Mitra - 2021-05-25 21:56:26

Kolejny skandal seksualny w Kościele wstrząsnął opinią publiczną w Polsce. Tym razem w roli głównej wystąpił zakon dominikanów, który w swoich szeregach trzymał bestię seksualną- o.Pawła M. z Wrocławia. Jak ujawniły dziennikarskie śledztwa, Paweł M. w latach 1996-2000 dopuścił się wielu gwałtów na uczestniczkach założonej przez niego grupy modlitewnej. Stosował wobec nich także przemoc fizyczną i psychiczną. Założona przez niego grupa była niebezpieczną sektą, w której uzależniaj on od siebie, krzywdził i gwałcił.
"Moim pragnieniem jest pomóc odkryć młodym ludziom ich często głęboko ukryte piękno i stanąć na nogi w doświadczeniu wiary. Jako duszpasterz realizuję swoje pragnienia dzieląc się moim spotkaniem z Bogiem i drogą do Niego. Jestem szczęśliwym ojcem i staram się tym szczęściem zarazić innych" - tak pisał gwałciciel Paweł M. do studentów, zachęcając ich do zaangażowania się w działalność duszpasterstwa akademickiego "Dominik" we Wrocławiu.
Już w latach 90-tych werbował on do swojej sekty studentów, wykorzystując do tego stronę internetową, co było jak na tamte czasy dosyć nowatorskim narzędziem. Na stworzonej do werbunku stronie internetowej pisał on, że "duszpasterstwo to ludzie, którzy odkryli, że są sobie nawzajem bardzo potrzebni, by nie mieć poczucia, że z pięknymi pragnieniami i wiarą w ideały są samotnymi wariatami w "normalnym" świecie". Na prowadzone przez niego niedzielne msze dla studentów w kościele św.Wojciecha przychodziły tłumy ludzi - głównie studenci i ludzie młodzi.
- To w ogóle były takie czasy, że młodzież chętniej garnęła się do Kościoła. A on miał w sobie coś takiego, że potrafił ich poruszyć. Jego kazania stawały się dla wielu bodźcem do zmian - tak wspomina tamte czasy jeden z wrocławskich kapłanów,  kolega o.Pawła M.
Magda, jedna z jego wychowanek, uczestniczka sekciarskich spotkań u Pawła M., zaznacza, że wszystkiemu co mówił o Bogu i religii, zawsze towarzyszyła duża dawka emocji.
- Sprawiał wrażenie natchnionego, ale dobrze się go słuchało. To było zawsze mocne i bardzo sugestywne, ale też ludzkie. Do tego miał jeszcze talent aktorski i ładnie śpiewał. Był też duszą towarzystwa. Dobrze się z nim spędzało czas, można było pożartować, ale też zwyczajnie pogadać. Taki ksiądz do ludzi - wspomina Magda.
Po porannych mszach były śniadania, potem jeszcze wspólne modlitwy, a wieczorami kolejne msze. Organizowali spotkania mikołajkowe, andrzejkowe i imprezy sylwestrowe. A latem wyjazdy w góry, na spotkania młodych w Lednicy i pielgrzymki na Jasną Górę.
Angażowali się także w działalność pomocową, a to więźniów odwiedzili, albo bezdomnym na dworcu pomagali, regularnie odwiedzali także Dom Samotnej Matki, żeby pobawić się z dzieciakami.
A ojciec Paweł oprócz działalności w duszpasterstwie rozkręcał też Dominikańskie Centrum Informacji o sektach i zagrożeniach duchowych. Przestrzegał przed satanizmem, okultyzmem i wróżeniem z kart. Ostrzegał przez zagrożeniami płynącymi z innych ruchów religijnych, podczas gdy sam stworzył jedną z najbardziej psychomanipulacyjnych sekt, w których dokonywano przemocy fizycznej, psychicznej i gwałtów. Dowodził też, że jogi i aikido nie da się połączyć z chrześcijaństwem, a zainteresowanym polecał "szokujący" wywiad na temat Indii, hinduizmu i reinkarnacji pod znaczącym tytułem "Niebezpieczne fantazje".

Edukował też, jak rozpoznać sekty. Że cechuje je: przywództwo charyzmatyczne, misjonarska gorliwość, prawda wyłączna, dławienie indywidualności, nadrzędność grupy, ścisła dyscyplina, odchylenia doktrynalne i techniki zniewalania. Czyli de facto przestrzegał przed samym sobą.

