HIMAVANTI

Forum Rozwoju Duchowego: Ezoteryka, Joga, Tantra, Magia, Kundalini, Uzdrawianie, Bóg i Bogini, Mistyka, Intuicja, Jarstwo, Oświecenie, HIMAVANTI OM

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

Ogłoszenie


1. Listy dla Śri Guru, prośby o błogosławieństwa i uzdrowienie, relacje z działalności: Śri Mohandźi R.Z.Matuszewski., P.O. Box 247, 44-100 Gliwice 1, PL,
2. Grupy Medytacyjne: Laya Yoga & Tantra, Nauka o Czakramach - Uzdrawianie - Wielka Brytania: tel. +44 786 225 9946 (Andrew, jęz. angielski i polski)
3. Uzdrawianie, Egzorcyzmy; Ośrodek Bogini - Studzianki k/Łodzi - Mirosława Tomaszewska tel. 44-615 4984 lub +48 602-397 477 e-mail: kontakt@zlotamira.com
4. Problem z założeniem konta lub logowaniem - napisz do webmastera Portalu Himavanti: bractwo.himawanti@gmail.com

#1 2019-02-14 19:56:46

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Biografia Swami Vivekananda

Swami Nikilananda - Biografia Swami Vivekananda


https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/80/Swami_Vivekananda_1893_Scanned_Image.jpg/210px-Swami_Vivekananda_1893_Scanned_Image.jpg


WCZESNE LATA


Swami Wiwekananda, wielka dusza, kochany i czczony tak na Wschodzie jak i na Zachodzie jako odnowiciel hinduizmu w Indiach i głosiciel jego wiecznych prawd zagranicą, urodził się o 6.33, kilka minut przed wschodem słońca, w poniedziałek 12 stycznia 1863 roku. Był to dzień wielkiego hinduskiego święta Makarasamkranti, w czasie którego miliony wielbicieli oddają szczególną cześć do Gangi. Tak więc przyszły Wiwekananda wziął swój pierwszy oddech w czasie gdy w przestrzeni ponad świętą rzeką, przepływającą niedaleko jego domu, odbijały się echem modlitwy, nabożeństwa i religijne melodie tysięcy Hindusów i Hindusek.

Zanim się urodził, jego matka, podobnie jak wiele pobożnych hinduskich matek, przestrzegała religijnych ślubowań, pościła i modliła się, aby zostać pobłogosławioną synem, który przyniesie honor rodzinie. Poprosiła krewnego żyjącego w Waranasi, aby ofiarował specjalne nabożeństwo do Wireśwara Śiwa w tym szczególnym miejscu, aby uzyskać Jego błogosławieństwo; ponieważ Śiwa, wielki bóg wyrzeczenia przepełniał jej myśli. Pewnej nocy śniła, że ten najwyższy Bóg wybudził się ze Swej medytacji i zgodził przyjść na świat jako jej syn. Gdy się zbudziła, wypełniała ją radość.

Matka, Bhuwaneśwari Dewi przyjęła dziecko jako dar od Wireśwara Śiwa i nazwała go Wireśwara. Jednakże rodzina dała mu imię Narendranath Datta, nazywając go w skrócie Narendra, lub czulej – Naren.

Rodzina Datta z Kalkuty, w której urodził się Narendranath, słynęła ze swego bogactwa, dobroczynności, uczoności i ducha niezależności. Dziadek, Durgaćaran, po narodzinach pierwszego syna wyrzekł się świata w poszukiwaniu Boga. Ojciec, Wiśwanath, prawnik pracujący w Sądzie Najwyższym w Kalkucie, znał biegle literaturę angielską i perską i często zabawiał samego siebie i swoich przyjaciół recytacją Biblii i poezji Hafiza, co do których był przekonany, że zawierają prawdy niedoścignione przez ludzkie myślenie. Szczególnie przyciągała go kultura Islamu, z którym był obeznany z racji swych bliskich kontaktów z wykształconymi muzułmanami z północno–zachodnich Indii. Poza tym, uzyskiwał wysokie dochody ze swej praktyki prawniczej i w przeciwieństwie do swojego ojca, cieszył się w pełni światowym życiem. Był ekspertem w gotowaniu, przygotowywał rzadkie potrawy i lubił częstować nimi swoich przyjaciół. Podróżowanie było innym z jego hobby. Pomimo tego, że był agnostykiem i kpił z konwenansów, posiadał wielkie serce i często odchodził od swoich zwyczajów i wspierał bezrobotnych krewnych, wśród których zdarzali się także pijacy. Pewnego razu, gdy Narendra zaprotestował przeciw jego braku rozsądku, jego ojciec powiedział: „Jak możesz rozumieć wielką niedolę człowieczego życia? Kiedy uświadomisz sobie głębie ludzkiego cierpienia, odnajdziesz sympatię dla tych nieszczęsnych istot, które pragną przestać pamiętać o swych smutkach, choćby na chwilę, w zapomnieniu stworzonym przez środki odurzające.” Tym niemniej ojciec Narena ostro pilnował swoje dzieci i nie tolerował najmniejszym uchybieniom wobec dobrych manier.

Matka, Bhuwaneśwari Dewi była ulepiona z innej gliny. Z wyglądu królewska i wytworna w zachowaniu, należała do starej tradycji hinduskich kobiet. Jako pani dużego domu poświęcała swój wolny czas na szycie i śpiewanie, kochając przede wszystkim wielkie indyjskie epiki, Ramajanę i Mahabharatę, z których duże fragmenty znała na pamięć. Stała się szczególnym schronieniem dla ubogich i wzbudzała powszechny szacunek z powodu swojego cichego oddania się Bogu, swemu wewnętrznemu spokojowi i swej dostojnej niezależności pośród wielu ciężkich obowiązków które miała. Oprócz Narendranatha urodziła jeszcze dwóch synów i cztery córki, z których dwie zmarły w młodym wieku.

Narendra wyrósł na słodkiego, wesołego, ale bardzo niesfornego chłopca. Potrzebne były dwie opiekunki aby utrzymywać kontrolę nad jego tryskającą energią, był też bardzo dokuczliwy dla swoich sióstr. Żeby go wyciszyć, matka często wstawiała jego głowę pod kran z zimną wodą i powtarzała imiona Śiwa, co zawsze przynosiło pożądany efekt. Naren zapałał dziecięcą miłością dla ptaków i zwierząt i ta cecha pojawiła się u niego na nowo w czasie ostatnich dni jego życia. Pomiędzy zwierzętami z czasów jego dzieciństwa była rodzinna krowa, małpa, koza, paw oraz kilka gołębi i świnek morskich. Rodzinny woźnica noszący turban, bicz i ubrany w jasny strój, był jego dziecięcym ideałem wspaniałej osoby i jako dziecko często powtarzał, że chce być jak on gdy dorośnie.

Podobieństwo między Narendrą, a jego dziadkiem, który porzucił świat by prowadzić życie mnicha, było uderzające i wielu myślało, że ten drugi odrodził się w nim. Młodzieniec rozwinął w sobie szczególne uwielbienie dla wędrujących mnichów, których widok bardzo go ekscytował. Pewnego dnia, gdy taki mnich pojawił się w drzwiach jego domu i poprosił o jałmużnę, Narendra oddał mu swoją jedyną własność, malutką nową chustę, którą owiązywał wokół bioder. Na skutek tego zdarzenia, kiedykolwiek mnich pojawiał się w sąsiedztwie, rodzice zamykali Narendrę w pokoju. Ale nawet wtedy wyrzucał przez okno wszystko, co znalazł pod ręką jako ofiarę dla świętego. W międzyczasie otrzymywał wczesną edukację od swojej matki, która nauczyła go alfabetu bengalskiego i pierwszych słów po angielsku, a także historii z Ramajany i Mahabharaty.

W czasie swego dzieciństwa Narendra podobnie jak wiele innych hinduskich dzieci w swoim wieku wykształcił w sobie miłość do hinduskich bóstw, o których nauczył się od matki. Szczególnie spodobała mu się bohaterska historia Ramy i jego oddanej małżonki Sity, zdobył ich obrazki, przyozdabiał je kwiatami i czcił na swój chłopięcy sposób. Ale rozczarowanie nadeszło, gdy usłyszał kogoś gwałtownie krytykującego małżeństwo jako straszliwą niewolę. Kiedy przemyślał to sobie gruntownie, odrzucił Ramę i Sitę jako niewartych czci. W ich miejsce umieścił obraz Śiwa, boga wyrzeczenia, który był ideałem joginów.

Niemniej jednak zachował miłość do Ramajany.

W tym czasie codziennie gdy zasypiał doświadczał dziwnej wizji. Zamykając oczy widział pomiędzy brwiami kulę różnokolorowego światła która pomału rozprzestrzeniała się, by na końcu eksplodować zatapiając całe jego ciało w białym promieniowaniu. Oglądając to światło stopniowo zasypiał. Ponieważ przytrafiało mu się to codziennie uznał ten fenomen za coś normalnego dla wszystkich ludzi i był zdziwiony, gdy jego przyjaciel zaprzeczył, jakoby również doświadczał czegoś podobnego. Lata później, nauczyciel duchowy Narendra – Śri Ramakryszna – powiedział do niego: „Naren mój chłopcze, czy widzisz światło gdy zasypiasz?” Ramakryszna wiedział, że taka wizja wskazuje wielką duchową przeszłość i wrodzony nawyk medytacji. Wizja światła pozostała Narenowi do końca jego życia, jednak z czasem utraciła swą regularność i intensywność.

Jeszcze jako dziecko, wraz ze swoim przyjacielem, Narendra praktykował medytację przed obrazkiem Śiwa. Słyszał, że starożytni święci Indii stawali się tak pogrążeni w kontemplacji Boga, że ich włosy stopniowo rosnąc wnikały w ziemię jak korzenie drzewa banjan. Dlatego w czasie medytacji otwierał oczy, żeby sprawdzić, czy jego własne włosy także wniknęły w ziemię. Pomimo otwartych oczu w czasie medytacji często stawał się nieświadomym świata. Pewnego razu zobaczył w wizji świetlistą postać o pogodnym obliczu, która trzymała laskę w jednej, a miskę mnicha w drugiej ręce. Objawiona postać chciała coś powiedzieć, lecz Naren przestraszył się i opuścił pokój. Później pomyślał, że być może była to wizja Buddha.

W wieku sześciu lat został posłany do szkoły podstawowej. Jednak pewnego dnia powtórzył w domu pewne wulgarne słowa, których nauczył się od kolegów z klasy, co tak oburzyło jego rodziców, że wypisali go ze szkoły i wynajęli prywatnego opiekuna, który prowadził w domowej sali modlitewnej prywatne lekcje dla niego i niektórych dzieci z sąsiedztwa. Naren szybko przejawił uzdolniony umysł i wypracował świetną pamięć. Bardzo łatwo nauczył się na pamięć całej gramatyki sanskryckiej i długich fragmentów Narajany i Mahabharaty. Niektórych przyjaciół, których poznał w tym czasie zachował na całe życie. W szkole był niekwestionowanym liderem. Kiedy grał w swoją ulubioną grę – „Król i Trybunał” przybierał rolę monarchy, a swoim kolegom dawał role ministrów, dowódcy armii i innych urzędników państwowych. Od urodzenia był naznaczony na lidera, na co wskazywało jego imię Narendra (władca ludzi).

Już od najmłodszych lat chciał się dowiedzieć dlaczego jeden człowiek powinien być uważany za lepszego od innych. W biurze jego ojca fajki do tytoniu były dostępne osobno dla ludzi z różnych kast i całkiem osobno dla muzułmanów, tak jak wymagał tego ortodoksyjny zwyczaj hinduski. Kiedyś Narendra zapalił tytoń ze wszystkich fajek, wliczając w to fajkę przeznaczoną dla muzułmanów, a kiedy został upomniany odpowiedział: „Nie widzę w nich żadnej różnicy”.

W tych wczesnych latach przyszła osobowość Narendra była kształtowana przez jego uzdolnionego ojca i pobożną matkę, którzy utrzymywali nad nim dyscyplinę. Ojciec miał swój własny sposób wychowywania. Przykładowo, gdy w czasie kłótni ze swoją matką żywiołowy chłopak wypowiedział w jej kierunku kilka obraźliwych słów, a jego ojciec dowiedział się o tym, Wiśwanath zamiast nakrzyczeć na swojego syna napisał kredą na drzwiach do jego pokoju: „Narendra powiedział dzisiaj do swojej matki – ” i dodał słowa, które z jego ust padły. Chciał, aby przyjaciele Narendry dowiedzieli się jak niegrzecznie potraktował swoją matkę.

Innym razem Narendra szorstko spytał swego ojca: „Co ty dla mnie zrobiłeś?

Zamiast się denerwować, Wiśwanath powiedział: „Idź i spójrz na siebie w lustrze, a będziesz wiedzieć.”

Innego znów dnia Narendra spytał swojego ojca: „Jak mam się zachowywać żyjąc na tym świecie?”

„Wobec niczego nie okazuj zaskoczenia” – odpowiedział jego ojciec.

Ta bezcenna rada pozwoliła Narendranath'owi w jego przyszłym, urozmaiconym życiu zachować spokój umysłu czy przebywał z książętami w ich pałacach czy dzielił słomiane chatki z żebrakami.

Matka, Bhuwaneśwari odegrała ważną rolę w uzewnętrznieniu przez Narendrę wrodzonych cnót. Kiedy pewnego dnia powiedział jej, że został niesprawiedliwie potraktowany w szkole, pocieszyła go słowami: "Moje dziecko, czy to ma znaczenie, jeśli ty jesteś w porządku? Zawsze podążaj za prawdą bez oczekiwania na rezultaty. Bardzo często możesz cierpieć z powodu niesprawiedliwości lub nieprzyjemnych konsekwencji za trzymanie się prawdy, ale nie wolno ci, pod żadnym pozorem, jej porzucać. " Wiele lat później Narendranath dumnie powiedział do publiczności, "Jestem wdzięczny mojej matce za wszelką wiedzę jaką mi przekazała”.

Pewnego dnia, gdy się bił ze swoimi towarzyszami zabaw przez przypadek spadł z ganku i uderzył czołem o kamień. Rana obficie krwawiła i zostawiła trwałą bliznę nad jego prawym okiem. Lata później, kiedy Ramakryszna usłyszał o tym wypadku, zauważył: "W pewnym sensie było to dobre rozwiązanie. Gdyby nie stracił wtedy części krwi, stworzyłby zamęt na świecie z powodu nadmiaru energii".

W 1871 roku w wieku ośmiu lat Narendra poszedł do szkoły. Jego wyjątkowa inteligencja wkrótce została zauważona przez nauczycieli i kolegów z klasy. Mimo, że z początku był niechętny do studiowania angielskiego z powodu jego zagranicznego pochodzenia, wkrótce gorliwie zaczął się go uczyć. Ale program nauczania pochłaniał bardzo niewiele z jego czasu. Większą część swej niewyczerpalnej energii poświęcał na zewnętrzne aktywności. Gry różnego rodzaju, spośród których wiele wymyślił lub improwizował on sam, dawały mu zajęcie. Stworzył imitację gazowni i fabrykę napowietrzania wody, które jako nowości zostały właśnie zaprezentowane w Kalkucie. Zorganizował amatorskie kółko teatralne oraz gimnazjum i pobierał lekcje szermierki, zapasów, wioślarstwa i wiele innych męskich sportów. Spróbował się także w sztuce gotowania. Intensywnie niespokojny szybko męczył się jedną rozrywką i szukał sobie nowej. Ze swoimi kolegami zwiedził muzeum i ogród zoologiczny. Rozstrzygał spory swoich kolegów zabaw i był ulubieńcem ludzi z sąsiedztwa. Wszyscy podziwiali jego odwagę, bezpośredniość i prostolinijność.

Od najmłodszych lat ten niezwykły młodzieniec nie miał cierpliwości do strachu lub zabobonów. Jednym z jego dziecięcych figli było wspinanie się na kwitnące drzewo należące do sąsiada, zrywanie kwiatów i robienie innych figli. Właściciel drzewa, gdy odkrył, że jego skarga nie przyniosła rezultatu, pewnego dnia uroczyście opowiedział kolegom Narena, że drzewo było chronione przez ducha noszącego białe szaty, który na pewno skręci im karki jeśli zakłócili jego spokój. Chłopcy byli przerażeni i trzymali się z dala. Ale Narendra przekonał ich aby za nim poszli, wspiął się na drzewo bawiąc się przy tym na swój sposób i połamał przy okazji kilka gałęzi w ramach kolejnej psoty. Odwracając się do swoich kolegów powiedział wtedy: „Ale z was wszystkich osły! Patrzcie, mój kark wciąż jest na swoim miejscu. Opowieść dziadka jest nieprawdziwa. Nie wierzcie co mówią inni, dopóki sami nie będziecie pewni, że jest to prawda”.

Te proste a zarazem śmiałe słowa były zapowiedzią jego przyszłego przekazu dla świata. Zwracając się do dużej publiczności w późniejszych latach często powtarzał: „Nie wierzcie w rzecz tylko dlatego, że przeczytaliście o niej w książce. Nie wierzcie w rzecz tylko dlatego, że inny człowiek powiedział wam, że to prawda. Nie wierzcie w słowa, ponieważ są uświęcone przez tradycję. Sami odkryjcie prawdę. Uzasadnijcie ją. To jest urzeczywistnienie.”

Następujące zdarzenie ukazuje jego odwagę i przytomność umysłu. Pewnego dnia chciał ustawić ciężki drążek w gimnazjum, poprosił więc o pomoc ludzi, którzy tam byli. Pomiędzy nimi był angielski żeglarz. Drążek spadł na żeglarza, po czym stracił on przytomność, a zgromadzeni ludzie myśląc, że jest nieżywy, uciekli w pośpiechu ze strachu przed policją. Ale Naren urwał kawałek swojego ubrania, obandażował ranę żeglarza, przemył jego twarz wodą i stopniowo go ożywił. Potem przeniósł rannego żeglarza do sąsiedniej szkoły, gdzie opiekował się nim przez tydzień. Gdy żeglarz wyzdrowiał, Naren odprawił go z małym datkiem pieniężnym zebranym wśród jego przyjaciół.

Przez cały ten okres chłopięcych zabaw Narendra zachował swój podziw dla życia wędrownego mnicha. Wskazując na szczególną linię na swojej dłoni mówił do przyjaciół: „Na pewno zostanę sannjasinem. Chirolog to przepowiedział.”

Gdy Narendra wszedł w okres dojrzewania, jego temperament znacznie się zmienił. Stał się gorliwy w sprawach intelektualnych, czytał poważne książki na temat historii i literatury, pochłaniał gazety i uczestniczył w publicznych spotkaniach. Muzyka była jego ulubioną rozrywką. Podkreślał, że powinna ona wyrażać wzniosłe idee i pobudzać uczucia muzyków.

W wieku piętnastu lat doświadczył pierwszej duchowej ekstazy. Rodzina podróżowała w tym czasie do Raipur w centralnych prowincjach i część podróży odbywała się na wozie ciągniętym przez woły. W ten szczególny dzień powietrze było rześkie i czyste; drzewa i pnącza pokryte były zielonymi liśćmi i różnokolorowymi kwiatami; ptaki o cudownym upierzeniu świergotały w drzewach. Wóz posuwał się wzdłuż wąskiego przesmyku, gdzie wzniosłe szczyty wzrastające po obu stronach prawie się ze sobą stykały. Oczy Narendra wypatrzyły duże gniazdo pszczół w szczelinie ogromnego urwiska i nagle jego umysł przepełnił się respektem i czcią dla Opatrzności Bożej. Stracił zewnętrzną świadomość i leżał tak w wozie przez długi czas. Nawet po powrocie do świadomości zmysłowej promieniował radością.

Warto tu wspomnieć o innym ciekawym fenomenie umysłowym, jako, że często był doświadczany przez Narendranatha. Od dzieciństwa, gdy poparzył na niektórych ludzi lub miejsca miał wrażenie, że znał je wcześniej; ale nie umiał sobie przypomnieć jak dawno to było. Pewnego dnia on i kilku jego towarzyszy byli w pokoju w domu przyjaciela, gdzie dyskutowali na rozmaite tematy. Coś zostało wspomniane i Narendra w jednej chwili poczuł, że już wcześniej rozmawiał na ten sam temat z tymi samymi znajomymi w tym samym domu. Poprawnie opisał nawet każdy zakamarek i róg budynku, którego wcześniej nie widział. Próbował z początku tłumaczyć ten wyjątkowy fenomen doktryną reinkarnacji myśląc, że być może mieszkał w tym domu w poprzednim wcieleniu. Ale odrzucił ten pomysł jako nieprawdopodobny. Później doszedł do wniosku, że przed narodzinami musiał mieć wizje ludzi, miejsc i zdarzeń, które miał doświadczyć w obecnej inkarnacji; pomyślał, że właśnie z tego powodu mógł rozpoznawać ich kiedy tylko się przed nim pojawiły.

W Raipur ojciec zachęcił Narendra aby spotkał się z poważanymi uczonymi i dyskutował z nimi na rozmaite tematy intelektualne, uważane zazwyczaj za zbyt zawiłe dla chłopców w jego wieku. Przy okazji takich spotkań dawał dowód swych niezwykłych zdolności umysłowych. Od swojego ojca Narendra nauczył się sztuki pojmowania istoty rzeczy, widzenia prawdy z najszerszych i najbardziej wszechstronnych punktów widzenia, a także trzymania się istotnych kwestii w czasie dyskusji.

W 1879 roku rodzina wróciła do Kalkuty i Narendra w krótkim czasie ukończył liceum. W międzyczasie przeczytał mnóstwo standardowych książek angielskiej i bengalskiej literatury. Historia była jego ulubionym przedmiotem. Nabył także w tym czasie niezwykłą metodę czytania książki i uzyskiwania wiedzy o jej istocie. Cytując jego własne słowa: „Mogłem zrozumieć autora bez czytania wszystkich wersów jego książki. Wystarczyło bym przeczytał pierwszą i ostatnią linię paragrafu by zrozumieć ich znaczenie. Później uświadomiłem sobie, że mogę zrozumieć sens tekstu czytając pierwszą i ostatnią linię strony. Potem mogłem śledzić cały kierunek argumentacji autora poprzez przeczytanie zaledwie kilku linijek, mimo że autor starał się przedstawić temat w pięciu lub więcej stronach”.

