał do mnie na rozmowę, zapytałam go, o co czuje się teraz mądrzejszy – mówi Kaśka. – Teraz widać jednak wyraźnie, że niczego się na tej sprawie nie nauczyli.

Już w osobistej rozmowie Kaśka zwróciła ojcu Kozackiemu uwagę, że skrzywdzonym nie udzielono grupowego wsparcia. – Teraz sytuacja się powtarza. Dzieje się coś trudnego, my przeżywamy różne rzeczy, różnicują nas w przeżyciach, które miałyśmy, jest w nas paleta trudnych emocji i jesteśmy z tym wszystkim same.

Prawnicze negocjacje mają też inne bolesne wątki, wynikające z zaniedbań w dokumentacji sprawy. Trzeba było ponownie przygotowywać kolejne dokumenty. – I ja znów siadam, znów to czytam, znów uruchamiają się emocje, mnie to po prostu wywaliło znowu w kosmos, gdy trzeba było to odgrzebywać – mówi Kaśka, kilkanaście razy zgwałcona przez Pawła M.

Brak komunikacji obudził w skrzywdzonych także podział, który odczuwały przez ponad dwie dekady. – Mnie uderza fakt, że oto staje grupa kobiet naprzeciwko wielkiej grupy mężczyzn. Czujemy przez to bezsilność – mówi Rita. – Wszyscy wokół są oburzeni tym co się dzieje, a władz dominikańskich to nie rusza? – pyta.

Wszystkie zgodnie pytają, gdzie w takim podejściu jest Ewangelia.

Słabszy kawałek Kościoła
Nie wszyscy skrzywdzeni w duszpasterstwie proszą o odszkodowanie. O zadośćuczynienie finansowe prosi zakon dziewięć osób, w tym bohaterki opisane w powyższych akapitach. Z opisanej grupy o rekompensatę finansową swoich krzywd nie walczy tylko Agata.

Oprócz skrzywdzonych kobiet w procesie negocjacji jest też Adam, który doznał przemocy psychicznej i duchowej. On także mierzy się z poobijanym życiem, lękami, niezdolnością podejmowania życiowych decyzji.

Agata była dotkliwie pobita w duszpasterstwie, nie była gwałcona. – Paweł M. ukradł mi te cztery lata życia. Psychicznie i duchowo przeorał mi głowę. Szkoda mi teraz pół życia, żeby się domagać pieniędzy – przyznaje. Jednak czuje się częścią „tej walki”. Nie tylko ze względu na swój ból, na swoje przyjaciółki, ale dla dobra Kościoła: – Jestem kawałkiem tego Kościoła i nie chcę, aby ludzie byli w nim tak traktowani.

Wystarczyłoby, aby z setek ojców został wyznaczony jeden specjalnie do kontaktu z nami – mówi Agata. Skrzywdzone kobiety chciałyby, aby taki łącznik informował na bieżąco, co się dzieje ze sprawą, co się dzieje ze sprawcą, a przede wszystkim – aby ktoś zapytał, jak się czują i jakie są ich potrzeby.
– Przecież do tego nie trzeba odkrywać Ameryki – mówi Agata. – To już jest wszystko opracowane, pisze o tym choćby Justyna Kaczmarczyk w książce „Zranieni”, którą ostatnio przeczytałam. Wysłuchanie, rozmowa, pieniądze na terapię i prawnika to są naprawdę elementarne potrzeby w takich przypadkach – podkreśla.

Z żalem mówi o tym, że ma wrażenie, iż jej los jest obojętny prowincjałowi. – Jestem przecież ważna jako słabszy kawałek Kościoła, który trzeba objąć troską. Dwa zdania informacji od nich, proste pytanie „co u ciebie”, „czy wszystko dobrze”, pewnie odwróciłyby nasz żal. Jesteśmy wszyscy dorośli, a tu nie ma żadnej relacji – dodaje Agata.