- Dużo osób po prostu przychodziło na msze albo niektóre spotkania, ale jeżeli ktoś chciał się bardziej zaangażować, to dosyć szybko konfrontował się z czarno-białym światem o. Pawła, w którym był albo Bóg, albo szatan. On myślał w takich kategoriach, jak anioły i demony. Był przy tym bardzo autorytarny, emanował poczuciem powinności. Uzasadniał to umiejętnością rozpoznawania woli Bożej, która objawiała mu się nawet w najdrobniejszych sprawach. Pamiętam, jak moi koledzy zaczęli się spotykać z dziewczynami i usłyszeli od ojca, że wolą Bożą jest, by wstąpili do zakonu. W taki sposób dławił wszystkie przejawy indywidualności, a jeśli ktoś miał odmienne opinie od niego, to od razu był na cenzurowanym. On sam wszędzie dopatrywał się nadprzyrodzonego działania Boga - opowiada Tomasz, dawny uczestnik spotkań w sekcie Pawła M.
O. Paweł przekonywał, że posiada charyzmaty, czyli szczególne dary Ducha Świętego, przekraczające naturalne możliwości człowieka, które mają służyć budowie Kościoła.

- Tylko u niego nie miało to nic wspólnego z chrześcijańskim rozumieniem charyzmatów. To były takie niby-manifestacje Ducha Świętego, jak omdlenia, kaszel, wyobrażenia, silne przeświadczenia, wrażenia czy innego rodzaju zwykłe odczucia - wspomina Tomasz.

Owymi "charyzmatami" miała być obdarzona też grupa studentów, z którą o. Paweł był najbliżej. To z nimi spędzał coraz więcej i więcej czasu na modlitwach, głównie o uwolnienie od złych duchów.

- W duszpasterstwie było kilka salek, oni siedzieli zamknięci w jednej z nich i odprawiali te modły. To były jakieś kompletne odjazdy. Pamiętam, że kolega powiedział mi kiedyś: oni się tam biją, ale nie wiem, co miał na myśli - opowiada Magda.
Najbliżej o. Pawła była grupa dziewczyn. W pewnym momencie kilka z nich zamieszkało nawet w salach duszpasterstwa w klasztorze. Już wcześniej zdarzało się, że studenci zostawali tam na noc, gdy przedłużyła się modlitwa albo ktoś miał problemy z mieszkaniem, więc nikogo to specjalnie nie dziwiło.

One mówiły, że wyrzucono je ze stancji. A jak już tam zamieszkały, to koledzy widywali je poubierane w habity o. Pawła. Uważali nawet, że to zabawne. Chociaż też może trochę dziwne.

O. Paweł razem z nimi organizował też misję do Chin. Zbierano na nią pieniądze na mszach, pojechali ostatecznie w trójkę - on i dwie dziewczyny. "Miesiąc to bardzo mało, dlatego (...) staraliśmy się bardzo wsłuchiwać w jaki sposób i gdzie Pan Bóg chce nas zaprowadzić w Chinach" - relacjonowała później jedna z nich w artykule do dominikańskiego miesięcznika "W drodze". Artykuł podpisała pseudonimem: Dominika Pawelska. Taki żart.

- Z czasem ta ścisła grupa zaczęła traktować resztę jakby z góry. Zaczęło się wywyższanie, dawanie innym odczuć, że są gorsi, mniej wierzący, uduchowieni i zaangażowani - mówi Tomasz.

Pamięta, że do duszpasterstwa coraz rzadziej byli zapraszani inni dominikanie, a część zaangażowanych osób zaczęła się wycofywać, bo czuła, że nie ma tam dla nich miejsca.

A dla tych dziewczyn o. Paweł stawał się jedynym łącznikiem z rzeczywistością. Tworzył wokół ich relacji atmosferę tajemnicy, zabraniając mówić, co się dzieje w duszpasterstwie. Tłumaczył im świat, uzależniał od siebie i pod pozorem religijnych rytuałów przekraczał kolejne granice. W ten sposób zaczął wymuszać także stosunki seksualne.