W niedługim czasie ekscytacje jego dzieciństwa się skończyły i w 1879 roku Narendranath wstąpił do Presidency College w Kalkucie, by kontynuować naukę na studiach. Po roku dołączył do Instytucji Zgromadzenia Generalnego (General Assembly's Institution) założonej przez Szkocką Generalną Komisję Misjonarską (Scottish General Missionary Board) znaną później jako Uniwersytet Kościoła Szkockiego (Scottish Church College). To od Hastie, dyrektora uniwersytetu i profesora literatury angielskiej usłyszał po raz pierwszy imię Śri Ramakryszna.

Na uniwersytecie Narendra, teraz przystojny młodzieniec, muskularny i zwinny, choć nieco wpadający w otyłość, cieszył się z poważnych studiów. Przez dwa początkowe lata studiował zachodnią logikę. Później wyspecjalizował się w filozofii Zachodu i starożytnej i nowoczesnej historii różnych krajów europejskich. Jego pamięć była cudowna. Zajęło mu trzy dni przyswojenie „Historii Anglików” Greena. Często, na okazję egzaminów, potrafił czytać całą noc wspomagając się mocną herbatą lub kawą.

W tym czasie poznał się ze Śri Ramakryszną; to zdarzenie, jak możemy łatwo zauważyć, stało się głównym punktem zwrotnym w jego życiu. Jako rezultat związku ze Śri Ramakryszną jego wrodzona duchowa tęsknota została rozbudzona i zaczął odczuwać przemijalność świata i daremność edukacji akademickiej. Dzień przed ważnymi egzaminami nagle poczuł wszechpochłaniającą miłość do Boga i stojąc przed pokojem kolegów ze studiów był słyszany jak śpiewa z wielkim uczuciem:

Śpiewajcie wy, o Góry, o Chmury, o wspaniałe wiatry!
Śpiewajcie wy, śpiewajcie, śpiewajcie Jego chwałę!
Śpiewajcie z radością, wszystkie wy słońca i księżyce i gwiazdy!
Śpiewajcie o śpiewajcie Jego chwałę!

Przyjaciele, zdumieni, przypomnieli mu o egzaminach mających się odbyć następnego dnia, ale Narendra się nie przejmował; cień zbliżającego się życia mnisiego szybko na nim osiadł. Mimo to pojawił się na egzaminach i łatwo je zdał.

O uczoności Narendry profesor Hastie powiedział kiedyś: „Narendra to prawdziwy geniusz. Podróżowałem wszerz i wzdłuż ale nie spotkałem jeszcze chłopca o jego talentach i możliwościach nawet wśród studentów filozofii na uniwersytetach w Niemczech. On jest naznaczony by zostawić swój znak w życiu”.

Wszechstronny geniusz Narendra znalazł swój wyraz także w muzyce. Studiował zarówno instrumentalną jak i wokalną muzykę pod okiem ekspertów. Mógł grać na wielu instrumentach ale wyróżniał się szczególnie w śpiewaniu. Od muzułmańskiego nauczyciela nauczył się pieśni w językach Hindi, Urdu i Perskim, większości z nich o religijnej naturze. Związał się także z Brahmo Samadź, ważnym ruchem religijnym w owym czasie, który miał na niego wpływ w tamtym kształtującym okresie jego życia.

Wprowadzenie angielskiej edukacji w Indii poprzedzone brytyjskim podbojem kraju doprowadziło do kontaktu hinduskiego społeczeństwa z intelektualną i agresywną kulturą europejską. Młodzież hinduska, która znalazła się pod zaklęciem nowej, dynamicznej drogi życia uświadomiła sobie wiele wad własnego społeczeństwa. W czasie panowania muzułmanów, jeszcze przed nadejściem Brytyjczyków, dynamiczny aspekt kultury hinduskiej był stłumiony, a system kastowy dominował. Kapłani kontrolowali życie religijne ludzi dla swego własnego egoistycznego interesu. Dogmaty pozbawione znaczenia i pozbawione życia ceremonie zastąpiły ożywiające nauki filozoficzne Upaniszad i Bhagawad Gity. Masy były ponadto wykorzystywane przez właścicieli ziemskich i wiele kobiet było w szczególnie żałosnym położeniu. Po upadku władzy muzułmańskiej chaos dominował na każdym polu hinduskiego życia, społecznego, politycznego, religijnego i ekonomicznego. Nowo wprowadzona angielska edukacja jasno ukazała wszelkie niedociągnięcia społeczeństwa i zainicjowano wiele ruchów reformatorskich, tak liberalnych jak ortodoksyjnych, aby strumień narodowego życia ponownie popłynął zdrowymi kanałami.

Brahmo Samadź, jeden z tych liberalnych ruchów, przyciągnął wyobraźnię młodzieży bengalskiej. Założyciel tej organizacji religijnej Radźa Rammohan Roj (1774–1833), odszedł od rytuałów, czczenia obrazków i kapłaństwa ortodoksyjnego hinduizmu i napominał swych zwolenników, aby oddali się „wielbieniu i adoracji Wiecznego, Ukrytego, Niezmiennego Istnienia, które jest Stwórcą i Opiekunem wszechświata”. Radźa obdarzony niesamowitą inteligencją studiował pisma święte Hinduizmu, Islamu, Chrześcijaństwa i Buddyzmu i był pierwszym Hindusem, który uświadomił sobie ważność Zachodniej, racjonalnej metody rozwiązywania złożonych problemów indyjskiego społeczeństwa. Wziął on znaczny udział we wprowadzeniu angielskiej oświaty w Indiach, która pomimo początkowego szkodliwego wpływu na nowo obudzoną hinduską świadomość narodową, ostatecznie odkryła przed kilkoma Hindusami wspaniałe dziedzictwa ich własnej rdzennej cywilizacji.

Pośród znanych liderów Brahmo Samadź, którzy przewodzili organizacji po Rammohan Roju był Dewendranath Tagore (1817–1905), wielki wielbiciel Upaniszad i Keśab Ćandra Sen (1838–1884), który skłaniał się w kierunku rytuałów i doktryn chrześcijańskich. Brahmo Samadź pod ich kierownictwem odrzucała wiele zwyczajów Hinduizmu takich jak rytuały i oddawanie czci Bogu poprzez obrazy. Początkowo jako ruch reformatorski nakierował swoją główną energię na wyzwolenie kobiet, ponowne zawieranie małżeństw przez hinduskie kobiety, zniesienie wczesnych małżeństw i rozprzestrzenianie masowej edukacji. Będąc pod wpływem zachodniej kultury, ruch Brahmo Samadź głosił wyższość rozumu, wypowiadał się przeciwko bezkrytycznej akceptacji autorytetu pism świętych i mocno popierał hasła Rewolucji Francuskiej. Cały ruch miał charakter intelektualny i eklektyczny, zrodzony z potrzeby czasów; w przeciwieństwie do tradycyjnego hinduizmu nie miał on korzeni w duchowych doświadczeniach świętych i widzących. Narendra podobnie do wielu innych młodych ludzi tamtych czasów czuł urok jego postępowych idei i został jednym z jego członków. Jednak, jak to zostanie wkrótce widoczne, Brahmo Samadź nie mógł zaspokoić głębokiej duchowej tęsknoty jego duszy.

W tym czasie ojciec zaczął naciskać na Narendra aby zawarł małżeństwo i możliwość tego wkrótce się nadarzyła. Zamożny człowiek, z którego córką chciano Narendra zeswatać, zaoferował pokrycie kosztów jego studiów w Anglii, tak aby mógł zdobyć odpowiednie kwalifikacje do bardzo pożądanej pracy w Indyjskich Służbach Cywilnych. Narendra odmówił. Inne propozycje podobnej natury nie przyniosły innego rezultatu. Prowadzenie życia rodzinnego najwyraźniej nie było jego przeznaczeniem.

Już od chłopięctwa Narendra wykazał pasję do czystości. Za każdym razem, gdy jego ciepły i młodzieńczy charakter kusił go do przygód wątpliwej natury, był powstrzymywany przez niewidzialną dłoń. Jego matka nauczyła go wartości czystości i nauczyła go przestrzegać czystości jako sprawy honoru, lojalnie wobec niej i tradycji rodzinnej. Ale czystość dla Narendra nie była cnotą negatywną, zwykłym powstrzymywaniem się od zmysłowych przyjemności. Czuł on, że czystość polega na zachowywaniu intensywnej duchowej mocy, która później zamanifestowała się we wszystkich szlachetnych aspiracjach życiowych. Uważał siebie za brahmaćarina, celibatowego studenta hinduskiej tradycji, który pracował ciężko, wysoko cenił ascetyczną dyscyplinę, czcił święte rzeczy i cieszył się czystymi słowami, myślami i uczynkami. Gdyż zgodnie z hinduskimi pismami świętymi człowiek, poprzez czystość, która jest największą ze wszystkich cnót, może doświadczyć najsubtelniejszego duchowego postrzegania. W Narenie przyczyniło się to do wielkiej siły koncentracji, pamięci i zrozumienia i do jego nieposkromionej energii psychicznej i fizycznej wytrzymałości.

W swej młodości Narendra co noc doświadczał dwóch wizji, krańcowo od siebie odmiennych w swej naturze. W jeden widział światowego człowieka z towarzyszącą żoną i dziećmi, cieszącego się powodzeniem, luksusem, sławą i pozycją społeczną; w drugiej widział sannjasina, wędrującego mnicha, pozbawionego ziemskiej ochrony i oddanego kontemplacji Boga. Narendra poczuł, że ma w sobie moc realizacji obu tych ideałów; jednak kiedy jego umysł zastanowił się nad ich poszczególnymi zaletami, był nieuchronne przyciągany do życia w wyrzeczeniu. Czar świata bladł i znikał. Jego głębsza jaźń instynktownie wybierała ścieżkę wyrzeczenia.

Przez pewien czas modlitwy i religijne pieśni Brahmo Samadź rozweselały umysł Narendra, jednak wkrótce odkrył, że nie dają mu one żadnego prawdziwego doświadczenia duchowego. Chciał urzeczywistnić Boga, cel religii i czuł nieprzepartą potrzebę bycia kierowanym przez człowieka, który widział Boga. W swej gorliwości poszedł do Dewendranatha, czcigodnego lidera Brahmo Samadź i zapytał go, nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć: „Panie, czy widziałeś Boga?”

Dewendranath był zawstydzony i odpowiedział: „Mój chłopcze, masz oczy jogina. Powinieneś praktykować medytację”.

Młodzieniec był zawiedziony i poczuł, że ten nauczyciel nie jest odpowiedni, aby pomóc mu w duchowych zmaganiach. Ale nie otrzymał lepszej odpowiedzi od liderów innych ruchów religijnych. Wtedy przypomniał sobie o imieniu Ramakryszna Paramahamsa, o którym słyszał od profesora Hastie, który w czasie prowadzenia zajęć na temat poematu Wordswortha „Wycieczka” wspominał o transach, które były rezultatem takiego oczyszczenia i koncentracji. Powiedział także, że ekstatyczne doświadczenia tego typu były rzadkim fenomenem, szczególnie w obecnych czasach. „Znam” – powiedział „tylko jedną osobę, która urzeczywistniła ten błogosławiony stan i jest to Ramakryszna z Dakszineśwar. Zrozumiesz czym są transy gdy odwiedzisz świętego”.

Narendra usłyszał także o Śri Ramakryszna od swojego krewnego, Ramaćandra Datta, który był jednym z pierwszych uczniów mieszkających u Mistrza. Widząc niechęć Narendra do życia w związku i przypisując to jego pragnieniu prowadzenia duchowego życia, Ramaćandra powiedział do niego: „Jeśli naprawdę chcesz kultywować duchowość to odwiedź Ramakrysznę w Dakszineśwarze”.

Narendra spotkał Ramakrysznę pierwszy raz w listopadzie 1881 roku w domu jednego z wielbicieli Mistrza – Surendranath Mitra. Młodzieniec został tam zaproszony aby zabawić gości swoją melodyjną muzyką. Paramahamsa był pod wielkim wrażeniem jego szczerości i oddania i po krótkiej rozmowie zaprosił go do Dakszineśwar. Narendra przyjął zaproszenie. Chciał on sprawdzić, czy Ramakryszna był właściwą osobą do pomocy mu w duchowym poszukiwaniu.





U STÓP RAMAKRYSZNY


Ramakryszna, boski człowiek współczesnych czasów urodził się 18 lutego 1836 roku w małej wiosce Kamarpukur w dystrykcie Hooghly w Bengalu. Jakże odmienne było wychowanie i otoczenie jego dzieciństwa od Narendranatha, który później został przedstawicielem i tłumaczem jego posłania! Rodzice Ramakryszny należący do bramińskiej kasty byli ubodzy, pobożni i przywiązani do tradycji swej starożytnej religii. Pełen wesołości i niewinnej radości piękny chłopiec z falującymi włosami i słodkim, melodyjnym głosem wyrósł w prostej okolicy wśród pól ryżowych, krów i drzew banian i mango. Do nauki był niechętnie nastawiony i pozostał praktycznie niepiśmiennym przez całe swoje życie, ale jego wewnętrzne duchowe tendencje znalazły wyraz poprzez pieśni religijne i towarzystwo wędrownych mnichów, którzy rozpalali wyobraźnię chłopca opowieściami o swych duchowych przygodach. W wieku sześciu lat doświadczył duchowej ekstazy gdy obserwował przelot śnieżnobiałych żurawi na tle czarnego nieba przesłoniętego przez deszczowe chmury. W czasie medytacji nad bogami i boginiami zaczął wchodzić w transy. Śmierć jego ojca, która zostawiła rodzinę w ubogich warunkach pogłębiła jego uduchowione usposobienie. I tak mimo szesnastu lat dołączył do swojego brata w Kalkucie, ale odmówił kontynuowania tam studiów, gdyż jak to wyjaśnił, nie był zainteresowany edukacją, której jedynym celem było zarabianie na chleb i masło. Czuł on głęboką tęsknotę za realizacją Boga.

Powódź uczuć Ramakryszny przerwała wszystkie granice gdy zaczął pełnić obowiązki kapłana Kali w Dakszineśwarze, gdzie Bóg był czczony pod postacią Boskiej Matki. Nie znając pism świętych i zawiłych rytuałów, Ramakryszna przelał całą swoją duszę w modlitwę, która często przybierała postać pieśni religijnych. Jedzenie, spanie i inne fizyczne potrzeby były przez niego zapomniane we wszechpochłaniającej pasji za wizją Boga. Noce spędzał na kontemplacji w pobliskich lasach. Wątpliwość czasem przeplatała się z nadzieją, ale wewnętrzna pewność i świadectwa oświeconych świętych podtrzymywały go w najciemniejszych godzinach zwątpienia. Ceremonialne obrzędy czy zwykłe patrzenie w obrazek nie zaspokajało jego dociekliwego umysłu – bo czuł, że kamienna figurka nie może być tym, co obdarza pokojem i nieśmiertelnością. Poza obrazem musi być prawdziwy Duch, którego był zdecydowany ujrzeć. Nie było to łatwe zadanie. Przez długi czas Duch igrał sobie z nim bawiąc się w chowanego, ale w końcu poddał się pod pragnieniem miłości młodego wielbiciela. Kiedy Ramakryszna poczuł bezpośrednią obecność Boskiej Matki, upadł nieprzytomny na podłogę, doświadczając wewnątrz siebie nieprzerwanego strumienia błogości.

Przedsmak tego co miało nastąpić uczynił go pijanym Boskością i wyostrzył jego pragnienie dalszego doświadczenia. Chciał widzieć Boga nieprzerwanie, zarówno z zamkniętymi jak i otwartymi oczami. Dlatego poddał się lekkomyślnie różnym ekstremalnym praktykom duchowym. Aby usunąć ze swojego umysłu ostatnie ślady arogancji pochodzącej z wyższego, bramińskiego pochodzenia zwykł potajemnie czyścić ubikacje w domach pariasów. Poprzez srogi proces rozróżniania zamazał całe poczucie różnicy pomiędzy złotem i gliną. Czystość stała się dlań jak oddech i nie mógł, nawet we śnie patrzeć na kobiety inaczej, nawet w śnie, inaczej niż na własną matkę lub na Matkę wszechświata. Przez lata jego powieki nie zamykały się do snu. Aż w końcu zaczęto uważać, że oszalał.

W rzeczy samej trudy duchowej praktyki szybko odbiły się na delikatnym ciele Ramakryszny i wrócił on do Kamarpukur aby odzyskać zdrowie. Jego krewni i przyjaciele dostrzegli widoczną zmianę w jego naturze; oto żywy chłopiec został przemieniony w kontemplującego młodzieńca, którego wzrok był skierowany na coś, daleko na horyzoncie. Jego matka zaproponowała małżeństwo i uznając to za wolę Boskiej Matki Ramakryszna przystał na to. Wskazał nawet, gdzie odnaleźć dziewczynę, mianowicie w wiosce Jayrambati, odległej tylko o trzy mile. Żyła tam mała Saradamani, pięcioletnia dziewczynka, która pod wieloma względami była bardzo odmienna od innych dziewczynek w swoim wieku. Dziecko modliło się do Boga aby uczynił jej charakter pachnącym jak kwiat tuberozy. Później, w Dakszineśwarze modliła się do Boga, aby uczynił ją czystszą od księżyca w pełni, który mimo swej czystości miał kilka ciemnych plam. Odprawiono małżeństwo, a Ramakryszna uczestnicząc w nim uważał całe wydarzenie za zabawę lub nową ekscytację.

Po krótkim czasie wrócił do Dakszineśwaru i zanurzył się ponownie w burzliwe życie religijnych eksperymentów. Jego matka, jego nowo poślubiona żona i krewni poszli w zapomnienie. Teraz jednak jego duchowe praktyki przybrały nowy kierunek. Chciał podążać tradycyjnymi i respektowanymi ścieżkami religii hinduistycznej pod kierunkiem kompetentnych nauczycieli i oni zjawili się przy nim, jeden po drugim, nikt nie wiedział skąd. Jedną z nauczycielek była kobieta, pod okiem której praktykował nauki Tantry i ścieżki wisznuickiej i osiągnął najwyższe rezultaty w niewiarygodnie krótkim czasie. To ona postawiła diagnozę, że jego fizyczna choroba jest manifestacją głębokich duchowych emocji i opisała jego jawne szaleństwo jako efekt rozdzierającej miłości do Boga; został natychmiast uwolniony. To także ona pierwsza określiła go jako inkarnację Boga i udowodniła swoje twierdzenie przed zgromadzeniem teologów na podstawie dowodów ze świętych pism. Pod okiem innego nauczyciela, mnicha Jatadhari, Ramakryszna zagłębił się w misteria wielbienia Rama i doświadczył widzialnej obecności Rama. Dalej dokonał pojednał się z Bogiem poprzez boski związek z Ojcem, Matką, Przyjacielem i Ukochanym. Przez prowadzącego surowy tryb życia sannjasina Totapuri został inicjowany w życie monastyczne i w trzy dni zrealizował swą całkowitą jedność z Brahmanem, niezróżnicowanym Absolutem, który jest kulminacją wysiłku duchowego człowieka. Sam Totapuri musiał praktykować przez czterdzieści lat aby osiągnąć tą świadomość.

Następnie Ramakryszna skierował się ku chrześcijaństwu i ku islamowi aby praktykować poszczególne praktyki tych religii i osiągnął ten sam rezultat, który osiągnął przez praktykowanie hinduizmu. Był więc przeto przekonany, że to także są drogi do osiągnięcia świadomości Boga. W końcu czcił także swoją żonę – która w międzyczasie wyrosła na młodą, dziewiętnastoletnią kobietę – jako manifestację Boskiej Matki wszechświata i oddał u jej stóp owoc praktyk swych poprzednich wcieleń. Po tym pozostawił za sobą wszystkie swoje praktyki i trudy. Gdyż zgodnie z hinduską tradycją, gdy zwykły związek pomiędzy mężem a żoną, który jest najsilniejszą podstawą ziemskiego życia, ulega transcendencji i mężczyzna widzi w swej kobiecie boską obecność, zaczyna wtedy widzieć Boga wszędzie we wszechświecie. Jest to kulminacją duchowego życia.

Sam Ramakryszna był już pewien swej boskiej misji na świecie i zrozumiał też, że poprzez niego Boska Matka założy nowy zakon religijny składający się z tych, którzy zaakceptują doktrynę Uniwersalnej Religii, której doświadczył. Później zostało mu objawione, że każdy kto nawet raz pomodlił się szczerze do Boga, a także ci, którzy przechodzili przez swoje ostatnie wcielenie na ziemi, zaakceptują go jako duchowy ideał i uformują swoje życie zgodnie z jego uniwersalną nauką.

Ludzie dookoła niego byli oszołomieni widząc zmianę jaka się dokonała w człowieku, którego jeszcze niedawno uznawali za szaleńca. Młody kapłan został wielbicielem Boga; wielbiciel został ascetą; asceta świętym; święty człowiekiem zrealizowanym; a człowiek zrealizowany nowym Prorokiem. Tak jak w pełni rozwinięte kwiaty przyciągają pszczoły, tak Ramakryszna przyciągał do siebie mężczyzn i kobiety różnych religii, o różnej inteligencji i pozycji społecznej. Obdarzał wszystkich hojnie czerpiąc z niewyczerpalnego magazynu boskiej mądrości i każdy czuł się podniesiony na duchu w jego obecności. Ale sam Mistrz nie był w pełni usatysfakcjonowany. Tęsknił za młodymi duszami niedotkniętymi przez świat, które wyrzekłyby się wszystkiego dla realizacji Boga i służby ludzkości. Był dosłownie trawiony przez tą tęsknotę. Rozmowa ze światowymi ludźmi była dla niego pozbawiona smaku. Często porównywał takich ludzi do mieszaniny mleka z wodą, w której ta druga przeważała i powiedział, że stał się zmęczony usiłując przygotować zagęszczone mleko z takiej mieszaniny. Wieczorami, gdy jego udręka osiągała swe granice, wspinał się na dach budynku sąsiadującego ze świątynią i krzyczał na cały głos: "Chodźcie moi chłopcy! Ach gdzie wszyscy jesteście?! Nie mogę bez was wytrzymać!" Matka nie mogłaby żywić intensywniejszych uczuć do swoich dzieci, przyjaciel do najbliższego przyjaciela ani ukochany do swej ukochanej.

Wkrótce potem młodzi ludzie przeznaczeni do bycia jego monastycznymi uczniami zaczęli przybywać. A na czele wśród nich był Narendranath.