Poharatane życie
Brak świadomości, co to znaczy zranienie seksualne i psychiczne, wytyka dominikanom s. Małgorzata. – Za krzywdy psychiczne chcą tylko przepraszać. A przecież krzywdy psychiczne także rekompensuje się finansowo – mówi poruszona.

– Nie wiem, czy zdają sobie sprawę, jak moje życie jest poharatane. Przez osiem lat, zanim poznałam Pawła, uczyłam się modlić, uczyłam się obrazu Boga. Przyszedł Paweł i mi ten świat wewnętrznie ułożony rozwalił totalnie, mówiąc, że on ma lepsze metody. Zaczęłam się modlić tak jak on, wierząc w słuszność jego podejścia. A oni jako dominikanie sobie myślą, że to jest bez znaczenia? – pyta s. Małgorzata.

– Jestem w zakonie, dominikanie także. Nie rozumiem więc, jak można od początku tę sprawę budować na kłamstwie – mówi. – Pierwsze oświadczenie, że sami chcą oczyszczenia, już jest zbudowane na kłamstwie, bo przecież ja już byłam po złożeniu doniesienia w prokuraturze, a dzień po oświadczeniu składałam zeznania przed sądem. Łatwo jest pouczać innych, biskupów, księży. Trudniej uderzyć się we własne piersi – dodaje s. Małgorzata.

Skrzywdzona zakonnica określa zachowanie władz dominikańskich mianem hipokryzji. – Gdyby powiedzieli szczerze: „mamy was gdzieś, złamanego grosza nie dostaniecie”, to byłoby wiadomo, z kim ma się do czynienia i jak z nim rozmawiać. Składanie obietnic bez pokrycia jest wstrętne.

Dopiero teraz dochodzi do niej ogrom ciężaru ostatnich miesięcy: – Kiedy jest cisza, człowiek dostrzega skutki tego wszystkiego. Ile to nerwów. Dopiero przez tę skorupę dochodzi do mnie myśl, żeby jakoś to przeżyć. Teraz człowiek widzi, jakie to jest bolesne, wracają zeznania w sądzie, wraca poczucie, że po dziesięciu latach milczenia musisz to opowiedzieć ze szczegółami obcym ludziom.

Jak się udało ustalić, Paweł M. nie przyznał się do wykorzystywania i manipulacji wobec s. Małgorzaty. Przyznał się natomiast do czynów sprzed dwudziestu lat, potwierdzając zeznania w prokuraturze skrzywdzonej kobiety z duszpasterstwa. W przypadku zakonnicy zeznał jednak, że na wszystko umawiał się z siostrą, że to była ich wspólna decyzja.

S. Małgorzata komentuje: – Moje „Nie chcę” padło co najmniej dwa razy. Dlaczego nie uciekłam? Bo fundamentem pod to była jego pseudoteologia i mój paniczny lęk (wpojony przez niego), że zburzę Boże plany.

Offline

 

#5 2023-11-09 08:17:05

surya

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2008-07-28
Posty: 246
Punktów :   

Re: Gwałty i przemoc w Dominikańskim Centrum Informacji o sektach.

O. Dominkanie nie śpieszą się, żeby zadośuczynić i zapłacić za wyrządzone krzywdy. Sprawy specjalnie się przeciąga, by się przedwaniły. Liczą też na to, że pokrzywdzone osoby odpuszczą dociekania zadośuczynienia. Często ofiary pedofili kleru pozostają same ze swoją traumą, bez jakiejkolwiek pomocy.

Offline

 

Om Om Om! Om Namah Śivaya! Mahadevaya! Mahakalaya! Om Namah Himavantyai Namah! MahaTripuraSundaryai! Om Śri Gurave Namah! Om Śri Lalitamohane Namah! Om Om Om!


pun.pl - załóż darmowe forum dyskusyjne PunBB

Firefox New

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
mapa fotowoltaiki przegrywanie kaset vhs w polsce hobbypunkt cyklinowanie parkietu Warszawa cennik poxipol wrocław