Sekta Pawła M. funkcjonowała do roku 2000 i wtedy to nagle zboczony duszpasterz jakby zapadł się pod ziemię. Na działalność o.Pawła M. została spuszczona kurtyna milczenia pośród dominikanów i musiało minąć 20 lat, żeby zakon dominikański, przymuszony ujawnianymi skandalami wydał następujące oświadczenie:
"Stajemy przed wami w prawdzie, która mimo upływu lat coraz wyraźniej odsłania swoje przerażające oblicze" - piszą i przyznają, że w latach 1996-2000 w ramach duszpasterstwa akademickiego działał "intensywny mechanizm przypominający funkcjonowanie religijnej sekty", a ówczesny duszpasterz "pod pozorem pobożności wyrządził wielką krzywdę wiernym, stosując przemoc fizyczną, psychiczną, duchową, a nawet seksualną".
Dziś okazuje się, że sprawę w zakonie szybko wyciszono, gwałciciela Pawła M. suspendowano. Zakazano mu głoszenia kazań i spowiadania, a jego działalność miała się ograniczyć do opieki na chorymi braćmi. Po latach okazało się jednak, że o.Paweł M. przez ten cały okres odkąd został suspendowany, cały czas prowadził publiczną działalność, na co zwróciły uwagę jego dawne ofiary. W międzyczasie pojawiły się sygnały, że są kolejne skrzywdzone przez zboczeńca dominikanina Pawła M. ofiary.

Teraz dominikanie zapowiadają powołanie komisji składającej się przede wszystkim z niezależnych od zakonu osób świeckich, która ma ostatecznie wyjaśnić wszystkie aspekty tej sprawy. Już teraz prowadzone są też rozmowy z jego dawnymi ofiarami, a zakon apeluje, by zgłaszali się wszyscy poszkodowani przez o. Pawła

- Jako wspólnocie jest nam wstyd za to, co było - mówi o. Wojciech Delik. - Chcemy wziąć odpowiedzialność, nawet jeśli nie jest ona osobista. Ale tak jak się cieszyliśmy chwałą tej wspólnoty w ostatnich latach, tak przyjmujemy też teraz to, co złe. Takich zdecydowanych działań wymaga sprawiedliwość i uczciwość, tego chciały też same ofiary. A to one są najważniejsze.

Lecz ostatnie lata rzekomej chwały wspólnoty dominikańskiej wcale nie są takie światłe, bo dzięki dziennikarskim dociekaniom wychodzi na jaw coraz więcej skandalicznych faktów związanych z osobą Pawła M.

Należy jednak wrócić trochę dalej do chronologii zdarzeń, by mieć lepszy ogląd na powiązania o.Pawła M. i ochronę jaką gwarantowali mu wysoko postawieni zakonnicy.

O. Paweł nie od razu otrzymał święcenia kapłańskie. Jak się dowiadujemy, już wtedy, pod koniec lat 80., pojawiły się pierwsze wątpliwości dotyczące jego osoby. A z biegiem czasu było ich coraz więcej.
– Pamiętam go z pierwszej połowy lat 90., kiedy prowadził duszpasterstwo szkół średnich w Poznaniu. Ludzie przychodzili tam dla niego, był jak guru. Wprowadzał taką egzaltowaną atmosferę, ale wielu się to podobało. Mieliśmy poczucie krzywdy, kiedy nagle go przeniesiono – wspomina jeden z jego dawnych wychowanków.

Te przenosiny nie były przypadkowe. Do zakonu zaczęli się zgłaszać zaniepokojeni rodzice, że ich dzieci wracają późno do domu i opuściły się w nauce.

Dawni wychowankowie o. Pawła wspominają:

– Na jednym ze spotkań domagał się, by wyrzec się psychoterapii. Wykorzystywał swój autorytet, ludzie mu wierzyli.

– Tworzył wokół siebie grupę najbliższych mu osób. To były kręgi przynależności.

– Prowadzone przez niego modlitwy trwały godzinami. I miały jakby magiczny charakter.

– Moja koleżanka spędzała z nim zaskakująco dużo czasu m.in. na różnych wyjazdach. Zaczęła przy tym mocno i nietypowo zaniedbywać kontakty towarzyskie.

– Dziewczyny opowiadały później, że podglądał je, kiedy się przebierały.

Nie wiadomo, jak wiele takich historii dotarło wtedy do przełożonych zakonu. Obecny prowincjał dominikanów o. Paweł Kozacki powiedział ”Wyborczej”, że w dokumentach o. Pawła nie ma informacji o powodach jego przeniesienia w 1996 r.