Pierwsze spotkanie pomiędzy Mistrzem i Narendrą w Dakszineśwarze było doniosłe. Śri Ramakryszna natychmiast rozpoznał swojego przyszłego posłańca. Narendra, nie dbając o swój ubiór i ogólny wygląd całkowicie różnił się od innych młodzieńców, którzy towarzyszyli mu w świątyni. Jego oczy były przejmujące, częściowo przymknięte wskazując na medytacyjny nastrój. Zaśpiewał kilka pieśni i jak zwykle wlał w nie całą swoją duszę.

Oto pieśń, którą zaśpiewał jako pierwszą:

Wróćmy jeszcze raz,
o umyśle, do naszego prawdziwego domu!
Tu jest obca ziemska kraina
Czemu mamy błądzić bez celu w tych obcych przebraniach?
Te żyjące istoty kręcą się w kółko
A te pięć żywiołów
Są tobie obce; żaden z nich nie jest twój.
Czemu tak bardzo zapominasz o sobie,
W miłości do innych, głupi umyśle?
Czemu tak bardzo zapominasz siebie?

Wstąp na ścieżkę prawdy
O umyśle! Wspinaj się bez znużenia
Z miłością jako lampą oświetlającą twą drogę,
Jako prowiant weź na podróż,
Twoje cnoty dobrze ukryte;
Gdyż jak dwaj bandyci przy drodze
Chciwość i ułuda czają się, by obrabować cię z twego bogactwa.
I miej przy sobie nieustannie
Jako strażników chroniących cię przed krzywdą
Spokój umysłu i samokontrolę.

Towarzystwo świętych osób będzie dla ciebie
Przyjaznym domem gościnnym przy drodze;
Tam pozwól swym znużonym członkom odpocząć przez trochę, pytając o drogę
Jeśli masz jakieś wątpliwości,
Tego, który jest tam na straży.
Jeśli coś na drodze przerazi cię,
Wtedy głośno krzycz imię Boga;
Bo On jest władcą tej drogi
I nawet Śmierć musi przed Nim schylić głowę.


Gdy śpiew ustał, Śri Ramakryszna niespodziewanie złapał Narendra za rękę i zaprowadził go na północną werandę. Ku całkowitemu zdumieniu Narendry, Mistrz powiedział doń ze łzami spływającymi strumieniami po policzkach: "Ach przybyłeś tak późno! Ależ niedobry jesteś, że kazałeś mi czekać tak długo! Moje uszy już prawie zwiędły od płytkich rozmów ze światowymi ludźmi. Och jakże tęskniłem aby zrzucić ciężar swojego umysłu na kogoś, kto zrozumie moje myśli!" Potem ze złożonymi dłońmi powiedział: "Panie, wiem, że jesteś starożytnym mędrcem Narą – Inkarnacją Narayana – narodzoną na ziemi, aby usunąć cierpienia ludzkości!" Racjonalistyczny Naren potraktował te słowa jako pozbawiony znaczenia żargon szaleńca. Dodatkowo był skonsternowany, gdy Śri Ramakryszna przyniósł zaraz ze swojego pokoju słodycze i własnoręcznie nakarmił nimi Narena. Ale pomimo tego Mistrz nigdy nie zmusił Narena do złożenia obietnicy ponownej wizyty w Dakszineśwarze.

Powrócili do pokoju i Narendra zapytał Mistrza: "Panie, czy widziałeś Boga?". Bez chwili namysłu Mistrz odpowiedział: "Tak, widziałem Boga. Widzę go teraz tak jak widzę ciebie, tylko wyraźniej. Boga można zobaczyć. Człowiek może z nim porozmawiać. Ale kogo obchodzi Bóg? Ludzie wypłakują potoki łez za swoimi żonami, dziećmi, bogactwem i posiadłościami, ale kto płacze za widzeniem Boga? Jeśli ktoś szczerze płacze za Bogiem, na pewno go zobaczy".

Narendra był zdumiony. Po raz pierwszy stanął twarzą w twarz z człowiekiem, który zapewnił, że widział Boga. W zasadzie po raz pierwszy usłyszał, że Boga można zobaczyć. Czuł, że słowa Ramakryszny wyrażane są całkowicie z głębin wewnętrznego doświadczenia. Nie było co do tego wątpliwości. Jednak nie mógł pogodzić tych słów z dziwnym zachowaniem Ramakryszny, którego doświadczył raptem kilka chwil wcześniej. Co dodatkowo zaintrygowało Narendrę to fakt, że w obecności innych zachowywał się normalnie. Młodzieniec wrócił do Kalkuty zdezorientowany, ale z poczuciem wewnętrznego spokoju.

W czasie drugiego pobytu u Mistrza Narendra miał jeszcze dziwniejsze doświadczenie. Po minucie lub dwóch Śri Ramakryszna wyciągnął się koło niego w ekstatycznym nastroju, wymamrotał jakieś słowa, zatrzymał na nim spojrzenie i umieścił swą prawą stopę na ciele Narena. Przy tym dotknięciu Naren zobaczył, mimo otwartych oczu, jak ściany, pokój, ogród świątynny, mało tego – cały świat – i nawet on sam znika w próżni. Poczuł pewność, że doświadcza stanu śmierci. Wykrzyczał w przerażeniu: „Co mi robisz? Mam rodziców, braci i siostry w domu”.

Mistrz zaśmiał się i uderzył w pierś Narena przywracając go do normalnego stanu. Powiedział: „W porządku, wszystko stanie się we właściwym czasie”.

Narendra był całkowicie skołowany, czuł, że Ramakryszna rzucił na niego hipnotyczny czar. Ale jak się to mogło stać? Czy nie szczycił się posiadaniem żelaznej woli? Czuł złość na siebie, że nie potrafił się oprzeć wpływowi szaleńca. Mało tego, poczuł wielki wewnętrzny pociąg do Śri Ramakryszna.

W czasie trzeciej wizyty Naren nie poradził sobie lepiej, mimo że z całych sił starał się czuwać. Śri Ramakryszna zabrał go do sąsiedniego ogrodu i będąc w stanie transu go dotknął. Naren całkowicie zatopiony w doświadczeniu stracił przytomność.

Nawiązując później do tego zdarzenia, Śri Ramakryszna powiedział, że gdy wprowadził Narena w stan nieprzytomności, zadał mu wiele pytań dotyczących jego przeszłości, jego misji na świecie i długości jego obecnego życia. Odpowiedź tylko potwierdziła to, czego sam się domyślał na ten temat. Ramakryszna powiedział innym swoim uczniom, że Naren osiągnął doskonałość jeszcze przed narodzinami, że był adeptem medytacji i że w dniu, w którym Naren rozpozna swoją prawdziwą jaźń, aktem swojej woli i poprzez jogę wyrzeknie się swojego ciała. Często słyszano również jak mówił, że Naren jest jednym z Saptaryszich, czyli Siedmiu Mędrców, którzy przebywają w sferze Absolutu. Opowiadał uczniom wizję jaką miał, dotyczącą duchowego dziedzictwa ucznia.

Pewnego dnia będąc zatopionym w samadhi Ramakryszna odkrył, że jego umysł wzniósł się wyżej, ponad fizyczny wszechświat słońca, księżyca i gwiazd i dalej ku subtelnym rejonom idei. W miarę jak kontynuował swoją ascencję, formy bóstw i bogiń pozostawały za nim, aż przekroczył świetlistą barierę oddzielającą świat zjawiskowy od Absolutu, docierając w końcu do transcendentalnej rzeczywistości. Ramakryszna ujrzał wtedy siedmiu czcigodnych mędrców pogrążonych w medytacji. Oni, pomyślał, muszą przewyższać w swej mądrości i świętości nawet bogów i boginie i gdy tak podziwiał ich wyjątkową duchowość, dostrzegł część niezróżnicowanego Absolutu zagęszczającą się i przyjmującą formę Boskiego Dziecka. Delikatnie obejmując szyję jednego z mędrców swymi łagodnymi ramionami, Dziecko wyszeptało coś do jego ucha i jak za magicznym dotknięciem mędrzec wybudził się z medytacji. Wpatrzył swoje wpół przymknięte oczy w cudowne Dziecko, które powiedziało z ogromną radością: „Schodzę na ziemię. Czy chciałbyś do mnie dołączyć?” Z dobrotliwym spojrzeniem mędrzec wyraził zgodę i powrócił do głębokiej duchowej ekstazy. Ramakryszna był zachwycony obserwując, jak malutka część mędrca jakimś sposobem zeszła na ziemię, przyjmując formę światła, które uderzyło w dom w Kalkucie, w którym żyła rodzina Narendry, a gdy zobaczył Narendrę po raz pierwszy od razu rozpoznał w nim inkarnację mędrca. Przyznał także, że Boskim Dzieckiem, które spowodowało zejście mędrca, był on sam.

Spotkanie Narendry i Śri Ramakryszny było ważnym wydarzeniem w życiu obydwu. Burza szalała w duszy Narendry gdy przybył do Śri Ramakryszny, który wcześniej przechodził przez podobne przeżycia, ale był wtedy już pewnie zakotwiczony w pokoju, osiągniętym jako rezultat bliskiej komunii z Bóstwem i realizacją Brahmana jako niezmiennej esencji wszystkiego.

Prawdziwy wytwór indyjskiej ziemi i całkowicie znający duchowe tradycje Indii, Śri Ramakryszna był ignorantem w sposobach nowoczesnego myślenia. Jednak Narendra był symbolem nowoczesnego ducha. Dociekliwy, bystry i intelektualnie szczery, posiadał otwarty umysł i wymagał racjonalnego dowodu przed zaakceptowaniem wniosków jako słusznych. Jako lojalny członek Brahmo Samadź miał krytyczne nastawienie do czczenia obrazów i rytuałów hinduskiej religii. Nie czuł potrzeby posiadania guru, ludzkiego pośrednika pomiędzy Bogiem i człowiekiem. Był nawet sceptycznie nastawiony do możliwości istnienia takiej osoby, która byłaby wolna od ludzkich ograniczeń i której aspirant powinien oddać się całkowicie i wielbić jako Boga. Wizje Ramakryszny dotyczące bogów i bogiń otwarcie wyśmiewał i nazywał je halucynacjami.

Przez pięć lat Narendra bacznie obserwował Mistrza nie pozwalając sobie nigdy na uleganie ślepej wierze, testując zawsze słowa i działania Śri Ramakryszny w tyglu rozsądku. Kosztowało go to wiele smutków i cierpienia zanim zaakceptował Śri Ramakrysznę jako guru i ideał duchowego życia. Ale kiedy akceptacja już nastała, była całkowita, ostateczna i nieodwracalna. Mistrz także był przepełniony radością, że znalazł ucznia, który wątpił i wiedział, że Naren jest wybranym do niesienia jego posłania światu.

Wewnętrzny proces, który stopniowo transformował Narendrę z poczwarki w pięknego motyla, na zawsze pozostanie, podobnie jak i głębokie duchowe misteria, niewiadomą dla zewnętrznego świata. Ludzie jednak zauważali wzrost bliskiego związku pomiędzy kochającym, cierpliwym i przebaczającym nauczycielem i jego władczym i upartym uczniem. Mistrz ani raz nie poprosił Narena, aby porzucił rozsądek. Spotykał wyzwania intelektu Narena ze swoim wyższym rozumieniem, osiągniętym przez znaną przez bezpośrednie znajomość esencji wszystkiego. Kiedy rozumowanie Narena zawodziło w rozwiązywaniu najwyższych tajemnic, nauczyciel dawał mu potrzebny wgląd. Tak, z nieskończoną cierpliwością, miłością i czujnością ujarzmiał buntowniczego ducha, wymagając całkowitego posłuszeństwa moralnym i duchowym dyscyplinom, bez których życie religijne nie może być zbudowane na solidnych fundamentach.

Sama obecność Narendranatha napełniała umysł Mistrza nieopisywalną radością i wprawiała go w ekstatyczne nastroje. Wiedział on już, poprzez różne wskazówki, o przyszłej wielkości ucznia, której manifestacja oczekiwała jedynie na odpowiedni czas. To, co inni uważali w Narenie za upartość lub arogancję, Śri Ramakryszna postrzegał jako przejaw męskości i niezależności zrodzonej z samokontroli i wrodzonej czystości. Nie znosił on najmniejszego krytycyzmu wobec Narena i często powtarzał: „Niech nikt go pochopnie nie ocenia. Ludzie nigdy go w pełni nie zrozumieją”.

Ramakryszna kochał Narendranatha ponieważ widział w nim ucieleśnienie Narajana, Boskiego Ducha, nie zbezczeszczonego przez plugawy oddech świata. Ale był krytykowany za to przywiązanie. Pewnego razu wichrzyciel o skrzywionym umyśle o imieniu Hazra, który mieszkał z Mistrzem w Dakszineśwarze, powiedział do niego: „Jeśli tak tęsknisz cały czas za Narenem i innymi młodzikami, kiedy będziesz myślał o Bogu?” Mistrz strapił się tą myślą. Ale pewnego dnia zostało mu objawione, że mimo iż Bóg żyje we wszystkich istotach, szczególnie przejawia się w czystej duszy takiej jak Naren. Uwolniony od swych zmartwień powiedział wtedy: „Och co za głupiec z tego Hazry! Ależ zachwiał moim umysłem! Ale czemu obwiniać biedaka? Skąd on mógł wiedzieć?”

Śri Ramakryszna był jasno zdeklarowany w pochwale Narendry. To często wprowadzało w zakłopotanie młodych uczniów, którzy krytykowali Mistrza za to, co on określał jako rodzaj oczarowania. Pewnego dnia Ramakryszna przejawiał wzniośle o Keśab Senie i świątobliwym Widźaj Goswami, dwóch wybitnych liderach Brahmo Samadź. Na koniec dodał: „Jeśli Keśab posiada jedną cnotę, która uczyniła go sławnym na cały świat, Naren jest obdarzony osiemnastoma takimi zaletami. Widziałem w Keśabie i w Widźaju boskie światło jaśniejące jak płomień świecy, ale w Narenie ono świeci z jasnością słońca”.

Narendra zamiast czuć się połechtanym przez te komplementy, stał się rozdrażniony i ostro wymówił Mistrzowi to, co uważał za jego lekkomyślność. „Nie mogę nic na to poradzić”, bronił się Mistrz. „Czy myślisz, że to są moje słowa? Boska Matka ukazała mi pewne rzeczy o tobie, które ja powtarzam. I nie objawiła przede mną nic więcej poza prawdą”.

Ale Narendra nie czuł się przekonany. Był pewien, że te tak zwane objawienia były czystymi iluzjami. Dokładnie wyjaśnił Śri Ramakrysznie, że z punktu widzenia nauki i filozofii Zachodu, człowiek bardzo często zostaje oszukany przez swój umysł i że szanse zwiedzenia były większe, jeśli dochodzi do tego osobiste przywiązanie. Powiedział do Mistrza: „Skoro mnie kochasz i chcesz abym stał się wielkim, te wyobrażenia naturalnie przychodzą do twojego umysłu”.

Mistrz był zmieszany. Modlił się do Boskiej Matki o światło i dostał odpowiedź: „Czemu przejmujesz się tym, co on mówi? W niedługim czasie zaakceptuje każde twoje słowo jako prawdę”.

Przy innej okazji, gdy Mistrz został w podobny sposób upomniany przez ucznia, został ponownie zapewniony przez Boską Matkę. Dlatego powiedział do Narena z uśmiechem: „Jesteś łobuzem. Nie będę cię więcej słuchał. Matka mówi, że kocham cię ponieważ widzę w tobie Pana. W dniu w którym nie będę Go mógł w tobie zobaczyć, nie będę nawet w stanie znieść twojego widoku”.

Ze względu na, że Narendra był pochłonięty studiami, nie mógł przyjeżdżać do Dakszineśwaru tak często, jak chciał Śri Ramakryszna. Ale Mistrz ciężko znosił jego przedłużającą się nieobecność. Jeśli jego uczeń nie pojawiał się przez określoną liczbę dni, wysyłał kogoś do Kalkuty aby go sprowadził. Czasami sam jeździł do Kalkuty. Jednego razu na przykład, Narendra pozostawał poza Dakszineśwarem przez wiele tygodni; nawet najgorliwsze zachody Mistrza by go przyciągnąć spełzały na niczym. Śri Ramakryszna wiedział, że jego uczeń śpiewał regularnie na spotkaniach modlitewnych Brahmo Samadź tak więc pewnego dnia wybrał się do świątyni Brahmo gdzie przebywał jego uczeń. Kiedy Mistrz wszedł do sali Narendra śpiewał w chórze, a gdy usłyszał głos Narendry, Śri Ramakryszna wpadł w głębokie uniesienie. Oczy zgromadzenia zwróciły się na niego i wkrótce zapanowało poruszenie. Narendra pospieszył ku niemu. Jeden z liderów Brahmo, aby zatrzymać podekscytowanie, zgasił światła. Młody uczeń uświadomiwszy sobie, że pojawienie się Mistrza było powodem zamieszania, ostro go skrytykował. Mistrz odpowiedział ze łzami w oczach, że po prostu nie był w stanie trzymać się z dala od Narendry.

Przy innej okazji, Śri Ramakryszna nie mogąc znieść nieobecności Narendry pojechał do Kalkuty aby odwiedzić ucznia w jego własnym domu. Usłyszał, że Narendra studiował na strychu, na drugim piętrze, do którego można się było dostać jedynie po stromych schodach. Jego siostrzeniec Ramlal, który prowadził go do Narena, pomógł mu się wspiąć na kilka schodków. Narendra pojawił się na szczycie schodów i gdy tylko go ujrzał, Śri Ramakryszna zawołał: „Naren, mój ukochany!” i wpadł w ekstazę. Ze sporą trudnością Naren i Ramlal pomogli mu dokończyć wspinaczkę po schodach, a kiedy dotarł do pokoju, Mistrz zatopił się w głębokim samadhi. Znajomy ze studiów, który był u Narena w tym czasie i nic nie wiedział o transach religijnych spytał Narena z oszołomieniem: „Kim jest ten człowiek?”

„Mniejsza z tym” – odpowiedział Naren – „Lepiej już idź do domu”.

Naren często powtarzał, że „Staruszek”, jak nazywał Ramakrysznę, przywiązał do siebie ucznia na zawsze przez swoją miłość. „Co światowi ludzie” – zauważał – „wiedzą o miłości? Oni robią z niej tylko show. Wyłącznie Mistrz kocha nas szczerze”. W zamian w Narenie zrodziła się głęboka miłość do Śri Ramakryszny, mimo że rzadko przejawiał ją w słowach. Znajdował przyjemność w krytykowaniu doświadczeń duchowych Mistrza jako dowodach braku samokontroli. Wyśmiewał się z czci jaką oddawał Kali.

„Po co tu przychodzisz” – spytał go raz Śri Ramakryszna – „jeśli nie akceptujesz Kali, mojej Matki?”

„A tam! Czy muszę Ją akceptować” – odpowiedział Naren – „tylko dlatego, że przychodzę się z tobą zobaczyć? Przychodzę do ciebie ponieważ cię kocham”.

„W porządku” – powiedział Mistrz – „za niedługo nie tylko zaakceptujesz moją błogosławioną Matkę, ale będziesz łkał za Jej imieniem”.

Odwracając się do innych uczniów powiedział: „Ten chłopak nie wierzy w formy Boga i mówi mi, że moje wizje są czystą imaginacją. Ale jest dobrym chłopcem o czystym umyśle. Nie akceptuje niczego bez jasnego dowodu. Dużo studiował i rozwinął wielką zdolność rozróżniania. Ma świetny osąd”.

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-17 22:21:30)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#2 2019-02-14 20:02:54

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

ĆWICZENIE UCZNIA

Ciężko powiedzieć, kiedy właściwie Naren zaakceptował Śri Ramakrysznę jako swojego guru. Jeżeli chodzi o mistrza, związek duchowy ustanowiono przy pierwszy spotkaniu w Dakszineśwarze, kiedy dotknął Narena, rozbudzając w nim głębokie duchowe uczucie. Odtąd miał wielką wiarę w ucznia i darzył go głęboką miłością. Ale wspierał Narena w niezależnym myśleniu. Miłość i wiara mistrza powstrzymywała jego młodzieńcze popędy i chroniła przez pokusami świata. Krok po kroku uczeń został przeprowadzony od zwątpienia do przekonania, i od bólu mentalnego do duchowej błogości. Jednak to nie było łatwym osiągnięciem.

Śri Ramakrishna, doskonały nauczyciel, jakim był, nigdy nie ustanowił identycznych zasad dla uczniów o różnych temperamentach. Nie nalegał, aby Narendra przestrzegał surowych zasad dotyczących jedzenia, ani nie prosił go, by wierzył w rzeczywistość bogów i bogiń z mitologii hinduskiej. Filozoficzny umysł Narendry nie musiał zajmować się praktykami konkretnych kultów. Ale sposób, w jaki Naren praktykował rozróżnienie, nieprzywiązanie, samokontrolę i regularną medytację znajdował się pod ścisłą kontrolą. Śri Ramakrysznie podobały się energiczne dyskusje Narena z innymi wielbicielami na temat dogmatów i wiar religii i z radością patrzył na to jak Naren burzy doszczętnie ich religijne przekonania. Ale kiedy, co często miało miejsce, Naren dokuczał delikatnemu Rakhalowi za oddawanie czci Boskiej Matce Kali, Mistrz nie tolerował tych prób zburzenia wiary brata-ucznia w formy Boga.

Jako członek Brahmo Samadź, Narendra akceptował jego doktrynę monoteizmu i Boga osobowego. Wierzył też w naturalną deprawację człowieka. Doktryny niedualistycznej wedanty takie jak boskość duszy i jedność istnienia uważał za bluźnierstwo; pogląd, że człowiek i Bóg stanowią jedność wydawał mu się zwykłą bzdurą. Kiedy mistrz ostrzegał go przed takim ograniczaniem nieskończoności Boga i gdy prosił go aby modlił się do Boga by Ten objawił mu Swą prawdziwą naturę, Narendra się uśmiechnął. Kiedyś kpił sobie przed kolegą z niedualizmu Śri Ramakryszny mówiąc: „Co może być bardziej absurdalne niż mówienie, że ten słoik jest Bogiem, ta szklanka jest Bogiem, że my też jesteśmy Bogiem?” Obydwaj wybuchli śmiechem.

Właśnie wtedy pojawił się Mistrz. Podchodząc, aby poznać przyczynę ich śmiechu, delikatnie dotknął Narena i pogrążył się w głębokim samadhi. Dotyk wywołał magiczny efekt i Narendra wkroczył w nowy wymiar świadomości. Widział cały wszechświat przeniknięty Duchem Bożym i wrócił do domu oszołomiony. Jedząc posiłek, czuł obecność Brahmana we wszystkim — w jedzeniu i w sobie. Idąc ulicą, widział powozy, konie, tłum i siebie, jakby z tej samej substancji. Po kilku dniach intensywność wizji nieco zmalała, ale nadal postrzegał świat tylko jako sen. Przechadzając się po publicznym parku w Kalkucie, kilka razy uderzył głową w żelazną balustradę, aby sprawdzić, czy są one prawdziwe, czy tylko złudzeniem umysłu. W ten sposób dostrzegł przebłysk niedualizmu, którego najpełniejsze urzeczywistnienie miało nastąpić dopiero później, w ogrodzie Cossipore.

Śri Ramakryszna był zawsze zadowolony, kiedy jego uczniowie wystawiali na próbę jako stwierdzenia lub zachowanie zanim zaakceptowali jego nauki. Zwykł mówić: „Testujcie mnie tak jak pracownicy w kantorach sprawdzają swoje monety. Nie wierzcie mi bez uprzedniego dokładnego sprawdzenia mnie.” Uczniowie często słyszeli jak mówił, że jego system nerwowy przeszedł kompletną zmianę na skutek duchowych doświadczeń i że nie mógł znieść dotyku żadnego metalu takiego jak złoto czy srebro. Pewnego dnia, podczas jego nieobecności w Kalkutcie Narendra ukrył monetę w łóżku swojego mistrza. Po jego powrocie, kiedy Mistrz usiadł na łóżku, aż podskoczył z bólu tak jakby owad go użądlił. Przebadano materac i znaleziono ukrytą monetę.

Z drugiej strony Naren był często testowany przez Mistrza. Pewnego dnia, kiedy wszedł do pokoju Mistrza został kompletnie zignorowany. Nie wypowiedziano nawet żadnego powitania. Tydzień później wrócił i spotkał się z tą samą obojętnością, i w ciągu trzeciej i czwartej wizyty nie dostrzegł żadnych oznak uległości w twardej postawie Mistrza.

Pod koniec miesiąca Śri Ramakryszna powiedział do Narena: „Nie zamieniłem z Tobą ani słowa przez cały ten czas, a Ty jeszcze przychodzisz.”

Uczeń odpowiedział: „Przychodzę do Dakszineśwaru, ponieważ kocham Cię i chcę Cię ujrzeć. Nie przychodzę tutaj, po to by słuchać Twoich słów.”

Mistrz nie posiadł się z radości. Ściskając ucznia powiedział: „Tylko Cię sprawdzałem. Chciałem zobaczyć, czy będziesz się trzymał z daleka z powodu mojej zewnętrznej obojętności. Tylko osoba o Twojej wewnętrznej sile mogła poradzić sobie z taką obojętnością z mojej strony. Ktokolwiek inny by mnie porzucił dawno temu.”

Pewnego razu Śri Ramakryszna zaproponował przekazanie Narenowi licznych mocy duchowych, które osiągnął dzięki praktykom ascetycznom i wizjom Boga. Naren nie miał wątpliwości odnośnie posiadania takich mocy przez Mistrza. Spytał się czy mu pomogą zrealizować Boga. Śri Ramakryszna odpowiedział przecząco, lecz dodał, że mogą mu pomóc w jego przyszłej pracy nauczyciela duchowego. „Pozwól mi najpierw urzeczywistnić Boga,” powiedział Naren, „a być może wtedy będę wiedział czy chcę nadprzyrodzone moce. Jeśli je teraz zaakceptuję mogę zapomnieć o Bogu, samolubnie je wykorzystać, i tak oto osiągnąć rozpacz.” Śri Ramakryszna był wielce zadowolony widząc jednomyślne oddanie swego głównego ucznia.

Przy kształtowaniu osobowości młodego Narendranatha działało kilka czynników. Najważniejszym były jego wrodzone skłonności duchowe, które zaczęły się ujawniać pod wpływem Śri Ramakryszny, ale przeciwko którym jego racjonalny umysł uparcie walczył. Drugim był jego nawyk wzniosłego myślenia i szlachetnego działania – dyscypliny otrzymane od matki obeznanej w duchowym dziedzictwie Indii. Trzecim była otwartość jego umysłu i uznanie dla prawdy, niezależnie od tego gdzie ją odnalazł, i sceptyczny stosunek do wierzeń religijnych i społecznych praktyk ówczesnego społeczeństwa hinduistycznego. Tych się nauczył od swojego ojca, wykształconego na sposób angielski i został w nich umocniony przez swój własny kontakt z kulturą zachodnią.

Wraz z wprowadzeniem angielskiej edukacji do Indii w środku osiemnastego wieku, zachodnia nauka, historia i filozofia stały się obiektem studiów w indyjskich koledżach i uniwersytetach. Wykształceni hinduistyczni młodzieńcy, zwabieni atrakcyjnością Zachodu, zaczęli kształtować swoją myśl według nowych wzorców i Narendra nie mógł uniknąć ich wpływu. Wykształcił wielkie uznanie dla analitycznej metody naukowej i poddał wiele wizji Mistrza takiej oto analizie. Angielscy poeci, zwłaszcza Wordsworth i Shelley pobudzali jego emocje i zapisał się na kurs zachodniej medycyny, aby zrozumieć funkcjonowanie systemu nerwowego, zwłaszcza mózgu i rdzenia nerwowego, aby odkryć sekrety transów Śri Ramakryszny. Ale to wszystko tylko pogłębiało jego wewnętrzne rozdarcie.

Trzy Eseje o Religii Johna Stuarta Milla zniszczyły jego chłopięcy teizm i łatwy optymizm wpojony w Brahmo Samadźu. Obecność zła w naturze i człowieku prześladowała go i wcale nie mógł jej pogodzić z dobrocią wszechmocnego Stwórcy. Sceptycyzm Huma i doktryna Nieznanego Herberta Spencera napełniły jego umysł ustalonym filozoficznym agnostycyzmem. Po wyczerpaniu się jego pierwotnej świeżości emocjonalnej i naiwności ogarnęła go pewna oschłość i niezdolność do dawnych modlitw i nabożeństw. Przepełniło go znudzenie, które jednak ukrywał za swoją radosną naturą. Muzyka, w tym trudnym stadium życia była mu bardzo pomocna; bowiem wzruszała go jak nic innego i pozwalała mu wejrzeć w niedostrzeżone rzeczywistości, które często napełniały jego oczy łzami.

Narendra nie miał wiele cierpliwości do zwykłego czytania, ani też nie zależało mu na przyswajaniu wiedzy z książek tak bardzo, jak z żywej komunii i osobistego doświadczenia. Chciał, aby życie rozpalało życie, a myśl rozpalała myśl. Studiował Shelleya pod kierunkiem przyjaciela z college'u, Bradźendranatha Seala, który później został czołowym indyjskim filozofem swoich czasów i głęboko odczuwał wraz z poetą jego panteizm, bezosobową miłość i wizję uwielbionej tysiącletniej ludzkości. Wszechświat, który nie był już tylko martwym, pozbawionym miłości mechanizmem, był postrzegany jako zawierający duchową zasadę jedności. Co więcej, Bradźendranath próbował przedstawić mu syntezę Najwyższego Brahmana wedanty, uniwersalnego rozumu Hegla oraz ewangelii wolności, równości i braterstwa Rewolucji Francuskiej. Akceptując jako zasadę moralności suwerenność Uniwersalnego Rozumu i negację jednostki, Narendra odniósł intelektualne zwycięstwo nad sceptycyzmem i materializmem, ale nie uzyskał spokoju umysłu.

Narendra musiał teraz stawić czoła nowej trudności. „Balet bezkrwawych kategorii” Hegla i jego credo Rozumu Uniwersalnego wymagały od Narena stłumienia tęsknoty i podatności jego artystycznej natury i radosnego temperamentu, zniszczenia pragnień jego bystrych i ostrych zmysłów oraz stłumienia jego swobodności i wesołej zabawy. Było to prawie równoznaczne z zabiciem własnego prawdziwego ja. Co więcej, nie mógł znaleźć w takiej filozofii żadnej pomocy w walce gorącego młodzieńca z pragnieniami namiętności, które wydawały mu się nieczyste, wulgarne i cielesne. Niektórzy z jego muzycznych współpracowników byli ludźmi o luźnej moralności, do których czuł gorzką i nieskrywaną pogardę.

Narendra zatem spytał się swego kolegi Bradźendry czy ten znał drogę ucieczki od więzi zmysłów, ale dowiedział się tylko, że powinien polegać na Czystym Rozsądku i utożsamiać z tym jaźń, i obiecano mu, że przez to osiągnie nienaruszalny spokój. Jego przyjaciel był platonicznym transcendentalistą i nie pokładał wiary w to, co nazywał sztuczną podporą łaski, czy pośrednictwem guru. Ale problemy i trudności Narendry były kompletnie inne od tych jakie miał jego kolega intelektualista. Odkrył, że sama filozofia była bezsilna w godzinie pokusy i w walce o wyzwolenie duszy. Czuł potrzebę ręki, która zbawi, podniesie na duchu, ochroni – śakti, czyli mocy poza jego racjonalnym umysłem, która przekształciłaby jego niemoc w siłę i chwałę. Pragnął rzeczywistości z krwi i kości ustanowionej w pokoju i pewności, krótko mówiąc, żyjącego guru, który ucieleśniając doskonałość w ciele, poruszyłby jego duszę.

Przywódcy Brahmo Samaj, jak również innych sekt religijnych, ponieśli porażkę. Tylko Ramakryszna przemówił do niego z autorytetem, jak nikt wcześniej, i swoją mocą przyniósł pokój udręczonej duszy i uzdrowił rany ducha. Z początku Naren obawiał się, że spokój, który ogarnął go w obecności Mistrza, był złudny, ale jego obawy zostały stopniowo rozwiane przez spokojną pewność przekazaną mu przez Ramakrysznę z jego własnego doświadczenia Satćitanandy Brahmana — Istnienia, Wiedzy i Absolutnej Szczęśliwości. (Ten opis zmagań podczas czasów studenckich Narena został streszczony w artykule na temat Swami Wiwekanandy autorstwa Bradźendranatha Seal’a, opublikowanym w „Life of Swami Wiwekananda” przez Adwaita Aśrama, Majawati, Indie.)

Narendra nie mógł nie rozpoznać kontrastu jego duszy będącej w władaniu Sturm und Drang (Burzy i Naporu – przyp. tłum.) z pogodną błogością, w której zawsze kąpał się Sri Ramakryszna. Błagał Mistrza, aby nauczył go medytacji, a odpowiedź Śri Ramakryszny była dla niego źródłem pocieszenia i siły. Mistrz powiedział: „Bóg wysłuchuje naszej szczerej modlitwy. Mogę przysiąc, że możesz widzieć Boga i rozmawiać z Nim tak intensywnie, jak mnie widzisz i rozmawiasz ze mną. Możesz usłyszeć Jego słowa i poczuć Jego dotyk. Dalej Mistrz oświadczył: „Możesz nie wierzyć w boskie formy, ale jeśli wierzysz w Rzeczywistość Ostateczną, która jest Regulatorem wszechświata, możesz modlić się do Niego w ten sposób: „Boże, nie znam Cię. objaw mi swoją prawdziwą naturę”. Na pewno cię wysłucha, jeśli twoja modlitwa jest szczera.”

Narendra, intensyfikując swoją medytację pod przewodnictwem Mistrza, zaczął tracić świadomość ciała i odczuwać wewnętrzny spokój, który utrzymywał się nawet po zakończeniu medytacji. Często odczuwał oddzielenie ciała od duszy. W snach nawiedzały go dziwne wizje, wywołujące uczucie uniesienia, które utrzymywało się po przebudzeniu. Guru wykonywał swoje zadanie w nieprzenikniony sposób, przyjaciele Narendry obserwowali tylko jego zewnętrzną walkę; ale prawdziwa przemiana była znana tylko nauczycielowi — a może i uczniowi.

W 1884 roku, kiedy Narendranath przygotowywał się do egzaminu na licencjat, jego rodzinę dotknęło nieszczęście. Jego ojciec nagle umarł, a matkę i dzieci ogarnęła wielka rozpacz. Bowiem Wiśwanath, osoba hojnej natury, zaciągnął za życia długi i jego śmierć wielce obciążyła rodzinę. Dłużnicy, jak głodne wilki, zaczęli kręcić się wokół drzwi domu, i co gorsza, niektórzy krewni wnieśli do sądu sprawę o podział domu rodzinnego. Mimo, że ją przegrali, Narendra musiał odtąd stawiać czoło biedzie. Jako najstarszy męski członek rodziny musiał znaleźć środki utrzymania dla siedmiu czy ośmiu osób, więc zaczął szukać pracy. Uczęszczał także na kursy prawnicze. Chodził odziany w łachmany, boso i głodny. Często odrzucał zaproszenia na obiad od przyjaciół myśląc o swojej głodującej matce, braciach i siostrach w domu. Nie spożywał rodzinnych posiłków za wymówką, że już jadł u kolegi, aby ludzie w jego domu mogli otrzymać większą porcję skromnego jedzenia. Rodzina Datta była dumna i nawet by się jej nie śniło przyjmowanie pomocy od zewnątrz. Przy swoich kolegach Narendra był jak zwykle beztroski. Jego bogaci przyjaciele niewątpliwie zauważyli jego bladą twarz ale nie zrobili nic aby mu pomóc. Tylko jeden przyjaciel od czasu do czasu wysyłał anonimową pomoc, a Narendra był mu wdzięczny do końca życia. Tymczasem wszystkie jego starania o znalezienie zatrudnienia zawiodły. Niektórzy przyjaciele, którzy zarabiali pieniądze w nieuczciwy sposób, poprosili go, by się do nich przyłączył, a bogata kobieta przysłała mu niemoralną propozycję, obiecując, że położy kres jego kłopotom finansowym. Ale Narendra ostro im odmówił. Czasami zastanawiał się, czy świat nie jest aby dziełem Diabła — bo jak można wytłumaczyć tak wiele cierpienia w Bożym stworzeniu?

Pewnego dnia, po bezowocnym poszukiwani pracy, zmęczony i z obolałymi stopami, usiadł w dużym parku w Kalkucie w cieniu pomnika Ochterlony. Tam dołączyli do niego koledzy i jeden z nich zaśpiewał piosenkę opisującą hojną łaskę Boga, być może po to, aby go pocieszyć.

Z goryczą Naren powiedział: „Czy mógłbyś proszę przestać śpiewać? Takie fantazje niewątpliwie cieszą urodzonych w czepku. Był czas, kiedy ja również tak myślałem. Ale dzisiaj te idee wydają mi się kpiną.”

Jego koledzy byli zmieszani.

Pewnego ranka, jak zwykle, Naren wstał z łóżka powtarzając imię Boga i miał właśnie wyjść w poszukiwaniu pracy tym, gdy poprosił o boskie błogosławieństwo. Jego matka usłyszała modlitwę i powiedziała z goryczą: „Cicho, ty głupcze! Od dzieciństwa zdzierasz sobie gardło dla Boga. Powiedz mi, co Bóg zrobił dla Ciebie?”. Najwyraźniej, pobożna matka nie mogła wytrzymać okropnej biedy w domu.

Te słowa zabolały Narena do żywego. W jego umysł wkradła się wątpliwość co do istnienia Boga i Jego Opatrzności.

Ukrywanie swoich uczuć nie leżało w naturze Narena. Spierał się przed swoimi przyjaciółmi i wyznawcami Śri Ramakryszny o nieistnieniu Boga i daremności modlitwy, nawet gdyby Bóg istniał. Jego nadgorliwi przyjaciele myśleli, że stał się ateistą i przypisywali mu wiele niewymownych zbrodni, które rzekomo popełnił, by zapomnieć o swojej nędzy. Niektórzy wielbiciele Mistrza podzielali te poglądy. Narendra był zły i zawstydzony myślą, że mogli uwierzyć, że upadł tak nisko. Stał się stwardniały i usprawiedliwiał picie alkoholu i inne wątpliwe przyjemności, do których się uciekali biedni ludzi jako ratunek od cierpienia. Mówił ponadto, że nie zawahałby się prowadzić takiego życie, gdyby był przekonany, że by pomogło. Otwarcie twierdząc, że tylko głupcy wierzą w Boga ze strachu przed ogniem piekielnym, opowiadał się za możliwością nieistnienia Boga i cytował zachodnich filozofów jako poparcie swojej opinii. A kiedy wielbiciele Mistrza przekonali się, że był beznadziejnie zagubiony, odczuwał formę wewnętrznej satysfakcji.

Nieskładne pogłoski na temat tego zdarzenia doszły do Śri Ramakryszny i Narendra myślał, że być może Mistrz również wątpił w jego moralną nieskazitelność. Sam ten pomysł pobudzał jego złość. „Trudno,” powiedział do siebie. „Jeśli dobra lub zła opinia człowieka opiera się na tak niestałym gruncie, wówczas nie obchodzi mnie to.”

Ale Narendra się mylił. Bowiem pewnego dnia gdy Bhawanath, wielbiciel Mistrza i bliski przyjaciel Narendry, zaczął kwestionować nieskazitelny charakter tego drugiego, Mistrz odpowiedział na to: „Przestań, Ty głupcze! Boska Matka mi powiedziała, że to po prostu nieprawda. Nie chcę cię więcej oglądać, jeżeli znowu powiesz mi coś podobnego.”

Fakt był taki, że Narendra nie mógł w głębi serca nie wierzyć w Boga. Pamiętał duchowe wizje własnego dzieciństwa i wiele innych, które przeżył w obecności Mistrza. Wewnętrznie pragnął zrozumieć Boga i Jego działania. I pewnego dnia to zrozumiał. Stało się to w sposób następujący: Był poza domem od rana, przemoknięty deszczem, poszukując zatrudnienia, cały dzień nie mając ani jedzenia ani wypoczynku. Tego wieczoru usiadł na ganku przydrożnego domu, wyczerpany. Był oszołomiony. Myśli, których nie mógł kontrolować, zaczęły nękać jego umysł. Nagle miał dziwną wizję, która trwała prawie całą noc. Czuł, że welon po welonie był usuwany z jego duszy i rozumiał pogodzenie sprawiedliwości Boga z Jego litością. Zrozumiał, — ale nigdy nie powiedział jak — że cierpienie może istnieć w stworzeniu miłosiernego Boga bez szkodzenie jego mocy władczej i naruszanie prawdziwej jaźni człowieka. Zrozumiał znaczenie tego wszystkiego i czuł pokój. Tuż przed porankiem, ze świeżym umysłem I ciałem powrócił do domu.

Faktem było, że Narendra w głębi serca nie mógł nie wierzyć w Boga. Przypomniał sobie duchowe wizje z własnego dzieciństwa i wiele innych, których doświadczył w towarzystwie Mistrza. Wewnętrznie pragnął zrozumieć Boga i Jego drogi. I pewnego dnia zdobył to zrozumienie. Stało się to w następujący sposób: od rana w ulewnym deszczu szukał zajęcia, nie mając ani jedzenia, ani odpoczynku przez cały dzień. Tego wieczoru usiadł wyczerpany na ganku domu przy drodze. Był w szoku. Przez głowę zaczęły przelatywać mu myśli, nad którymi nie mógł zapanować. Nagle miał dziwną wizję, która trwała prawie całą noc. Czuł, że przed jego duszą zdejmowana jest zasłona za zasłoną i zrozumiał pojednanie Bożej sprawiedliwości z Jego miłosierdziem. Dowiedział się — ale nigdy nie powiedział, jak — że nędza może istnieć w stworzeniu współczującego Boga bez osłabiania Jego suwerennej mocy lub dotykania prawdziwego ja człowieka. Rozumiał znaczenie tego wszystkiego i był spokojny. Tuż przed świtem, wypoczęty na ciele i na umyśle, wrócił do domu.

To objawienie zrobiło głębokie wrażenie na Narendranathu. Stał się obojętny na opinie ludzi i przekonał się, że nie urodził się by wieźć zwykły światowy żywot, ciesząc się miłością żony i dzieci oraz fizycznymi luksusami. Przypomniało mu się jak kilka propozycji małżeństwa złożonych przez jego krewnych spełzło na niczym, i przypisywał to wszystko woli Boga. Był zauroczony pokojem i wolnością życia monastycznego. Zdecydował się odrzucić świat i ustalił właściwy na to dzień. Dowiedziawszy się, że Śri Ramakryszna miał odwiedzić Kalkutę tego samego dnia, z radością pomyślał, że z błogosławieństwami guru mógł przyjąć życie wędrownego mnicha.

Kiedy się spotkali Mistrz namówił swego ucznia by mu towarzyszył w drodze do Dakszineśwaru. Gdy przybyli do jego pokoju, Śri Ramakryszna wstąpił w ekstatyczny nastrój i zaśpiewał piosenkę, gdy łzy przepełniały mu oczy. Słowa piosenki jasno wskazywały na to, że Mistrz znał sekretne pragnienie swojego ucznia. Kiedy inni wielbiciele spytali się o przyczynę jego rozpaczy, Śri Ramakryszna powiedział, 'O, nieważne, to coś pomiędzy mną a Narenem, a nie sprawa nikogo innego.' W nocy zawołał Narena do swego boku i powiedział z wielkim uczuciem: 'Wiem, że narodziłeś się, aby wykonywać pracę Boskiej Matki. Również wiem, że będziesz mnichem. Ale zostań w świecie tak długo jak ja żyję, chociaż z mojego względu.'. Znowu zapłakał. Wkrótce potem, Naren otrzymał tymczasową pracę, która wystarczała na podstawowe utrzymanie rodziny.

Kiedy się spotkali, Mistrz przekonał swojego ucznia, aby towarzyszył mu do Dakszineswar. Kiedy weszli do jego pokoju, Śri Ramakryszna wpadł w ekstatyczny nastrój i zaśpiewał pieśń, a łzy napłynęły mu do oczu. Słowa pieśni wyraźnie wskazywały, że Mistrz wiedział o sekretnym życzeniu ucznia. Kiedy inni wielbiciele zapytali go o przyczynę jego smutku, Śri Ramakryszna powiedział: „Och, nieważne, to jest coś między mną a Narenem i nikogo innego nie powinno to interesować”. W nocy przywołał Narena do siebie i powiedział z wielkim wzruszeniem: „Wiem, że urodziłeś się do pracy Matki. Wiem też, że zostaniesz mnichem. Ale zostań na świecie tak długo, jak żyję, przynajmniej ze względu na mnie. Znowu zapłakał.