O. Marcin Mogielski, który był wówczas we wrocławskim klasztorze, wyjawił jednak, że mówiono o karnym charakterze tej decyzji. A od osoby zakonnej z Poznania słyszymy, że było to działanie prewencyjne, a decyzję podjął ówczesny prowincjał o. Jan Śliwa.

Zresztą jak mówią nasi rozmówcy, już wcześniej, gdy o. Paweł M. był w zakonie w Warszawie, pojawiały się wątpliwości dotyczącego jego pracy.
Mimo karnych przenosin we Wrocławiu znów dostał pod opiekę duszpasterstwo, tym razem akademickie.

I znów – tak jak w Poznaniu – ściągnął do dominikanów tłumy młodych ludzi. Na prowadzonych przez niego niedzielnych mszach dla studentów trudno było o wolne miejsce, dużym zainteresowaniem cieszyło się także duszpasterstwo. Codziennie organizował tam śniadania, potem jeszcze wspólne modlitwy, a wieczorami kolejne msze. A do tego imprezy i wyjazdy.
– O. Paweł był ulubieńcem ówczesnego przeora o. Andrzeja Konopki. Miał w sobie coś takiego, że ludzie odzyskiwali przy nim wiarę, a to się w zakonie podobało – mówi nam Tomasz, który należał wtedy do duszpasterstwa akademickiego.

W pewnym momencie kilka dziewczyn zamieszkało w salach duszpasterstwa w klasztorze. Już wcześniej zdarzało się, że studenci zostawali tam na noc, gdy przedłużyła się modlitwa albo ktoś miał problemy z mieszkaniem, więc początkowo nikogo to specjalnie nie dziwiło.

Ale potem zdarzało się to coraz częściej. - One mówiły, że wyrzucono je ze stancji. A jak już tam zamieszkały, to koledzy widywali je poubierane w habity o. Pawła i wtedy już nas to dziwiło - opowiada Tomasz.

– Jego ingerencja w nasze życie była totalna i bardzo intensywna: w sferę psychiczną, duchową, cielesną, w nasz wygląd i ubrania, w związki, w relacje z ludźmi z zewnątrz, z rodziną – opowiadała Olga w rozmowie w Onecie.
O. Paweł stawał się dla tych dziewczyn jedynym łącznikiem z rzeczywistością. Tworzył wokół ich relacji z nim atmosferę tajemnicy, zabraniając mówić, co się dzieje w duszpasterstwie. A pod pozorem religijnych rytuałów zaczął wymuszać stosunki seksualne.

Przekonywał uczestniczki wspólnoty, że w ten sposób walczy o ich dusze. Mówił, że ma władzę od Boga, by ich oczyścić. Oczyszczająco miał działać także jego dotyk i... penis.

– Miałam wyobrażać sobie czynności, które mnie obrzydzają, których nigdy nie chciałabym zrobić z mężczyzną – i to zrobić z Pawłem. Przy tym było jasne, że to on się poświęca i cierpi dla nas wszystkich – zaznacza Olga.

Każda z nich myślała wtedy, że jest jedyną, z którą w ten sposób „modli się” o. Paweł. Jego sposób działania zresztą nie zawsze był taki sam – czasem było to dotykanie, kiedy indziej brutalne gwałty, także w kościele.

– Paweł utrzymywał nas w ciągłej nieufności wobec siebie, nakłaniał nas do tego, abyśmy ciągle raniły się nawzajem słowami, abyśmy się źle traktowały. Wtedy miał działać oczyszczający ogień Ducha Świętego – wspomina w Onecie Olga.

Do przemocy psychicznej dochodziła także fizyczna. „Złe duchy” były wypędzane uderzeniami grubego, skórzanego dominikańskiego pasa. - Pamiętam, że kolega z duszpasterstwa powiedział mi kiedyś: oni się tam biją - wspomina Magda.
Pobicia i gwałty działy się za zamkniętymi drzwiami, ale coraz większa izolacja tej grupy, dziwaczne modlitwy i okrzyki były zauważalne też dla innych członków duszpasterstwa. Nie reagowali na nie jednak ani współbracia, ani przeor, ani prowincjał.

O. Paweł często powoływał się na przyjaźń z o. Maciejem Ziębą, prowincjałem dominikanów w latach 1998-2006, zmarłym trzy miesiące temu. Znali się jeszcze z czasów studiów, o. Zięba był też jego spowiednikiem i kierownikiem duchowym. – Widać było, że bardzo się lubią – podkreślają nasi rozmówcy.