Wkrótce potem Naren znalazł tymczasową pracę, która wystarczała na utrzymanie rodziny.

Pewnego dnia Narendra się spytał, dlaczego Mistrz nie mógłby się pomodlić do Kali by zakończyła jego biedę, skoro Boska Matka wysłuchiwała modlitw Śri Ramakryszny. Kiedy powiedział Śri Ramakrysznie o tym pomyśle, ten się spytał czemu sam się nie pomodli do Kali, dodając przy tym, że cierpienie Narendranatha było spowodowane jego brakiem akceptacji Kali jako Najwyższej Pani wszechświata.

„Dzisiaj”, Mistrz kontynuował, „jest wtorek, korzystny dzień na wielbienie Matki. Idź wieczorem do Jej świątyni, złóż pokłon przed wizerunkiem i pomódl się do Niej o jakikolwiek dar; zostanie ci on przyznany. Matka Kali jest ucieleśnieniem Miłości i Współczucia. Jest Mocą Brahmana. Rodzi cały świat samym Swoim życzeniem. Spełnia każdą szczerą modlitwę Jej wyznawców.”

O dziewiątej wieczorem, Narendranath udał się do świątyni Kali. Przechodząc przez krużganek, czuł w sobie napływ emocji, a jego serce przepełniała radość w oczekiwaniu na wizję Boskiej Matki. Wstępując do świątyni, zerknął na wizerunek i dostrzegł, że wizerunek jest niczym innym jak żyjącą Boginią, Samą Boską Matką, gotową spełnić każde jego pragnienie — albo szczęśliwego doczesnego życia albo radości duchowej wolności. Był przepełniony ekstazą. Pomodlił się o mądrość, dar rozróżnienia, porzucenie świata, i Jej nieprzerwaną wizję, lecz zapomniał poprosić Bóstwa o pieniądze. Czuł wielki wewnętrzny spokój, kiedy powrócił do pokoju Mistrza, a na pytanie czy poprosił o pieniądze był zaskoczony. Powiedział, że całkiem o tym zapomniał. Mistrz powiedział mu by znowu poszedł do świątyni i pomodlił się do Boskiej Matki o zaspokojenie jego osobistych potrzeb. Naren zrobił jak mu kazano, ale znowu zapomniał swojej misji. To samo stało się po raz trzeci. Wtedy Naren nagle uświadomił sobie, że to sam Śri Ramakryszna sprawił, że zapomniał poprosić Boską Matkę o przyziemne rzeczy; być może chciał, aby Naren prowadził życie pełne wyrzeczeń. Więc teraz poprosił Śri Ramakrysznę, aby zrobił coś dla rodziny. Mistrz powiedział uczniowi, że jego przeznaczeniem nie będzie cieszenie się światowym życiem, ale zapewnił go, że rodzina będzie w stanie zapewnić sobie proste życie.

Powyższe zdarzenie wywarło głębokie wrażenie na umyśle Narena; wzbogaciło jego życie duchowe, ponieważ zyskał nowe zrozumienie Boga i Jego dróg w widzialnym wszechświecie. Idea Boga Narena ograniczała się dotychczas albo do mglistej Rzeczywistości Bezosobowej, albo do pozakosmicznego Stwórcy usuniętego ze świata. Teraz zdał sobie sprawę, że Bóg jest immanentny w stworzeniu, że po wytworzeniu wszechświata z siebie, wszedł we wszystkie stworzone byty jako życie i świadomość, czy to jawne, czy ukryte. Ten sam immanentny Duch, czyli Dusza Świata, uważany za osobę tworzącą, zachowującą i niszczącą wszechświat, nazywany jest Osobowym Bogiem i jest czczony w wielu religiach jako ojciec, matka, król lub ukochany. Zrozumiał, że te relacje mają swoje odpowiednie symbole, a Kali jest jednym z nich.

Ucieleśniając w Sobie stworzenie i zniszczenie, miłość i grozę, życie i śmierć, Kali jest symbolem całego wszechświata. Wieczny cykl tworzenia i niszczenia wszechświata to wydechy i wdechy tej Boskiej Matki. W jednym aspekcie jest śmiercią, bez której nie ma życia. Jest wysmarowana krwią, gdyż bez krwi obraz unikalnego wszechświata jest niekompletny. Dla złych osób, które złamały Jej prawa, jest ucieleśnieniem grozy, a dla cnotliwych – dobrotliwą Matką. Przed stworzeniem zawiera w Swoim łonie nasienie, wszechświata, które pozostało po poprzednim cyklu. Po manifestacji wszechświata zaczyna go, podtrzymywać, a pod koniec cyklu wciąga go do siebie i pozostaje nierozłączną Śakti, kreatywną mocą Brahmana. Nie jest różne od Brahmana. Kiedy jest wolny od dzieła stworzenia, podtrzymywania i niszczenia, Duch w jego pozakosmicznym aspektem, nazywa się Brahmanem; inaczej znany jest jako Dusza Świata albo Boska Matka wszechświata. Jest zatem bramą do realizacji Absolutu; jest Absolutem. Dla odważnego wielbiciela, który pragnie ujrzeć transcendentalny Absolut, objawia tamtą formą poprzez wycofywania Swojej konkretnej postaci. Brahman jest Jej transcendentalnym aspektem. Jest Wielką Istotą wszechświata, sumą stworzonych istot. Jest Władczynią i Kontrolerką.

Wcześniej Narendra nie mógł pojąć niczego z tego. Akceptował realność stworzonego świata, lecz zarazem przeczył realności Kali. Był świadomy głodu i pragnienia, bólu i przyjemności i innych cech świata, jednak nie zaakceptował Kali, która kontroluje je wszystkie. Właśnie dlatego cierpiał. Ale w ten uświęcony wtorkowy wieczór jego klapki na oczach znikły. Zaakceptował Kali jako Boską Matkę wszechświata. Został Jej wielbicielem.

Wiele lat później napisał do pewnej amerykańskiej kobiety: „Kult Kali to moja szczególna fanaberia.” Ale nie nauczał o Kali publicznie, gdyż uważał, że wszystko, czego potrzebuje współczesny człowiek można znaleźć w Upaniszadach. Ponadto uświadomił sobie, że symbol Kali będzie źle rozumiany przez ludzi z całego świata.

Narendra cieszył się obecnością Mistrza przez sześć lat, podczas których kształtowano jego duchową osobowość. Śri Ramakryszna był doskonałym nauczycielem w każdym tego słowa znaczeniu. Nie narzucając swoich idei nikomu, nauczał bardziej cichym wpływem jego wewnętrznego życia niż słowami czy nawet osobistym przykładem. Przebywanie przy nim wymagała od ucznia czystości myśli i skupienia umysłu. Często pojawiał się przed swoimi przyszłymi monastycznymi zwolennikami jako przyjaciel i kompan do zabaw. Przez zabawę i wesołe spędzanie czasu zawsze trzymał przed nimi jaśniejący ideał urzeczywistniania Boga. Nie pozwalał na żadne odstępstwa od cielesnego i umysłowego celibatu, ani odchylania się od prawdy i wyrzeczenia. Wszystko inne pozostawiał woli Boskiej Matki.

Narendra był jego „naznaczonym” uczniem, wybranym przez Boga do specjalnej misji. Śri Ramakryszna miał na niego bystre oko, chociaż wydawał się dawać uczniowi każdą okazję do uwolnienia stłumionej energii fizycznej i psychicznej. Przed nim Naren często bawił się jak młode lwiątko w obecności stanowczego, ale pobłażliwego rodzica. Jego duchowy blask często zaskakiwał Mistrza, który widział, że Maja, Wielka Czarodziejka, nie może zbliżyć się na odległość „dziesięciu stóp” do tego płonącego ognia.

Narendra zawsze przychodził do Mistrza w godzinach jego duchowych trudności. Pewnego razu skarżył się, że nie może rano medytować z powodu przenikliwego dźwięku gwizdka płynącego z sąsiedniego młyna i Mistrz poradził mu, aby skoncentrował się na samym dźwięku gwizdka. W krótkim czasie pokonał rozproszenie uwagi. Innym razem trudno mu było zapomnieć o ciele w czasie medytacji. Śri Ramakryszna mocno nacisnął przestrzeń między brwiami Narena i poprosił go, aby skoncentrował się na tym doznaniu. Uczeń uznał tę metodę za skuteczną.

Będąc świadkiem religijnej ekstazy kilku bhaktów, Narendra powiedział pewnego dnia Mistrzowi, że on również pragnie tego doświadczyć. „Moje dziecko”, powiedziano mu, „kiedy ogromny słoń wchodzi do małego stawu, powstaje wielkie zamieszanie, ale kiedy zanurza się w Gangesie, zaburzenia na rzece są bardzo niewielkie. ci Ci bhaktowie są jak małe stawy; odrobina doświadczenia sprawia, że ich uczucia przekraczają granicę. Ale ty jesteś wielką rzeką.

Innym razem myśl o nadmiernej duchowej gorliwości przestraszyła Narena. Mistrz uspokoił go mówiąc: „Bóg jest jak ocean słodyczy; czy nie zanurzyłbyś się w nim? Załóżmy, że jest miska napełniona syropem, a ty jesteś muchą, spragnioną słodkiego płynu. Jak chciałbyś go wypić?” Narendra powiedział, że siedziałby na skraju miski, inaczej mógłby się utopić w misce i stracić życie. „Ale,” powiedział Mistrz, „nie możesz zapomnieć, że mówię o Ocenie Satćidanandy, Oceanie Nieśmiertelności. Tutaj nie powinno się bać śmierci. Tylko głupcy mówią, że powinno się unikać nadmiaru Boskiej ekstazy. Czy ktokolwiek może wyczerpać miłość Boga? Musisz się głęboko zanurzyć w Oceanie Boga.”

Pewnego razu Narendra i kilku jego braci uczniów zaciekle spierali się o naturę Boga — czy jest On osobowy czy nieosobowy, czy Boska Inkarnacja jest faktem, czy mitem i tak dalej. Narendra uciszył swoich adwersarzy przenikliwą siłą swojego rozumowania i poczuł radość ze swojego triumfu. Śri Ramakrysznie podobała się dyskusja i po jej zakończeniu zaśpiewał w ekstatycznym nastroju:

Jak zamierzasz, o mój umyśle,
poznać Boga naturę?
Kręcisz się jak szaleniec
zamknięty w ciemnym pokoju.
On może zostać uchwycony poprzez ekstatyczną miłość;
jak możesz Go pojąć bez niej?
Tylko przez afirmację, nigdy przez negację
możesz Go poznać;
Nie przez Wedę, nie przez Tantrą
ani przez sześć darśan.


Wszyscy zamilkli i Narendra zrozumiał niemożliwość pojęcia Boga własnym rozumem.

W głębi serca Naren był miłośnikiem Boga. Wskazując na jego oczy, Ramakryszna powiedział, że tylko bhakta posiada takie czułe spojrzenie; oczy dźńaniego były generalnie suche. Wielokrotnie, w swych późniejszych latach, Narendra powiedział, porównując swoja własną postawę duchową z postawą jego mistrza: „On był dźńanim wewnątrz, ale bhaktą na zewnątrz; ale ja jestem bhaktą wewnątrz, a dźńanim na zewnątrz.” Miał na myśli to, że potężna mądrość Ramakryszny była ukryta pod cienką warstwą oddania, a pełna oddania natura Narendry była okryta płaszczem wiedzy.

Wspomnieliśmy już o wielkiej głębi miłości Śri Ramakryszny do jego ukochanego ucznia. Martwił się cierpieniem rodziny Narena i pewnego dnia zapytał bogatego wielbiciela, czy nie mógłby pomóc Narenowi finansowo. Duma Narena została zraniona i łagodnie skarcił Mistrza. Ten ostatni powiedział ze łzami w oczach: „O mój Narenie! Mogę zrobić dla ciebie wszystko, nawet żebrać od drzwi do drzwi.” Narendra był głęboko poruszony, ale nic nie powiedział. Wiele dni później zauważył: „Mistrz uczynił mnie swoim niewolnikiem przez swoją miłość do mnie”.

Ta wielka miłość do Śri Ramakryszny pozwoliła Narenowi spokojnie stawić czoła trudom życia. Zamiast rozwinięcia twardego cynizmu, rozwinął łagodność serca. Ale jak zobaczymy później, Naren do końca życia był często źle rozumiany przez swoich przyjaciół. Jako odważny myśliciel, znacznie wyprzedzał swoje czasy. Kiedyś powiedział: „Dlaczego miałbym oczekiwać zrozumienia? Wystarczy, że mnie kochają. Poza tym, kim jestem? Matka wie najlepiej. Ona może wykonywać Swoją własną pracę. Dlaczego miałbym uważać się za niezastąpionego?”

Bieda w domu nie była w pełni zła. Wyłoniła inny aspekt charakteru Narena. Zaczął głęboko współczuć potrzebującym i krzywdzonym. Mistrz mawiał, że gdyby wychowywał się w luksusie, stałby się być może innym człowiekiem — mężem stanu, prawnikiem, mówcą lub reformatorem społecznym. Ale zamiast tego poświęcił swoje życie służbie ludzkości.

Śri Ramakryszna miał wcześniejszą wizję przyszłego wyrzeczonego życia Narena. Dlatego był bardzo zaniepokojony, gdy dowiedział się o różnych planach krewnych Narena co do jego małżeństwa. Padając na twarz w świątyni Kali, modlił się wielokrotnie: „O Matko! Zerwij z tymi planami. Nie pozwól mu utonąć w bagnie świata.” Uważnie obserwował Narena i ostrzegał go, ilekroć odkrywał w jego umyśle ślad nieczystej myśli.

Bystry umysł Narena rozumiał subtelne aspekty nauk Śri Ramakryszny. Pewnego dnia Mistrz powiedział, że trzema najistotniejszymi dyscyplinami Wisznuizmu są miłość do imienia Boga, służba wielbicielom i współczucie dla wszystkich żywych istot. Ale nie podobało mu się słowo współczucie i powiedział do wielbicieli: „Jakie to niemądre mówić o współczuciu! Człowiek jest nic nie znaczącym robakiem pełzającym po ziemi —jak więc ma okazywać współczucie innym! To jest absurd. Nie może to być współczucie, ale służba wszystkim. Rozpoznajcie ich jako manifestacje Boga i służcie im.”

Inni wielbiciele słyszeli słowa Mistrza, ale prawie nie mogli zrozumieć ich wagi. Naren jednak zgłębił ich znaczenie. Wziąwszy na bok swoich młodych przyjaciół, powiedział, że uwagi Śri Ramakryszny rzuciły wspaniałe światło na filozofię niedwoistości z jej dyscypliną nieprzywiązania oraz na filozofię dualizmu z jej dyscypliną miłości. Między tymi dwoma w gruncie rzeczy nie występował konflikt. Niedualista nie musi czynić swego serca suchym jak piasek ani uciekać od świata. Jako że tylko Brahman istnieje w ludziach, niedualista musi kochać wszystkich i służyć im. Miłość w prawdziwym tego słowa znaczeniu nie jest możliwa, jeśli nie widzi się Boga w innych. Naren powiedział, że słowa Mistrza pogodziły również ścieżki wiedzy i działania. Osoba oświecona nie musiała pozostawać bezczynna; mogła obcować z Brahmanem poprzez służbę innym wcielonym istotom, które również są ucieleśnieniami Brahmana.

„Jeżeli taka jest wola Boga” – podsumował Naren – „pewnego dnia ogłoszę tę szlachetną prawdę całemu światu. Uczynię to wspólną własnością wszystkich — mądrych i głupców, bogatych i biednych, braminów i pariasów.

Po latach wyraził te uczucia w szlachetnym poemacie, który kończył się następującymi słowami:

Twój Bóg jest teraz przed tobą,
Objawiony we wszystkich tych niezliczonych formach:
Odrzucając je, gdzie szukasz
Jego obecność? Ten, kto dobrowolnie się dzieli
Swoją miłością do wszystkiego, co żyje
Ofiarowuje prawdziwą służbę Bogu.

To Śri Ramakryszna reedukował Narendranatha w podstawach hinduizmu. On, spełnienie duchowych aspiracji trzystu milionów Hindusów przez ostatnie trzy tysiące lat, był ucieleśnieniem wiary hinduskiej. Przekonania, których Narendra nauczył się na kolanach matki, zostały zniszczone przez wyższe wykształcenie, ale teraz młody człowiek zrozumiał, że hinduizm nie składa się z dogmatów ani wyznań; jest to doświadczenie wewnętrzne, głębokie i obejmujące wszystkie wyznania, wszystkie myśli, wszystkie wysiłki i wszystkie urzeczywistnienia. Jej ideałem jest jedność w różnorodności.

Narendra dowiedział się dalej, że religia jest wizją, która ostatecznie przekracza wszelkie bariery kastowe i rasowe oraz przełamuje ograniczenia czasu i przestrzeni. Nauczył się od Mistrza, że Bóg Osobowy i oddawanie czci poprzez symbole ostatecznie prowadzą wyznawcę do urzeczywistnienia całkowitej jedności z Bóstwem. Mistrz nauczył go boskości duszy, niedwoistości Bóstwa, jedności istnienia i harmonii religii. Na własnym przykładzie pokazał Narenowi, jak człowiek w tym życiu może osiągnąć doskonałość, a uczeń odkrył, że Mistrz urzeczywistnił tę samą świadomość Boga, podążając za różnymi dyscyplinami Hinduizmu, Chrześcijaństwa i Islamu.

Pewnego dnia Mistrz w ekstatycznym nastroju powiedział do wielbicieli: „Istnieje wiele opinii i wiele dróg. Widziałem je wszystkie i już ich nie lubię. Wielbiciele różnych wyznań kłócą się między sobą. Pozwólcie, że coś wam wyjaśnię. Jesteście moimi ludźmi. Nie ma obcych wokół. Wyraźnie widzę, że Bóg jest całością, a ja jestem Jego częścią. On jest Panem, a ja jestem Jego sługą. I czasami myślę, że On jest mną, a ja jestem Nim.”

Narendra uważał Śri Ramakrysznę za ucieleśnienie ducha religii i nie zadał sobie trudu, aby dowiedzieć się, czy jest on inkarnacją Boga, czy też nie. Nie chciał umieszczać Mistrza w jakiejkolwiek teologicznej formie. Narenowi wystarczyło, że przez perspektywę duchowych doświadczeń Ramakryszny mógł widzieć wszystkie aspekty Boga.

W jaki sposób Narendra wywarł wrażenie na innych wielbicielach Mistrza, zwłaszcza na młodzieży? Był ich idolem. Byli zachwyceni jego intelektem i zafascynowani jego osobowością. Z wyglądu był dynamicznym młodzieńcem, przepełnionym wigorem i witalnością, o budowie fizycznej nieco powyżej średniego wzrostu i nieco krępych w ramionach. Był uroczy, nie będąc zniewieściałym. Miał mocną szczękę, co wskazywało na jego niezłomną wolę i niezachwianą determinację. Klatka piersiowa była ekspansywna, a szerokość głowy ku przodowi świadczyła o dużej sile umysłowej i rozwoju.

Ale jego najbardziej niezwykłą cechą były jego oczy, które Śri Ramakryszna porównał do płatków lotosu. Były odznaczające się, ale nie wystające, a przez część czasu ich spojrzenie był zwrócone do wewnątrz, co sugerowało nawyk głębokiej medytacji; ich kolor zmieniał się w zależności od nastroju chwili. Czasami błyszczały głębią, a czasami błyszczały wesołością. Obdarzony wrodzonym zwierzęcym wdziękiem, poruszał się swobodnie. Czasami szedł powoli, a czasami szybko, zawsze część jego umysłu była pochłonięta głębokimi myślami. I rozkoszą było słyszeć jego donośny głos, czy to w rozmowie, czy w muzyce.

Ale kiedy Naren mówił poważnie, jego twarz często przerażała jego przyjaciół. Podczas gorącej dyskusji jego oczy błyszczały. Jeśli był pogrążony we własnych myślach, tworzył taką atmosferę wyobcowania, że nikt nie śmiał się do niego zbliżyć. Podlegający różnym nastrojom, czasami okazywał całkowite zniecierpliwienie swoim otoczeniem, a czasami czułość, która roztapiała serca wszystkich. Jego uśmiech był jasny i zaraźliwy. Dla jednych był szczęśliwym marzycielem, dla innych żył w prawdziwym świecie pełnym miłości i piękna, ale dla wszystkich niezawodnie wydawał się potomkiem arystokratycznego domu.

A co Mistrz sądził o swoim ukochanym uczniu? Cytując jego własne słowa:

„Narendra należy do bardzo wysokiej płaszczyzny — królestwa Absolutu. Ma męską naturę. Tylu wielbicieli tu przychodzi, ale żaden z nich nie jest taki jak on.”

„Od czasu do czasu zastanawiam się nad wielbicielami. Zauważyłem, że niektórzy są jak lotosy z dziesięcioma płatkami, inni jak lotosy ze stu płatkami. Ale wśród lotosów Narendra jest kwiatem o tysiącu płatków.”

„Inni wielbiciele mogą być jak garnki lub dzbany; ale Narendra jest wielką beczką z wodą.”

„Inni mogą być jak stawy lub zbiorniki; ale Narendra jest całym jeziorem takim jak Haldarpukur.”

„Spośród ryb, Narendra jest wielkim czerwonookim karpiem; inni są jak płotki albo sardynki.”

'Narendra to „bardzo duże naczynie”, które może pomieścić wiele rzeczy. Jest jak bambus z wielką pustą przestrzenią w środku.”

„Narendra nie jest pod kontrolą niczego. Nie podlega kontroli przywiązań ani przyjemności zmysłowych. Jest jak samiec gołębia. Jeśli trzymasz samca gołębia za dziób, odrywa się od ciebie; ale samica gołębia pozostaje nieruchoma. Czuję wielką siłę, kiedy Narendra jest ze mną na zgromadzeniu.”

Mniej więcej w połowie 1885 roku u Śri Ramakryszna pojawiły się pierwsze objawy choroby gardła, którą później zdiagnozowano jako raka. Wbrew radom lekarzy nadal udzielał wskazówek poszukiwaczom duchowym i często wpadał w transy. Obie te praktyki pogłębiały chorobę. Dla wygody lekarzy i wielbicieli przeniesiono go najpierw do domu w północnej części Kalkuty, a następnie do domku ogrodowego w Cossipore, na przedmieściach miasta. Narendra i inni młodzi uczniowie zajęli się jego opieką. Nie zważając na wolę opiekunów, chłopcy porzucili naukę lub zaniedbywali, przynajmniej chwilowo, obowiązki domowe, aby oddać się całym sercem i duszą służbie Mistrzowi. Gotowaniem zajmowała się jego żona, znana wśród wiernych jako Święta Matka; starsi wielbiciele pokrywali wydatki. Wszyscy uważali tę służbę dla guru za błogosławieństwo i przywilej.

Podczas choroby Śri Ramakryszny Narendra raz po raz wykazywał się bystrym wglądem i dojrzałym osądem. Wielu wyznawców, którzy uważali Mistrza za wcielenie Boga i dlatego nie chcieli widzieć w nim jakiejkolwiek ludzkiej słabości, zaczęło podawać nadprzyrodzoną interpretację jego choroby. Wierzyli, że sprawiła ją wola Boskiej Matki lub samego Mistrza z niezgłębionego powodu, oraz, że zostanie wyleczona bez żadnego ludzkiego wysiłku po tym jak ów cel się wypełni. Narendra powiedział jednak, że ponieważ Śri Ramakryszna był połączeniem Boga i człowieka, element fizyczny w nim podlegał takim prawom natury, jak narodziny, wzrost, rozkład i zniszczenie. Nie nadawał naturalnemu zjawisku, jakim była choroba Mistrza, żadnego nadprzyrodzonego wyjaśnienia. Pomimo to, był chętny służyć Śri Ramakrysznie do ostatniej kropli krwi.

Emocje odgrywają ważną rolę w rozwoju życia duchowego. Podczas gdy intelekt usuwa przeszkody, to emocje pobudzają poszukiwacza do pójścia naprzód. Ale sam emocjonalizm bez dyscypliny rozróżniania i wyrzeczeń często prowadzi go na manowce. Często wykorzystuje je jako drogę na skróty do transu i ekstazy. Bez wątpienia Śri Ramakryszna tańczył i płakał, śpiewając imię Boga i często doświadczał transów; ale za jego emocjami kryła się długa praktyka pokuty i wyrzeczeń. Jego wielbiciele nie byli świadkami jego duchowych praktyk. Niektórzy z nich, zwłaszcza starsi wielbiciele żyjący w związkach, zaczęli pokazywać ekstazy, którym towarzyszyły łzy i fizyczne skurcze, co w wielu przypadkach, jak się później okazało, było wynikiem starannych prób praktykowanych w domu lub zwykłego naśladowania prawdziwych transów Śri Ramakryszny. Niektórzy wielbiciele, którzy uważali Mistrza za boską inkarnację, myśleli, że wziął na siebie ich odpowiedzialność i dlatego rozluźnili własne wysiłki. Inni zaczęli spekulować na temat roli, jaką każdy z nich miał odegrać w nowej rozdziale życia Śri Ramakryszny. Krótko mówiąc, ci, którzy wykazywali najwyższy emocjonalność, pozowali na najbardziej zaawansowanych duchowo.


Czujny umysł Narendry wkrótce zauważył tę niebezpieczną tendencję w ich życiu. Zaczął naśmiewać się ze starszych i ostrzegał swych młodszych braci uczniów przed szkodliwymi skutkami angażowania się w takie wybuchy. Prawdziwa duchowość, powtarzał im w kółko, polega na wykorzenieniu światowych tendencji i rozwoju wyższej natury człowieka. Kpił z ich łez i transów jako objawów zaburzeń nerwowych, które należy korygować siłą woli, a w razie potrzeby pożywnym jedzeniem i odpowiednim leczeniem. Powiedział, że bardzo często nieostrożni wielbiciele Boga padają ofiarami załamania psychicznego i fizycznego. „Spośród stu osób, które podejmują życie duchowe”, ostrzegał ponuro, „osiemdziesiąt okazuje się szarlatanami, piętnaście szaleńcami, a tylko pięciu, być może, dojrzy przebłysk realnej prawdy. Dlatego strzeżcie się.” Apelował do ich wewnętrznej siły i napominał, by trzymali się z dala od wszelkich sentymentalnych bzdur. Opisał młodym uczniom bezkompromisową samokontrolę Śri Ramakryszny, żarliwą tęsknotę za Bogiem i całkowite wyrzeczenie się przywiązania do świata i nalegał, aby ci, którzy kochają Mistrza, stosowali jego nauki w swoim życiu.

Również Śri Ramakryszna, uświadamiając sobie zbliżający się koniec swojej śmiertelnej egzystencji, wpajał wielbicielom, że urzeczywistnienie Boga zależy od porzucenia pożądliwości i chciwości. Młodzi uczniowie byli wdzięczni Narendranathowi za prowadzenie ich w okresie kształtowania się ich duchowej kariery. Spędzali razem wolny czas na medytacji, studiowaniu, muzyce nabożnej i zdrowych dyskusjach duchowych.

Choroba Śri Ramakryszny nie wykazywała oznak ustępowania; chłopcy zdwoili wysiłki, by go pielęgnować, a Narendra był stale u ich boku, dodając im otuchy, gdy tylko poczuli się przygnębieni. Pewnego dnia zastał ich wahających się przed zbliżeniem się do Mistrza. Powiedziano im, że choroba jest zaraźliwa. Narendra zaciągnął ich do pokoju Mistrza. W kącie leżał kubek z częścią kleiku, którego Śri Ramakryszna nie mógł przełknąć. Jedzenie było zmieszane z jego śliną. Narendra chwycił kubek i przełknął jego zawartość. To rozwiało wątpliwości chłopców.

Narendra, rozumiejąc śmiertelną naturę choroby Śri Ramakryszny i zdając sobie sprawę, że ukochany nauczyciel nie będzie żył długo, zintensyfikował swoje własne praktyki duchowe. Jego tęsknota za wizją Boga nie znała granic. Pewnego dnia poprosił Mistrza o błogosławieństwo pozostawania pogrążonym w samadhi przez trzy lub cztery dni bez przerwy, przerywając od czasu do czasu medytację na kęs jedzenia. „Jesteś głupcem” – powiedział Mistrz. „Istnieje stan wyższy niż to. To ty śpiewasz: „Panie! Ty jesteś wszystkim, co istnieje””. Śri Ramakryszna chciał, aby uczeń widział Boga we wszystkich istotach i służył im w duchu uwielbienia. Często mówił, że samo widzenie świata bez Boga jest ignorancją, adźńaną; widzenie samego Boga, bez świata, jest rodzajem wiedzy filozoficznej, dźńaną; ale widzenie, że wszystkie istoty są przeniknięte duchem Boga to najwyższa mądrość, widźńana. Tylko kilka błogosławionych dusz mogło zobaczyć Boga mieszkającego we wszystkich. Chciał, aby Naren osiągnął tę najwyższą mądrość. Mistrz powiedział więc do niego: „Najpierw załatw swoje sprawy rodzinne, wtedy poznasz stan nawet wyższy niż samadhi”.

Przy innej okazji, w odpowiedzi na podobną prośbę, Śri Ramakryszna powiedział Narenowi: „Wstydź się! Prosisz o tak mało znaczącą rzecz. Myślałem, że będziesz jak wielki figowiec i że tysiące ludzi będą odpoczywać w twoim cieniu. Ale teraz widzę, że szukasz własnego wyzwolenia.” Tak zbesztany Narendra uronił obfite łzy. Uświadomił sobie wielkość serca Śri Ramakryszny.

Intensywny ogień szalał w duszy Narendry. Prawie nie mógł dotknąć swoich podręczników ze studiów; uważał, że marnowanie czasu w ten sposób jest okropne. Pewnego ranka poszedł do domu, ale nagle poczuł wewnętrzny strach. Płakał, że nie zrobił dużego postępu duchowego i pospieszył do Kossipore, prawie nieświadomy świata zewnętrznego. Gdzieś zsunęły mu się buty, a kiedy przebiegał obok sterty słomy, część słomy przykleiła się do jego ubrania. Dopiero po wejściu do pokoju Mistrza poczuł jakiś wewnętrzny spokój.

Śri Ramakryszna powiedział do innych obecnych uczniów: „Spójrzcie na stan umysłu Narena. Wcześniej nie wierzył w Osobowego Boga ani w boskie formy. Teraz umiera za wizją Boga.” Następnie Mistrz dał Narenowi pewne duchowe instrukcje dotyczące medytacji.

Naren był dosłownie trawiony przez pragnienie Boga. Był totalnie zniesmaczony światem. Kiedy Mistrz przypomniał mu o studiach w college'u, uczeń powiedział: „Odczułbym ulgę, gdybym mógł połknąć lek i zapomnieć o wszystkim, czego się nauczyłem”. Ramakrishna podczas dni swojej duchowej dyscypliny kontemplował Boga. Odczuł przebudzenie Kundalini (energia duchowa, zwykle uśpiona w człowieku, ale pobudzona przez praktyki duchowe. Zobacz glosariusz) i miał inne duchowe wizje.

Pewnego dnia w Cossipore Narendra medytował pod drzewem z Giriśem, innym uczniem. Miejsce było przepełnione komarami. Giriś na próżno próbował się skoncentrować. Spoglądając na Narena, zobaczył go pogrążonego w medytacji, chociaż jego ciało wydawało się być pokryte kocem z owadów.

Kilka dni później wydawało się, że tęsknota Narendry osiągnęła punkt krytyczny. Spędził całą noc spacerując po domku ogrodowym w Cossipore i powtarzając imię Rama w rozdzierający serce sposób. We wczesnych godzinach porannych Śri Ramakryszna usłyszał jego głos, przywołał go do siebie i czule powiedział: „Słuchaj, moje dziecko, dlaczego tak się zachowujesz? Co osiągniesz przez taką niecierpliwość?” Przerwał na chwilę, po czym kontynuował: „Widzisz, Naren. To, co ty teraz robisz, ja robiłem przez dwanaście długich lat. Przez ten czas w mojej głowie szalała burza. Co sobie uświadomisz w ciągu jednej nocy?”

Ale mistrz był zadowolony z duchowej walki Narena i nie ukrywał, że pragnie uczynić go swoim duchowym spadkobiercą. Chciał, aby Naren opiekował się młodymi uczniami. „Zostawiam ich pod twoją opieką”, powiedział do niego. „Kochaj ich mocno i dopilnuj, aby praktykowali dyscypliny duchowe nawet po mojej śmierci i aby nie wracali do domu”. Poprosił młodych uczniów, aby uważali Narena za swojego przywódcę. To było dla nich łatwe zadanie. Pewnego dnia Śri Ramakryszna udzielił inicjacji kilku młodym uczniom w życie monastyczne i w ten sposób sam położył podwaliny pod przyszły mnisi Zakon Ramakryszny.

Obecność przy boku Mistrza podczas jego choroby ujawniła Narendrze prawdziwe znaczenie duchowych doświadczeń Śri Ramakryszny. Był zdumiony, gdy odkrył, że Mistrz mógł oddzielić się od wszelkiej świadomości ciała przez zwykłe życzenie, w którym to czasie nie był świadomy najmniejszego bólu z powodu swojej dolegliwości. Nieustannie cieszył się wewnętrzną błogością, pomimo cierpień ciała, i mógł przekazywać tę błogość uczniom samym dotykiem lub spojrzeniem. Dla Narendry Śri Ramakryszna był żywą demonstracją rzeczywistości Ducha i nieistotności materii.

Pewnego dnia uczony powiedział Mistrzowi, że może natychmiast wyleczyć się z choroby, koncentrując umysł na gardle. Śri Ramakryszna odmówił zrobienia tego, gdyż nie mógł nigdy oderwać umysłu od Boga. Ale na wielokrotną prośbę Narena, Mistrz zgodził się porozmawiać z Boską Matką o swojej chorobie. Nieco później smutnym głosem powiedział do ucznia: „Tak, powiedziałem Jej, że nie mogę przełknąć żadnego pokarmu z powodu bólu w gardle i poprosiłem Ją, aby coś z tym zrobiła”. Ale Matka powiedziała, wskazując na was wszystkich: „Czemu nie jesz przez te wszystkie usta?” Czułem się tak upokorzony, że nie mogłem wykrztusić ani słowa”. Narendra uświadomił sobie jak Śri Ramakryszna zastosował w życiu wedantyczną ideę jedności istnienia, a także dowiedział się, że tylko dzięki takiej realizacji można wznieść się ponad ból i cierpienie indywidualnego życia.

Życie ze Śri Ramakryszną podczas jego choroby samo w sobie było doświadczeniem duchowym. Wspaniale było być świadkiem tego, jak znosił swój ból. W jednym nastroju widział, że to sama Boska Matka rozdawała przyjemność i ból i że jego własna wola była jednością z wolą Matki, a w innym nastroju wyraźnie widział całkowity brak różnorodności, sam Bóg stał się ludźmi, zwierzętami, ogrodami, domami, drogami, „katem, ofiarą i miejscem kaźni”, używając słów samego Mistrza.

Narendra ujrzał w Mistrzu żywe wyjaśnienie pism świętych, dotyczące boskiej natury duszy i iluzoryczności ciała. Ponadto dowiedział się, że Śri Ramakryszna osiągnął ten stan poprzez całkowite wyrzeczenie się „kobiety” i „złota”, co w istocie było sednem jego nauk. Do głowy Narena wkradał się inny pomysł. Zaczął dostrzegać, jak transcendentalna Rzeczywistość, Bóstwo, może ucieleśnić się jako Bóg Osobowy, a Absolut stać się Boskim Wcieleniem. Doznawał przebłysku największej ze wszystkich boskich tajemnic: wcielenia Ojca jako Syna dla odkupienia świata. Zaczął wierzyć, że Bóg staje się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem. W ten sposób Śri Ramakryszna ukazał mu się w nowym świetle.

Pod intelektualnym przywództwem Narendranatha domek ogrodowy Cossipore stał się miniaturowym uniwersytetem. Podczas kilku chwil oderwanych od opieki i medytacji Narendra dyskutował ze swymi braćmi uczniami o religiach i filozofiach, zarówno wschodnich, jak i zachodnich. Wraz z naukami Śankary, Kryszny i Ćaitańji dokładnie zgłębiano nauki Buddy i Chrystusa.

Narendra darzył Buddę szczególnym uczuciem i pewnego dnia nagle poczuł silne pragnienie odwiedzenia Bodh-Gaya, gdzie wielki Prorok osiągnął oświecenie. Wraz z Kali i Tarakiem, dwoma braćmi-uczniami, udał się, nieznany innym, do tego świętego miejsca i medytował przez długie godziny pod świętym drzewem Bo. Pewnego razu, gdy był tak pochłoniętym, ogarnęło go wzruszenie i płacząc obficie, objął Taraka. Wyjaśniając incydent, powiedział później, że podczas medytacji dotkliwie odczuwał obecność Buddy i żywo widział, jak historia Indii została zmieniona przez jego szlachetne nauki; rozważając to wszystko, nie mógł zapanować nad emocjami.

Po powrocie do Cossipore Narendra z entuzjazmem opisał Mistrzowi i braciom uczniom życie, doświadczenia i nauki Buddhy. Śri Ramakryszna z kolei opowiedział o swoich własnych doświadczeniach. Narendra musiał przyznać, że Mistrz, po osiągnięciu najwyższej duchowej realizacji, z własnej woli utrzymywał swój umysł na planie zjawisk.

Zrozumiał ponadto, że moneta, jakkolwiek cenna, pochodząca ze starszego okresu historii, nie może być używana w innym okresie jako waluta. Bóg przybiera różne postacie w różnych epokach, aby służyć szczególnym potrzebom czasu.

Narendra praktykował dyscypliny duchowe z niesłabnącą intensywnością. Czasami odczuwał przebudzenie duchowej mocy, którą mógł przekazywać innym. Pewnej nocy w marcu 1886 roku poprosił swojego brata ucznia Kaliego, aby dotknął jego prawego kolana, a następnie wszedł w głęboką medytację. Ręka Kali zaczęła drżeć; poczuł coś w rodzaju porażenia prądem. Później Narendra dostał od Mistrza reprymendę za trwonienie duchowych mocy zanim zebrał ich wystarczająco wiele. Powiedział mu ponadto, że zaszkodził duchowemu wzrostowi Kaliego, który podążał ścieżką dualistycznego oddania, narzucając mu niektóre z jego własnych niedualistycznych idei. Mistrz dodał jednak, że szkody nie była poważne.

Narendra miał już dość wizji i manifestacji mocy duchowych i teraz był nimi zmęczony. Jego umysł tęsknił za najwyższym doświadczeniem niedualistycznej wedanty, nirwikalpa samadhi, w którym znikają nazwy i formy świata zjawiskowego, a aspirant uświadamia sobie całkowity brak różnicy między indywidualną duszą, wszechświatem i Brahmanem, czy Absolutem. Powiedział o tym Śri Ramakrysznie, ale mistrz milczał. A jednak pewnego wieczoru doświadczenie to przyszło do niego zupełnie nieoczekiwanie.

Był pogrążony w swej codziennej medytacji, kiedy nagle poczuł się jak gdyby lampa płonęła w tylnej części jego głowy. Światło płonęło coraz bardziej intensywnie aż wreszcie pękło. Narendra był pochłonięty tym światłem i utracił przytomność. Po jakimś czasie, kiedy zaczął odzyskiwać swój normalny nastrój, czuł tylko głowę, a nie resztę ciała.

Był pochłonięty swoją zwykłą medytacją, gdy nagle poczuł, jakby z tyłu głowy paliła mu się lampa. Światło jarzyło się coraz intensywniej aż wreszcie pękło. Narendra został pochłonięty tym światłem i utracił przytomność. Po jakimś czasie, kiedy zaczął odzyskiwać swój normalny nastrój, czuł tylko głowę, a nie resztę ciała.

Wzburzonym głosem powiedział do Gopala, brata ucznia, który medytował w tym samym pokoju: „Gdzie jest moje ciało?”

Gopal odpowiedział: „Czemu Naren, ono jest tutaj. Nie czujesz go?”.

Gopal przestraszył się, że Narendra umiera i pobiegł do pokoju Śri Ramakryszny. Zastał Mistrza w spokojnym, ale poważnym nastroju, najwyraźniej świadomego tego, co wydarzyło się w pokoju na dole. Po wysłuchaniu Gopala Mistrz powiedział: „Pozwól mu pozostać w tym stanie przez chwilę; wystarczająco długo mnie o niego męczył.”

Przez jakiś czas Narendra pozostawał nieprzytomny. Kiedy odzyskał normalny stan umysłu, ogarnął go niewypowiedziany spokój. Kiedy wszedł do pokoju Śri Ramakryszny, ten powiedział: „Teraz Matka pokazała ci wszystko. Ale to urzeczywistnienie, podobne do klejnotu zamkniętego w szkatułce, będzie przed tobą ukryta i będzie przechowywana pod moją opieką. Kluczyk będę miał przy sobie. Dopiero po wypełnieniu swojej misji na tej ziemi skrzynia zostanie otwarta i będziesz wiedział wszystko tak, jak wiedziałeś teraz”.

Doświadczanie tego rodzaju samadhi ma zazwyczaj najbardziej niszczycielski wpływ na ciało; tylko Inkarnacje i specjalni posłańcy Boga mogą przetrwać jego wpływ. Udzielając mu porady Śri Ramakryszna poprosił Narena, aby stosował wielką rozróżnianie wobec tego co je oraz swoich towarzyszy, akceptując tylko to, co najczystsze.

Później mistrz powiedział do innych uczniów: „Narendra z własnej woli porzuci swoje ciało. Kiedy uświadomi sobie swoją prawdziwą naturę, odmówi pozostania na tej ziemi. Już wkrótce wstrząśnie światem swoimi intelektualnymi i duchowymi mocami. Modliłem się do Boskiej Matki, aby oddaliła od niego Wiedzę o Absolucie i zakryła jego oczy zasłoną maji. Jest przed nim dużo pracy. Ale widzę, że zasłona jest tak cienka, że w każdej chwili może zostać rozdarta.”

Śri Ramakryszna, awatar współczesności, był zbyt łagodny i czuły, by sam pracować dla dobra ludzkości. Potrzebował solidnych dusz do kontynuowania swojej pracy.

Narendra był najważniejszy wśród otaczających go osób; dlatego Śri Ramakrishna nie chciał, aby pozostawał pogrążony w nirwikalpa samadhi, zanim jego zadanie na tym świecie nie zostanie zakończone.

Uczniowie ze smutkiem obserwowali powolną degradację fizycznej formy Śri Ramakryszny. Jego ciało stało się zwykłym szkieletem pokrytym skórą; cierpienie było intensywne. Pozostałą mu energię poświęcał jednak na szkolenie uczniów, zwłaszcza Narendry. Został uwolniony od zmartwień o Narendrę; ponieważ uczeń uznał teraz boskość Kali, której wola kontroluje wszystkie rzeczy we wszechświecie. Naren powiedział później: „Od chwili powierzenia mnie Boskiej Matce zachował wigor swego ciała tylko przez sześć miesięcy. Przez resztę czasu — a to były dwa długie lata — cierpiał.”

Pewnego dnia Mistrz, nie mogąc mówić nawet szeptem, napisał na kartce papieru: „Narendra będzie uczył innych”. Uczeń sprzeciwił się. Sri Ramakrishna odpowiedział: „Ale musisz. Twoje kości to zrobią.” Powiedział dalej, że wszystkie nadprzyrodzone moce, które nabył, będą działać przez jego umiłowanego ucznia.

Na krótko przed opadnięciem kurtyny na ziemskie życie Śri Ramakryszny, pewnego dnia Mistrz wezwał Narena do swojego łóżka. Wpatrując się w niego uważnie, pogrążył się w głębokiej medytacji. Naren poczuł, że w jego ciało wchodzi subtelna siła, przypominająca prąd elektryczny. Stopniowo tracił zewnętrzną świadomość. Po pewnym czasie odzyskał wiedzę o świecie fizycznym i zastał Mistrza płaczącego. Śri Ramakryszna powiedział do niego: „O Narenie, dzisiaj dałem ci wszystko, co posiadam – teraz jestem tylko fakirem, żebrakiem bez grosza przy duszy. Dzięki mocy, którą ci przekazałem, dokonasz wielkich rzeczy na świecie i dopiero wtedy powrócisz do źródła, z którego przyszedłeś.”

Narendra od tego dnia został kanałem mocy Śri Ramakryszny i rzecznikiem jego przesłania.
   