– On to sprytnie wykorzystywał, mówiąc, że ojciec Maciej o wszystkim wie i akceptuje to, co się dzieje we wspólnocie - powiedział "Wyborczej" o. Marcin Mogielski.

To on, gdy przyszedł do wrocławskiego klasztoru w 1999 r., zwrócił uwagę, że dzieją się tam niepokojące rzeczy, chociaż wtedy nie wiedział jeszcze o wszystkim. O sprawie poinformował Ziębę.

– Kiedy starałem się przekazać zdobyte informacje, słyszałem, że jestem zazdrosny, zawistny i chodzi głównie o to, że nie dorastam mu do pięt – wyznał "Wyborczej" Mogielski.

Prowincjała Ziębę miał alarmować także o. Kozacki, który przejął po o. Pawle wspólnotę w Poznaniu i spotkał w nim oczarowaną jego poprzednikiem młodzież. Twierdzi, iż zwracał uwagę, że arbitralne przypisywanie sobie przekazu Ducha Świętego może być szkodliwe .

Ówczesny przeor wrocławskich dominikanów o. Andrzej Konopka zapewnia jednak, że nie widział nic niepokojącego w zachowaniu o. Pawła. Zanim zakończy rozmowę, której – jak tłumaczy – nie może prowadzić z powodu nakazu prowincjała Kozackiego, by nie wypowiadać się w tej sprawie, dodaje jeszcze, że przecież jakby coś wiedział, to już wtedy o. Zięba przepytałby go w tej sprawie, a nic takiego zrobił.

Prowincjał Zięba decyzję jednak podjął jednoosobowo, nie konsultując jej nawet z Radą Prowincjalną zakonu. Gdy przeczytał dostarczone przez Mogielskiego świadectwa spisane przez ofiary, nałożył na o. Pawła zakaz sprawowania sakramentów przez rok, miesięczne zamknięcie u kamedułów, nakaz rocznej pracy w hospicjum dziecięcym, terapię i zakaz kontaktów z ludźmi z Wrocławia.

Mogielski powiedział "Wyborczej": – Kilka osób pojechało do niego do Warszawy. Prowincjał wyszedł do furty i po trzech minutach odesłał je z powrotem. Ofiary usłyszały: „Jesteście dorosłe, wiedziałyście, co robicie. A gdyby przyszedł wam do głowy pomysł, żeby udać się z tym do prawników lub gazet, to jestem przygotowany. Do widzenia”.

Były dominikanin, który znał dobrze Pawła M. mówi na, że to styl typowy dla o. Zięby, który z natury był apodyktyczny i nie znosił sprzeciwu.

I że kiedy kilka lat później jedna z ofiar znów prosiła go o interwencję, bo Paweł M. udzielał się publicznie, otrzymała odpowiedź od Zięby, że odbył już karę. - A przecież seksualne praktyki wobec powierzonych duszpasterskiej trosce osób podpadają pod odpowiednie paragrafy - zaznacza były zakonnik. 
Po Ziębie prowincjałem został o. Krzysztof Popławski. Za jego kadencji, po kolejnej interwencji ofiar, które stale widziały prowadzoną publiczną działalność o. Pawła M. kary zostały nawet zaostrzone.

Ale niedługo potem znów poluzowane.

– Ojciec Paweł przeprosił, przyznał się do winy, poddał terapii, a potem długo negował zasadność tych kar. W 2016 r. zbadało go trzech profesorów akademii medycznej, którzy nie stwierdzili żadnych zaburzeń i uznali, że jest zdolny do pracy duszpasterskiej. I to zrobiło częściowo złą robotę – wspomina obecny przeor wrocławskiego zakonu Wojciech Delik.
W tym samym roku miało miejsce 800-lecie zakonu. Z tej okazji dominikanie postanowili przebiec maraton, a na starcie obok kolejnego już prowincjała, o. Kozackiego, pojawił się Paweł M. Zdjęcia, gdzie stoją obok siebie uśmiechnięci, oglądały później jego ofiary.

Kozacki z Pawłem M. znał się jeszcze z duszpasterstwa młodzieży szkół średnich w Poznaniu, prowadzonego przez o. Jana Górę. W tym samym czasie byli także na studentacie w Krakowie.