Dwa dni przed odejściem Mistrza Narendra stał przy jego łóżku, kiedy dziwna myśl pojawiła się w jego umyśle: Czy Mistrz naprawdę był inkarnacją Boga? Powiedział sobie, że zaakceptuje boskość Śri Ramakryszny, jeśli Mistrz na progu śmierci ogłosi się inkarnacją. Ale to była tylko przelotna myśl. Stał, wpatrując się uważnie w twarz Mistrza. Powoli usta Śri Ramakriszny rozchyliły się i powiedział czystym głosem: „O mój Narenie, czy nadal nie jesteś przekonany? Ten, który w przeszłości narodził się jako Rama i Kryszna, teraz żyje w tym ciele jako Ramakryszna – ale nie perspektywy twojej Wedanty”. Tak więc Śri Ramakryszna, w odpowiedzi na mentalne zapytanie Narendry, umieścił się w kategorii Ramy i Kryszny, którzy są uznawani przez ortodoksyjnych Hindusów za dwóch Awatarów, czyli Inkarnacje Boga.

Można tu powiedzieć kilka słów o znaczeniu Inkarnacji w hinduskiej tradycji religijnej. Jedną z głównych doktryn Wedanty jest boskość duszy: w rzeczywistości każda dusza jest brahmanem. Można więc domniemywać, że nie ma różnicy między Inkarnacją, a zwykłym człowiekiem. Oczywiście, z punktu widzenia Absolutu, czyli Brahmana, taka różnica nie istnieje. Ale ze względnego punktu widzenia, gdzie dostrzega się wielość, trzeba przyznać, że różnica jest. Wcielone istoty ludzkie odzwierciedlają pobożność w różnym stopniu. We Wcieleniu ta pobożność objawia się w pełni. Dlatego Inkarnacja jest niepodobne do zwykłego śmiertelnika, a nawet oświeconego świętego. Aby to zilustrować: Z punktu widzenia gliny nie ma różnicy między glinianym lwem a glinianą myszą. Oba stają się tą samą substancją kiedy rozpuszczą się w glinie. Ale różnica między lwem a myszą, z punktu widzenia formy, jest wyraźnie widoczna. Podobnie, jako Brahman zwykły człowiek jest tożsamy z Inkarnacją. Oboje stają się tym samym Brahmanem gdy osiągną ostateczne oświecenie. Ale we względnym stanie imienia i formy, które dopuszcza Wedanta, akceptowana jest różnica między nimi. Według Bhagawadgity (IV. 6-8), Brahman w czasach duchowego kryzysu przybiera ludzkie ciało dzięki własnej niezbadanej mocy, zwanej mają. Choć nienarodzony, niezmienny i Pan wszystkich istot, w każdym wieku Brahman wydaje się wcielać w ludzkie ciało w celu ochrony dobrych i zniszczenia złych.

Jak wspomniano powyżej, Inkarnacja różni się znacznie od zwykłego człowieka, a nawet od świętego. Wśród wielu istotnych różnic można wymienić fakt, że narodzinami zwykłego śmiertelnika rządzi prawo karmy, natomiast narodziny Inkarnacji są aktem dobrowolnym podjętym dla duchowego odkupienia świata. Co więcej, chociaż maja jest przyczyną ucieleśnienia zarówno zwykłego śmiertelnika, jak i Inkarnacji, to jednak ten pierwszy jest w pełni kontrolowana przez maję, podczas gdy ta druga zawsze pozostaje jej panem. Człowiek, choć potencjalnie jest Brahmanem, nie jest świadomy swojej boskości; ale Inkarnacja jest w pełni świadoma prawdziwej natury swoich narodzin i misji. Duchowe dyscypliny praktykowane przez Inkarnację nie są dla Jej własnego wyzwolenia, ale dla dobra ludzkości; jeśli chodzi o Nią, takie terminy jak niewola i wyzwolenie nie mają żadnego znaczenia, ponieważ Ona jest zawsze wolna, zawsze czysta i zawsze oświecona. Wreszcie, Inkarnacja może obdarzyć innych dobrodziejstwem wyzwolenia, podczas gdy nawet oświecony święty jest pozbawiony takiej mocy.

W ten sposób Mistrz na łożu śmierci poprzez własne słowa ogłosił się Inkarnacją lub Bogiem-człowiekiem współczesnych czasów.

15 sierpnia 1886 r. cierpienie Mistrza stało się prawie nie do zniesienia. Po północy przez kilka minut czuł się lepiej. Wezwał Narena do siebie i prawie szeptem przekazał mu ostatnie instrukcje. Uczniowie stali wokół niego. Dwie minuty po pierwszej, wczesnym rankiem 16 sierpnia Śri Ramakryszna trzykrotnie wypowiedział dźwięcznym głosem imię swojej ukochanej Kali i wszedł w ostatnie samadhi, z którego jego umysł już nigdy nie powrócił do świata fizycznego.

Ciało zostało spalone na pobliskim polu kremacyjnym nad brzegiem Gangesu. Ale do Świętej Matki, gdy zakładała znaki hinduskiej wdowy, przyszły te słowa wiary i otuchy: „Nie umarłem. Właśnie przeszedłem z jednego pokoju do drugiego.”

Kiedy uczniowie wracali z miejsca kremacji do domku w ogrodzie, poczuli wielkie przygnębienie. Śri Ramakryszna był kimś więcej niż ich ziemskim ojcem. Jego nauki i towarzystwo wciąż ich inspirowały. Czuli jego obecność w jego pokoju. Jego słowa dzwoniły im w uszach. Ale nie mogli już widzieć jego fizycznego ciała ani cieszyć się jego seraficznym uśmiechem. Wszyscy tęsknili za obcowaniem z nim.

W tydzień po odejściu Mistrza, pewnej nocy Narendra przechadzał się po ogrodzie z bratem uczniem, kiedy ujrzał przed sobą świetlistą postać. Nie było wątpliwości: był to sam Śri Ramakryszna. Narendra milczał, uznając to zjawisko za iluzję. Ale jego brat uczeń zawołał zdumiony: „Patrz, Naren! Patrz!” Nie było miejsca na dalsze wątpliwości. Narendra był przekonany, że to Śri Ramakryszna pojawił się w świetlistym ciele. Gdy zawołał innych braci uczniów, aby zobaczyli Mistrza, postać zniknęła.

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-16 20:54:10)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#3 2019-02-14 20:03:57

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

JAKO WĘDROWNY MNICH


Pośród uczniów mistrza, Tarak, Latu i starszy Gopal odcięli się już od związku z rodzinami. Młodzi uczniowie, których Śri Ramakryszna przeznaczył do życia monastycznego potrzebowali schronienia. Mistrz poprosił Narena, aby dopilnował, by nie rozpoczęli życia rodzinnego. Naren żywo pamiętał słowa umierającego Mistrza: "Naren, zaopiekuj się chłopcami". Żyjący w rodzinach wielbiciele chcieli ponadto od czasu do czasu spotykać się w miejscu, w którym mogliby rozmawiać o Mistrzu. Pragnęli towarzystwa młodych uczniów, którzy całkowicie poświęcili swoje życie dla urzeczywistnienia Boga. Ale kto poniesie koszty utrzymania domu, w którym mogliby żyć młodzi uczniowie? W jaki sposób można by zapewnić im jedzenie i podstawowe potrzeby życiowe?

Wszystkie te problemy zostały rozwiązane dzięki hojności Surendranatha Mitra, żyjącego w rodzinie umiłowanego ucznia Śri Ramakryszny. Zaoferował on, że pokryje koszty nowych kwater dla bezdomnych uczniów Mistrza. Wynajęto dom w Baranagore, w połowie drogi między Kalkutą a Dakszineśwar. Był to ponury i zrujnowany budynek, który miał reputację nawiedzanego przez złe duchy. Młodzi uczniowie chętnie schronili się w nim przed zgiełkiem Kalkuty. Ta Baranagore Math, jak nazywano nowy klasztor, stała się pierwszą siedzibą mnichów z Zakonu Ramakryszny. (W centrum znajdowała się kaplica, w której codziennie czczono miedziane naczynie zawierające święte prochy Mistrza jako jego widoczną obecność.)

Narendranath poświęcił swe serce i duszę na szkolenie młodszych braci uczniów. Spędzał cały dzień w domu, nadzorując proces sądowy, który toczył się w sądzie i zajmował się innymi sprawami rodzinnymi; ale wieczorami i nocami był zawsze z braćmi w klasztorze, zachęcając ich do praktykowania duchowych dyscyplin. Jego obecność była źródłem niezawodnej radości i inspiracji dla wszystkich.

Przyszła kariera młodzieńców zaczęła kształtować się w tym początkowym okresie w Baranagore. Następujący incydent przyspieszył ten proces. Na zaproszenie matki Baburama, jednego z uczniów, wszyscy udali się do wioski Antpur, aby spędzić kilka dni z dala od wyrzeczeń Baranagore. Tutaj uświadomili sobie, bardziej intensywnie niż kiedykolwiek wcześniej, wspólny cel życia, poczucie braterstwa i jedności integrujące ich umysły i serca. Ich poświęcone dusze były jak perły w naszyjniku utrzymywanym razem przez nici nauk Ramakryszny. Widzieli w sobie zbiornik duchowej mocy, a wizja potęgowała ich wzajemną miłość i szacunek. Narendra, opisując im chwałę życia monastycznego, poprosił ich, by zrezygnowali ze splendoru studiów akademickich i świata fizycznego i wszyscy odczuwali w sercach falę ducha wyrzeczenia. Osiągnęło to swój szczyt pewnej nocy, kiedy siedzieli w medytacji przy ognisku, w stylu hinduskich mnichów. Gwiazdy błyszczały nad głową, a cisza była nieprzerwana, z wyjątkiem trzaskającego drewna w ognisku. Nagle Naren otworzył oczy i zaczął, z zapałem apostolskim, opowiedzieć swoim braciom o życiu Chrystusa. Napominał ich, aby żyli jak Chrystus, który nie miał gdzie "położyć głowy". Zahipnotyzowani nową pasją, młodzieńcy, czyniąc z Boga i świętego ognia swoich świadków, przyrzekli zostać mnichami.

Kiedy wrócili do swoich pokojów w szczęśliwym nastroju, ktoś odkrył, że jest Wigilia i wszyscy poczuli się podwójnie pobłogosławieni. Nic dziwnego, że mnisi z Zakonu Ramakryszna zawsze oddawali wielką cześć Jezusowi z Nazaretu. Młodzi uczniowie po powrocie do Baranagore ostatecznie wyrzekli się domu i stali się stałymi mieszkańcami klasztoru. Jakież surowe życie tam wiedli! Kiedy byli pochłonięci medytacją, uwielbieniem, nauką lub muzyką duchową zapominali o jedzeniu. W tym czasie Saśi, który sam ustanowił się ich opiekunem, dosłownie ciągał ich do jadalni. Niedostatki, jakich doznali w tym okresie, tworzą wspaniałą opowieść o duchowej dyscyplinie. Często wcale nie mieli jedzenia, a przy takich okazjach spędzali dzień i noc na modlitwie i medytacji. Czasami był tylko ryż, bez soli do smaku; ale nikt się nie przejmował. Przez miesiące żyli na gotowanym ryżu, soli i gorzkich ziołach. Nawet demony nie mogłyby wytrzymać takich trudności. Każdy miał dwie sztuki chusty do obwijania bioder, mieli też zwykłe ubrania, które noszono na zmianę, kiedy ktoś musiał wyjść. Spali na słomianych matach rozłożonych na twardej podłodze. Kilka obrazów świętych, bogów i bogiń wisiało na ścianach, a niektóre instrumenty muzyczne leżały tu i tam. Biblioteka zawierała około stu książek.

Ale Narendra nie chciał, aby uczniowie braci byli uściskanymi bólem, krzyżowymi ascetami. Powinni poszerzyć swoje poglądy, przyswajając prądy myślowe świata. Przeanalizował wraz z nimi historie różnych krajów i różnych systemów filozoficznych. Dokładnie omawiano Arystotelesa i Platona, Kanta i Hegla, razem z Śankaraćarją i Buddhą, Ramanudźą i Madhvą, Ćaitańją i Nimbarką. Sporo uwagi poświęcono hinduskim systemom filozoficznym Dźńany, Bhakti, Jogi i Karmy, a ich pozorne sprzeczności pogodziły się w świetle nauk i doświadczeń Śri Ramakryszny. Suchość dyskusji uśmierzano dzięki religijnej muzyce. Było też wiele chwil, kiedy bracia–mnisi oddawali się beztroskim i błyskotliwym rozmowom, a dowcipne uwagi Narendry zawsze w takich sytuacjach wywoływały u nich śmiech. Ale nigdy nie pozwoliłby im zapomnieć o celu życia monastycznego: pełnej kontroli nad niższą naturą i realizacji Boga.

„W tamtych czasach”, powiedział jeden z pensjonariuszy klasztoru, „pracował jak szaleniec. Wcześnie rano, gdy było jeszcze ciemno, wstawał z łóżka i budził innych, śpiewając: „Zbudźcie się, powstańcie wszyscy, którzy chcą pić Boski Nektar!” A jeszcze długo po północy on i jego bracia uczniowie nadal siedzieli na dachu klasztornego budynku, pochłonięci religijnymi pieśniami. Sąsiedzi protestowali, ale bezskutecznie. Przychodzili pandici i kłócili się. Ani przez chwilę nie był bezczynny, nigdy nie był nudny.” Mimo to brat narzekał, że nie są w stanie uświadomić sobie nawet ułamka tego, czego nauczał Ramakryszna.

Jednakże niektórzy z żyjących w rodzinie wielbicieli Mistrza nie pochwalali wyrzeczeń młodych ludzi, a jeden z nich żartobliwie zapytał czy urzeczywistnili Boga przez wyrzeczenie się świata. „Co masz na myśli?” – odpowiedział Narendra z wściekłością. "Przypuśćmy, że nie zrealizowaliśmy Boga; czy musimy następnie powrócić do życia zmysłowego i deprawować naszą wyższą naturę?"

Wkrótce młodzi z klasztoru Baranagore zapłonęli pragnieniem aby zostać wędrownymi mnichami bez posiadania żadnych własnych rzeczy, poza kijem i żebraczą miską. W ten sposób nauczą się samo–poddania się Bogu, nieprzywiązania i wewnętrznego spokoju. Przypomnieli sobie hinduskie przysłowie, że mnich, który ciągle się porusza, pozostaje czysty, jak woda, która płynie. Chcieli odwiedzić święte miejsca, a tym samym dać impuls swemu duchowemu życiu.

Narendra również chciał cieszyć się spokojem samotności. Chciał sprawdzić swą własną wewnętrzną siłę, a także nauczyć innych, aby nie polegali na nim zawsze. Niektórzy z braci uczniów opuścili klasztor, gdy rozpoczął swoje wędrówki. Pierwsze miały charakter tymczasowych wycieczek; musiał wracać do Baranagore w odpowiedzi na apel mieszkańców klasztoru. Ale w końcu w 1890 r., kiedy ponownie wyruszył – bez imienia i tylko z laską i żebraczą miską – został wchłonięty przez ogrom Indii, a kurz ogromnego subkontynentu całkowicie go pochłonął. Po ponownym odkryciu przez swoich braci mnichów nie był już nieznanym Narenem, ale Swami Wiwekanandą, który przeszedł do historii w Chicago w 1893 roku.

Aby zaspokoić swe pragnienie wędrówki, Narendra udał się do Waranasi, uważanego za najświętsze miejsce w Indiach – miasta uświęconego od niepamiętnych czasów przez związek z mnichami i wielbicielami. Tutaj przybyli prorocy, tacy jak Buddha, Śankaraćarja i Ćajtańja, aby otrzymać, jak gdyby, przykazanie Boże, aby głosić swe orędzia. Ganga ładuje atmosferę rzadką świętością. Narendra poczuł się podniesiony przez ducha wyrzeczenia i oddania, który przenika to święte miejsce. Odwiedził świątynie i oddał cześć takim świętym jak Trailanga Swami, który żył na brzegu Gangesu stale zaabsorbowany medytacją, oraz Swami Bhaskarananda, który denerwował Narena, wyrażając wątpliwości co do możliwości całkowitego wyrzeczenia się przez człowieka pokusy „kobiety” i „złota”. Naren widział na własne oczy życie Śri Ramakryszny, który całkowicie zniszczył swą niższą naturę.

Pewnego dnia w Waranasi, ścigany przez grupę małp, uciekał, gdy mnich zawołał: „Staw czoła brutalom”. Zatrzymał się i spojrzał wyzywająco na brzydkie bestie. Szybko zniknęły. Później, jako kaznodzieja, czasami wykorzystywał to doświadczenie, aby napominać ludzi, aby stawili czoła niebezpieczeństwom i zmiennym kolejom losu i nie uciekali przed nimi.

Po kilku dniach Naren wrócił do Baranagore i pogrążył się w medytacyjnych, studyjnych i religijnych dyskursach. Od tego czasu zaczął odczuwać mgliste przeczucie swojej przyszłej misji. Często zadawał sobie pytanie, czy takie prawdy filozofii Wedanty, jak boskość duszy i jedność istnienia, powinny pozostać uwięzione w zżeranych przez robaki stronach pism świętych, aby zapewnić rozrywkę uczonym erudytom lub dawać radość tylko samotnym mnichom w jaskiniach i głębinach puszczy; czy nie miały one żadnego znaczenia dla przeciętnego człowieka zmagającego się z problemami życia? Czyż zwykły człowiek, z powodu swojej nieznajomości pism świętych, powinien być odcięty od światła Wedanty?

Narendra zwrócił się do swoich braci uczniów o konieczności głoszenia dającego siłę przesłania filozofii Wedanty wszystkim, a przede wszystkim zdeptanym masom. Ale ci mnisi chcieli osiągnąć własne zbawienie i protestowali. Naren powiedział do nich gniewnie: „Wszyscy nauczają. To co robią nieświadomie, ja zrobię świadomie. Ach, nawet jeśli wy, moi bracia mnisi, staniecie mi na drodze, pójdę do pariasów i będę nauczał w najniższych slumsach.”

Po krótkim pobycie w Baranagore Naren wyruszył ponownie do Waranasi, gdzie spotkał się z uczonym w sanskrycie Pramadadas Mitra. Ci dwaj odczuwali wzajemny szacunek i sympatię i dyskutowali, zarówno ustnie, jak i listownie, na temat społecznych zwyczajów hinduistów i zawiłych fragmentów pism świętych. Następnie odwiedził Ajodhję, starożytną stolicę Ramy, bohatera Ramajany. Lucknow, miasto ogrodów i pałaców stworzone przez muzułmańskich Nawabów, napełniło jego umysł wspaniałymi wspomnieniami o islamskich rządach, a widok Taj Mahal w Agrze wywołał łzy w oczach. We Wrindawan przypomniał sobie wiele incydentów z życia Kryszny i był głęboko poruszony.

W drodze do Wrindawan, brnąc boso i bez grosza, Naren zobaczył siedzącego przy drodze człowieka palącego tytoń. Poprosił nieznajomego, by podał mu miskę z tytoniem, ale mężczyzna był nietykalnym i wzdrygnął się przed takim czynem, ponieważ hinduskie społeczeństwo uważało to za świętokradztwo. Naren szedł dalej, ale nagle powiedział do siebie: "Co za wstyd! Przez całe moje życie kontemplowałem niedwoistość duszy, a teraz wrzucono mnie w wir kastowego systemu. Jak trudno jest przełamać wrodzone skłonności! Wrócił do nietykalnego człowieka, błagał go, by pożyczył mu fajkę i pomimo protestów człowieka z niskiej kasty zapalił z radością, a następnie udał się do Wrindawan.

Następnie znajdujemy Narena na stacji kolejowej Hathras, w drodze do świętego centrum pielgrzymkowego Hardwar u podnóża Himalajów. Zawiadowca stacji, Sarat Chandra Gupta, był zafascynowany od pierwszego spojrzenia na niego. „Podążyłem za dwojgiem diabelskich oczu” — powiedział później. Narendra przyjął Sarata na ucznia i nazwał go „dzieckiem mojego ducha”. W Hathras omawiał z gośćmi doktryny hinduizmu i zabawiał ich muzyką, a potem pewnego dnia zwierzył się Saratowi, że musi iść dalej. „Mój synu”, powiedział, „mam wielką misję do spełnienia i jestem zrozpaczony z powodu małości mojej mocy. Mój guru poprosił mnie, abym poświęcił swoje życie odnowie mojej ojczyzny. Duchowość spadła do niskiego poziomu, a ziemię prześladuje głód. Indie muszą znów stać się dynamiczne i zdobyć szacunek świata dzięki swej duchowej mocy”.

Sarat natychmiast wyrzekł się świata i towarzyszył Narendrze z Hathras do Hardwar. Następnie obaj przeszli do Hriszikeś, na brzegu Gangesu, kilka mil na północ od Hardwar, gdzie znaleźli się wśród mnichów różnych sekt, którzy praktykowali medytację i wyrzeczenia. Tutaj Sarat zachorował, a jego towarzysz zabrał go z powrotem do Hathras na leczenie. Ale Naren też został zaatakowany gorączką malarii w Hriszikeś. Udał się z powrotem do klasztoru w Baranagore.

Naren zwiedził już północne Indie, Arjawartę, świętą krainę Aryjczyków, gdzie powstała i rozwinęła się duchowa kultura Indii. Główny nurt tej pradawnej kultury indyjskiej, wydobywający się z Wed i Upaniszad i rozgałęziający się na Purany i Tantry, został następnie wzbogacony przez wkład takich obcych narodów, jak Sakowie, Hunowie, Grecy, Pathanowie i Mogołowie. W ten sposób Indie rozwinęły unikalną cywilizację opartą na idei jedności w różnorodności. Niektóre z obcych elementów zostały całkowicie wchłonięte przez tradycyjną hinduską świadomość; inne, choć zabarwione starożytną myślą o kraju, zachowały swoją indywidualność. Zdając sobie sprawę z duchowej jedności Indii i Azji, Narendra odkrył charakterystyczne cechy cywilizacji orientalnej: wyrzeczenie się skończoności i komunię z Nieskończonym.