Spotykali się nadal, gdy jeden prowadził już wspólnotę we Wrocławiu, a drugi w Poznaniu. To w prowadzonym wtedy przez Kozackiego miesięczniku dominikańskim „W drodze” ukazała się relacja z podróży do Chin, w którą o. Paweł udał się z dwoma studentkami z Wrocławia. Pieniądze na tę wprawę były zbierane na mszach świętych we wrocławskiej parafii.

„Miesiąc to bardzo mało, dlatego (...) staraliśmy się bardzo wsłuchiwać, w jaki sposób i gdzie Pan Bóg chce nas zaprowadzić w Chinach” – relacjonowała później jedna z nich w tekście, który podpisała celowo pseudonimem DOMINIKA PAWELska.

U prowincjała Kozackiego też próbowały szukać sprawiedliwości ofiary Pawła M. Pod koniec 2019 r., gdy jedna z dziewczyn natrafiła na działalność o. Pawła w internecie, wysłała do Kozackiego list. – Odpowiedź prowincjała nie była lakoniczna, natomiast wpisywała się w nurt myśli „wszystko jest załatwione” – opowiadała Agata w Onecie.
– Ojciec Kozacki, jak zresztą wielu innych braci, był uwikłany w skomplikowaną relację zależności od o. Zięby, który cały czas miał silną pozycję w zakonie. Według mnie bał się więc zareagować wcześniej – mówi były dominikanin.

A od innej osoby, która zna prowincjała Kozackiego, słyszę, że jest dobrym człowiekiem, ale słabym i brakuje mu w zakonie zaplecza.
Na łagodzenie kar wobec o. Pawła mieli także wpływać starsi zakonnicy, którymi się opiekował. Bardzo go lubili, naciskali, że taki fajny i szkoda, żeby się marnował. I tak pojawiały się kolejne zgody na jego działalność.

– Dostałem kiedyś telefon, dlaczego o. Paweł odprawia rekolekcje, i sam się zdziwiłem, ale okazało się, że miał na to zezwolenie przełożonych – wspomina przeor Delik.

Dominikanie tłumaczą, że nawet wtedy, gdy starali się izolować o. Pawła, on łamał zakazy albo wyszukiwał furtki, by dalej prowadzić swoją działalność np. w internecie.

Śladów jego aktywności nadal można znaleźć sporo, chociaż od kiedy sprawa stała się publiczna, są sukcesywnie kasowane ze stron internetowych. Już w 2005 r. założył bloga, na którym publikował nagrania ze swoimi przemyśleniami.
„Czy ja bym chciał móc przemieniać świat? I ten wewnętrzny, i ten zewnętrzny, ludzkich serc, aby je zachęcać do dobra, bronić przed złem. Czy ja pragnę tej mocy, która tak naprawdę jest mi dana? (...) O tyle ile ja w moim życiu zechcę otworzyć swoje serce na dar Ducha Świętego, o tyle ja, albo – jeszcze lepiej – Bóg we mnie i przeze mnie objawi swoją moc. Do tego potrzeba tylko jednej rzeczy. Potrzeba ciągłego umierania dla siebie, czyli zgody na to, co Bóg chce w moim życiu dokonać” – mówił w jednym z nich.

Pierwsze lata po ukaraniu spędził także na pisanie pracy doktorskiej. Skupił się na postaci Maryi w teologii mistycznej Marie-Dominique’a Philippe’a, francuskiego dominikanina, który – jak się kilka lat później okazało – wykorzystywał seksualnie kobiety.

Promotorem tej pracy na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego był o. prof. Jacek Salij. Jak słyszymy od naszych rozmówców, był on także jednym z tych braci, którzy lobbowali w kwestii ograniczania ciążących na o. Pawle zakazów.

Tuż po publikacji doktoratu w 2008 r., o. Paweł zapraszał swoich dawnych wychowanków z duszpasterstwa na srebrny jubileusz ślubów zakonnych w Poznaniu. „Po 25. latach życia w zakonie czuję się bardzo obdarowany i szczęśliwy. Cieszę się, że tego szczęścia nie zniszczyło żadne zło, ani to we mnie, ani to wokół mnie” – pisał na Naszej Klasie.

Przez ostatnie lata był również w zakonie w Warszawie. Jedna ze studentek z tamtejszego duszpasterstwa pamięta, że dominikanie informowali ich, że o. Paweł nie może pracować z młodzieżą, bo dopuścił się nadużyć. Mógł jednak spowiadać. I prowadzić rekolekcje.

www.himavanti.pun.pl http://komputeryursus.pl zwykłe żarówki wrocław