Ale stagnacyjne życie indyjskich mas, za które głównie obwiniał kapłanów i właścicieli ziemskich zasmuciło jego serce. Naren odkrył, że upadek jego kraju nie był spowodowany religią. Wręcz przeciwnie, dopóki Indie trzymały się swoich religijnych ideałów, kraj przepełniał się materialnym dobrobytem. Ale korzystanie z władzy przez długi czas zepsuło kapłanów. Ludzie na ogół pozbawieni byli prawdziwej wiedzy o religii, a Wedy, źródła hinduskiej kultury, zostały całkowicie zapomniane, szczególnie w Bengalu. Co więcej, system kastowy, który pierwotnie został opracowany w celu podkreślenia organicznej jedności społeczeństwa hinduskiego, został teraz skamieniały. Jego prawdziwym celem była ochrona słabych przed bezwzględną konkurencją silnych i potwierdzenie wyższości wiedzy duchowej nad siłą broni wojskowej, bogactwa i zorganizowanej siły roboczej; ale teraz niszczyło witalność mas. Narendra chciał udostępnić mądrość Wed wszystkim, a tym samym doprowadzić do odrodzenia swojej ojczyzny. Dlatego zachęcał swoich braci z klasztoru Baranagore do studiowania gramatyki Panini, bez której nie można było zdobyć bezpośrednio wiedzy o Wedach.

Duch demokracji i równości w islamie przemówił do umysłu Narena i chciał stworzyć nowe Indie z mózgiem wedyjskim i muzułmańskim ciałem. Co więcej, w jego umyśle pojawiła się myśl, że materialnych warunków mas nie da się polepszyć bez wiedzy o nauce i technologii rozwiniętej na Zachodzie. Marzył już o budowie mostu łączącego Wschód i Zachód. Ale prawdziwe przywództwo Indii musiało wyłonić się z ziemi ojczystej. Wielokrotnie powtarzał, że Śri Ramakryszna był prawdziwym produktem ziemi indyjskiej i uświadomił sobie, że Indie odzyskałyby swoją jedność i solidarność poprzez zrozumienie duchowych doświadczeń Mistrza.

Naren znów stał się niespokojny by "zrobić coś", ale co, tego nie wiedział. Chciał uciec od swoich krewnych, ponieważ nie mógł znieść widoku ich biedy. Pragnął zapomnieć o świecie poprzez medytację. W drugiej połowie grudnia 1889 r. ponownie wyszedł z klasztoru Baranagore i udał się w kierunku Waranasi. "Mój pomysł jest taki – pisał do przyjaciela – by przez jakiś czas żyć w Waranasi i patrzeć, jak Wiśwanath i Annapurna zajmują się moim losem. Postanowiłem albo zrealizować swój ideał, albo poświęcić swoje życie na tym wysiłku – więc pomóż mi, Panie Waranasi!

W drodze do Waranasi usłyszał, że Swami Jogananda, jeden z jego braci uczniów, zachorował w Allahabadzie i postanowił tam się natychmiast udać. W Allahabadzie spotkał świętego muzułmańskiego, „którego każda linia i krzywizna twarzy wskazywała, że był paramahamsą”. Następnie udał się do Ghazipur i tam poznał świętego Pawhari Baba, świętego żywiącego się powietrzem.

Pawhari Baba urodził się w pobliżu Waranasi w rodzinie braminów. W młodości opanował wiele gałęzi hinduskiej filozofii. Później wyrzekł się świata, prowadził surowe życie, praktykował dyscypliny Jogi i Wedanty i podróżował po całych Indiach. W końcu osiadł w Ghazipur, gdzie zbudował podziemną pustelnię na brzegu Gangesu i spędzał większość czasu na medytacji. Żył praktycznie za nic, ludzie nadali mu więc przydomek "świętego jedzącego powietrze"; wszyscy byli pod wrażeniem jego pokory i ducha służby. Kiedy został ugryziony przez kobrę, powiedział, cierpiąc straszny ból, "Och, on był posłańcem od mojego Ukochanego!" Innego dnia pies uciekł z chlebem i podążył za nim, modląc się pokornie: "Proszę, czekaj, mój Panie; pozwól mi posmarować chleb dla ciebie ". Często oddawał swoje skromne jedzenie żebrakom lub wędrującym mnichom i głodował. Pawhari Baba słyszał o Śri Ramakrysznie, traktował go z szacunkiem jako Boskie Wcielenie i trzymał w swoim pokoju fotografię Mistrza. Ludzie z daleka i bliska odwiedzali Baba, a gdy nie zajmował się medytacją, rozmawiał z nimi przez mur. Na kilka dni przed śmiercią pozostał w domu. Pewnego dnia ludzie zauważyli dym wydobywający się z podziemnej celi z zapachem płonącego ciała. Odkryto, że święty, uświadamiając sobie zbliżający się koniec swojego ziemskiego życia, ofiarował swoje ciało jako ostatnią ofiarę dla Pana, w akcie najwyższej ofiary.

W czasie spotkania z Pawhari Baba Narendra cierpiał na ostry ból lumbago, który prawie uniemożliwiał mu poruszanie się i siedzenie w medytacji. Ponadto był przygnębiony psychicznie, ponieważ słyszał o chorobie Abhedanandy, innego z jego braci uczniów, który mieszkał w Hriszikeś. „Nie wiesz, sir”, pisał do przyjaciela, „że mimo surowych wedyjskich poglądów jestem człowiekiem o bardzo miękkiej naturze. I to okazuje się być moją zgubą. Bo jakkolwiek próbuję myśleć tylko o własnym dobru, zaczynam wbrew sobie myśleć o interesie innych ludzi. Narendra pragnął zapomnieć o świecie i własnym ciele poprzez praktykę jogi i udał się po nauki do Pawhari Baby, zamierzając uczynić świętego swoim guru. Ale Baba z charakterystyczną dla siebie pokorą odsuwał go z dnia na dzień.
Pewnego wieczoru, gdy Naren leżał w łóżku, myśląc o Pawhari Baba, pojawił się przed nim Śri Ramakryszna i stał cicho przy drzwiach, wpatrując się uważnie w jego oczy. Wizja powtarzała się przez dwadzieścia jeden dni. Narendra zrozumiał. Zganił się gorzko za brak pełnej wiary w Śri Ramakrysznę. Teraz wreszcie był przekonany, napisał do przyjaciela: "Ramakryszna nie ma sobie równego. Nigdzie indziej na świecie nie ma takiej bezprecedensowej doskonałości, tak wspaniałej życzliwości dla wszystkich, tak silnej sympatii dla zniewolonych ludzi". Ze łzami w oczach przypomniał sobie, jak Śri Ramakryszna nigdy nie pozostawił niespełnionej ani jednej modlitwy, jak przebaczył mu miliony występków i usunął jego cierpienia.

Ale tak długo, jak żył Naren, żywił szczere uwielbienie i cześć dla Pawhari Baba, i pamiętał szczególnie dwie z jego instrukcji. Jedną z nich było: "Żyj w domu swojego nauczyciela jak krowa", co podkreśla ducha służby i pokory w relacji między nauczycielem a uczniem. Drugą instrukcją Baba było: "Postrzegajcie duchową dyscyplinę w taki sam sposób, w jaki postrzegacie cel", co oznacza, że aspirant nie powinien rozróżniać przyczyny i skutku.

Narendranath ponownie odetchnął spokojem i pogrążył się w medytacji. Po kilku dniach udał się do Waranasi, gdzie dowiedział się o poważnej chorobie Balarama Bose, jednego z czołowych świeckich uczniów Śri Ramakryszny. W Ghazipur usłyszał, że Surendranath Mitra, inny świecki uczeń Mistrza, umiera. Ogarnął go smutek i Pramadadasowi, który wyraził zdziwienie na widok sannjasina oddającego się ludzkim emocjom, powiedział: „Proszę, nie mów w ten sposób. Nie jesteśmy suchymi mnichami. Czy sądzisz, że człowiek, wyrzekając się świata, jest pozbawiony wszelkich uczuć?”

Przybył do Kalkuty, aby być przy boku Balarama, który zmarł 13 maja. Surendra Mitra zmarł 25 maja. Ale Naren uspokoił nerwy i oprócz praktyki własnej modlitwy i medytacji, ponownie poświęcił się przewodnictwu swym braciom uczniom. Pewnego razu w tym okresie wymyślił ideę budowy stałej świątyni, aby zachować relikwie Śri Ramakryszny.

Z jego listów i rozmów można dowiedzieć się o wielkiej burzy szalejącej w duszy Narena w tym okresie. Jasno zrozumiał, w jakim stopniu wykształceni Hindusi znaleźli się pod wpływem materialistycznych idei Zachodu. Gardził jałowym naśladownictwem. Ale był także świadomy wielkich idei, które stały się podstawą europejskiej cywilizacji. Powiedział swoim przyjaciołom, że w Indiach zbawienie jednostki było celem zaakceptowanym, podczas gdy na Zachodzie celem było podnoszenie ludzi, bez rozróżnienia na kasty i wyznania. Cokolwiek zostało tam osiągnięte, było dzielone przez zwykłego człowieka; wolność ducha przejawiła się we wspólnym dobru i w postępie wszystkich ludzi dzięki wspólnym wysiłkom wszystkich. Chciał wprowadzić ten zdrowy czynnik do świadomości Hindusów.

Jednak został pochłonięty przez głód własnej duszy, aby pozostać pogrążonym w samadhi. Czuł w tym czasie duchowy niepokój podobny do tego, jakiego doświadczył w domu ogrodowym w Kossipore podczas ostatnich dni ziemskiej egzystencji Śri Ramakryszny. Świat zewnętrzny nie pociągał go. Ale działał w nim inny czynnik, być może mu nieznany. Doskonały od urodzenia, nie potrzebował duchowych dyscyplin dla własnego wyzwolenia. Jakiekolwiek dyscypliny praktykował, miały na celu usunięcie zasłony, która ukrywała, do czasu, jego prawdziwą boską naturę i misję w świecie. Jeszcze przed swym narodzeniem, Pan wybrał go jako Jego narzędzie, aby pomóc Mu w duchowym odkupieniu ludzkości.

Teraz Naren zaczął zdawać sobie sprawę, że jego życie miało być zupełnie inne od życia samotnika religijnego: miał pracować dla dobra ludzi. Za każdym razem, gdy chciał samemu zasmakować rozkoszy samadhi, słyszał żałosne jęki tętniących milionów Indii, ofiar ubóstwa i ignorancji. Czy muszą oni, zadawał sobie pytanie Naren, na zawsze grzebać się w prochu i żyć jak bestie? Kto będzie ich wybawcą?

Zaczął także odczuwać wewnętrzną agonię wydających się na zewnątrz szczęśliwymi ludzi Zachodu, których duchowa żywotność została podważona przez mechanistyczną i materialistyczną koncepcję życia, której sprzyjał nagły rozwój nauk fizycznych. Europa, jak zobaczył, siedziała na kraterze tlącego się wulkanu, a lada chwila zachodnia kultura mogła zostać zniszczona przez jego ognistą erupcję. Cierpienie człowieka, czy to na Wschodzie, czy na Zachodzie, bolało jego delikatną duszę. Przesłanie Wedanty, które głosiło boskość duszy i jedność istnienia, jak sobie zaczął uświadamiać, mogło samo zasklepić i uzdrowić rany Indii i świata. Ale cóż mógł zrobić on, dwudziestopięcioletni chłopak? Zadanie było gigantyczne. Rozmawiał o tym ze swoimi braćmi, ale nie otrzymał zbytniej zachęty. Był zdecydowany pracować sam, jeśli nie pojawi się żadna inna pomoc.

Narendra poczuł się ograniczony w klasztorze w Baranagore i stracił zainteresowanie swoimi drobnymi obowiązkami. Cały świat wzywał go teraz do pracy. Dlatego pewnego dnia w 1890 roku ponownie opuścił klasztor z tym samym starym postanowieniem, by nigdy nie wracać. Udał się w Himalaje i zakopał w głębi własnych myśli. Swojemu bratu uczniowi oświadczył: „Nie powrócę, dopóki nie osiągnę takiej świadomości, że sam mój dotyk przemieni człowieka”. Modlił się do Świętej Matki, aby nie wrócić przed osiągnięciem najwyższej wiedzy, a ona pobłogosławiła go w imię Śri Ramakryszny. Potem zapytała, czy nie chciałby pożegnać się ze swoją ziemską matką. „Matko”, odpowiedział Naren, „jesteś moją jedyną matką”.

W towarzystwie Swami Akhandanandy Naren opuścił Kalkutę i wyruszył do północnych Indii. Obaj podążali biegiem Gangesu, a ich pierwszym miejscem postoju był Bhagalpur. Jednemu z ludzi, którzy przyjechali go tam odwiedzić, Naren powiedział, że cokolwiek pozostało ze starożytnej aryjskiej wiedzy, intelektu i geniuszu, można je znaleźć głównie w tych częściach kraju, które leżą w pobliżu brzegów Gangesu. Im dalej oddalało się od rzeki, tym mniej widziało się tę kulturę. Wierzył, że ten fakt wyjaśnia wielkość Gangesu, o której śpiewają pisma hinduskie. Następnie zauważył: „Przydomek „łagodny Hindus” zamiast być wyrazem wyrzutu, powinien w rzeczywistości wskazywać na naszą chwałę, jako wyraz wielkości charakteru. Zobaczcie bowiem, jak wielki postęp moralny i duchowy oraz jak wielki rozwój cech miłości i współczucia trzeba osiągnąć, zanim można wyzbyć się brutalnej siły własnej natury, która popycha człowieka do mordowania swoich braci dla własnej wyższości!

W towarzystwie Swami Akhandananda Naren opuścił Kalkutę i udał się do północnych Indii. Dwójka podążała wzdłuż biegu Gangesu, ich pierwszym miejscem postoju był Bhagalpur. Do jednej z osób, które przyszły go odwiedzić, Naren powiedział, że cokolwiek ze starożytnej aryjskiej wiedzy, intelektu i geniuszu pozostało, można było znaleźć głównie w tych częściach kraju, które leżały w pobliżu brzegów Gangesu. Im dalej od rzeki, tym rzadziej widziano tę kulturę. Wierzył, że ten fakt wyjaśniał wspaniałość Gangesu opiewaną w hinduskich pismach świętych. Dalej zauważył: „Epitet „łagodny Hindus” zamiast być hańbiącym, powinien w rzeczywistości wskazywać na naszą chwałę, jako wyrażającą wielkość charakteru. Zobaczcie bowiem, jak wielki postęp moralny i duchowy oraz jak wielki rozwój cech miłości i współczucia trzeba osiągnąć, zanim można wyzbyć się brutalnej siły własnej natury, która popycha człowieka do mordowania swoich braci dla własnej wyższości!”

Spędził kilka dni w Waranasi i opuścił miasto z proroczymi słowami: "Kiedy tu wrócę następnym razem, spadnę na społeczeństwo jak bomba, a ono będzie podążać za mną jak pies".

Po odwiedzeniu jednego lub dwóch miejsc, Naren i Akhandananda przybyli do Nainital, a ich celem była święta Badrikaśrama w sercu Himalajów. Postanowili całą drogę przejść pieszo, a także nie dotykać pieniędzy. W pobliżu Almory, pod starym figowcem pagodowym przy strumieniu spędzili wiele godzin w medytacji. Naren miał głębokie duchowe doświadczenie, które zapisał w swoim notatniku:


Na początku było Słowo itd.

Mikrokosmos i makrokosmos zbudowane są na tym samym planie. Podobnie jak dusza indywidualna jest zamknięta w żywym ciele, tak też jest Dusza Uniwersalna, w żywej prakryti (naturze), obiektywnym wszechświecie. Kali obejmuje Śiwę. To nie jest kaprys. To pokrycie jednego (Duszy) przez drugie (naturę) jest analogiczne do relacji między ideą a słowem wyrażającym ją. Są jednym i tym samym, i tylko dzięki mentalnej abstrakcji można je odróżnić. Myśl jest niemożliwa bez słów. Dlatego na początku było Słowo, itd.

Ten dualny aspekt Duszy Uniwersalnej jest wieczny. Więc to, co postrzegamy lub czujemy, jest połączeniem Wiecznie Uformowanego i Wiecznie Bezforemnego.


W ten sposób, w głębi medytacji, Naren uświadomił sobie jedność wszechświata i człowieka, który jest wszechświatem w miniaturze. Uświadomił sobie, że wszystko, co istnieje we wszechświecie, istnieje również w ciele, a ponadto, że cały wszechświat istnieje w atomie.

Kilku innych braci uczniów dołączyło do Narena. Ale nie mogli jechać do Badrikaśrama, ponieważ z powodu panującego głodu droga została zamknięta na rozkaz Rządu. Odwiedzali różne święte miejsca, żyli na jałmużnie, studiowali pisma święte i medytowali. W tym czasie przyszła smutna wiadomość o samobójstwie jednej z sióstr Narena żyjącej w tragicznych warunkach, a zastanawiając się nad losem hinduskich kobiet w okrutnym ówczesnym społeczeństwie, pomyślał, że będzie przestępcą jeśli pozostanie obojętnym widzem takiej społecznej niesprawiedliwości.

Naren udał się do Hriszikeś, pięknej doliny u podnóża Himalajów, która jest otoczona wzgórzami i prawie otoczona przez Ganges. Od niepamiętnych czasów to święte miejsce było odwiedzane przez mnichów i ascetów. Jednak po kilku dniach Naren poważnie zachorował, a jego przyjaciele wątpili czy przeżyje. Kiedy wyzdrowiał, został przeniesiony do Meerut. Tam spotkał wielu swoich braci uczniów i razem kontynuowali studiowanie pism świętych, praktykowali modlitwę i medytację oraz śpiewali pieśni religijne, tworząc w Meerut miniaturowy klasztor Baranagore.

Po pięciu miesiącach pobytu Naren stał się niespokojny, znów pragnąc swego wędrownego życia; ale tym razem pragnął być sam i złamać łańcuch przywiązania do swoich braci uczniów. Chciał głęboko zastanowić się nad swoim przyszłym kierunkiem działania, którego od czasu do czasu miał przebłyski. Przez wędrówki po Himalajach przekonał się, że Duch Boży nie pozwoli mu zamknąć się w czterech ścianach jaskini. Za każdym razem, gdy myślał by tak uczynić, był wyrzucany, jak gdyby przez potężną siłę. Degradacja indyjskich mas i duchowa choroba ludzi na całym świecie wzywały go do nowej linii działania, której zewnętrzny kształt nie był jeszcze całkiem jasny.

W późniejszej części stycznia 1891 roku Naren pożegnał swoich braci uczniów i wyruszył do Delhi, przyjmując imię Swami Wiwidiśananda. Chciał podróżować nie będąc rozpoznanym. Chciał, żeby pył Indii zakrył ślady jego stóp. Jego pragnieniem było pozostanie nieznanym sannjasinem, pośród tysięcy innych widzianych na wiejskich drogach, na rynkach, pustyniach, lasach i jaskiniach. Ale ognie Ducha, które płonęły w jego oczach, i jego arystokratyczne zachowanie, wskazywały na niego jako na księcia wśród ludzi pomimo wszystkich jego przebrań.

W Delhi Naren odwiedził pałace, meczety i grobowce. Wokół nowoczesnego miasta ujrzał ogromną ruinę wymarłych imperiów z czasów prehistorycznych Mahabharaty, ujawniającą przemijanie materialnych osiągnięć. Ale radosne i żywe Delhi ujawniło mu także nieśmiertelną naturę hinduistycznego ducha. Niektórzy z jego braci uczniów z Meerut przybyli do miasta i przypadkowo odkryli swojego ukochanego przywódcę. Naren był zły. Powiedział im: "Bracia, mówiłem wam, że pragnąłem zostać sam. Poprosiłem, żebyście mnie nie śledzili. Powtarzam to jeszcze raz. Nie wolno mnie śledzić. Wkrótce opuszczę Delhi. Nikt nie powinien próbować znać mojego miejsca pobytu. Odetnę wszystkie stare związki. Gdziekolwiek Duch prowadzi, tam błądzę. Nie ma znaczenia, czy wędruję w lesie, na pustyni, na samotnej górze czy w gęstym mieście. Nie ma mnie. Niech każdy stara się zrealizować swój cel zgodnie ze swymi światłami".

Narendra powędrował do historycznego Radźputana, powtarzając słowa Sutta–nipata:

Idź naprzód bez ścieżki,
Nie bojąc się niczego, nie troszcząc się o nic,
Wędruj sam, jak nosorożec!
Równo jak lew, nie drżąc przed hałasem,
Równo jak wiatr, nie wpadający w sieć,
Równo jak liść lotosu, niedotknięty wodą,
Wędruj samotnie, jak nosorożec!


Podkreślono kilka czynników mających wpływ na życie Narena i kształtujących jego przyszłe przesłanie: święte towarzystwo Śri Ramakryszny, jego własna wiedza o kulturach Wschodu i Zachodu oraz jego duchowe doświadczenia. Do tych należy dodać: zrozumienie Indii zdobyte podczas jego wędrówek. To nowe zrozumienie stanowiło wyjątkową edukację dla Narena. Tutaj wielka księga życia nauczyła go więcej niż drukowane słowa bibliotek.

Zadawał się ze wszystkimi – jednego dnia spał z pariasami w ich chatach, innego rozmawiał na równi z Maharadźami, premierami, ortodoksyjnymi panditami i liberalnymi profesorami college'u. W ten sposób nawiązał kontakt z ich radościami i smutkami, nadziejami i frustracjami. Był świadkiem tragedii współczesnych Indii, a także zastanawiał się nad lekarstwem dla nich. Płacz ludu Indii, Boga walczącego w ludzkości, a także niepokój ludzi na całym świecie wyciągających rękę po pomoc, głęboko go poruszyły. W trakcie swoich podróży Naren dowiedział się w jaki sposób może stać się kanałem Boskiego Ducha w służbie ludzkości. Podczas tych wędrownych dni uczył się i uczył. Hindusów poprosił, aby powrócili do odwiecznych prawd swojej religii, słuchali przesłania Upaniszad, szanowali świątynie i symbole religijne i byli dumni ze swych narodzin w świętej krainie Indii. Chciał, aby unikali zarówno przestarzałej ortodoksji, wciąż propagowanej przez fanatycznych przywódców, jak i błędnego racjonalizmu zachodnich reformatorów. Uderzyła go zasadnicza jedność kulturowa Indii pomimo nieskończonej różnorodności form. A ludzie, którzy go poznali, widzieli w nim sumienie Indii, jej jedność i jej przeznaczenie.

Jak już wspomniano, Narendranath podczas podróży w Indiach często zmieniał nazwisko, aby uniknąć rozpoznania. Nie będzie niewłaściwe nazywanie go od tego momentu życia klasztornym tytułem „Swami” lub bardziej czułym i pełnym szacunku określeniem „Swamidźi”.

W Alwar, gdzie Swamidźi przybył pewnego ranka na początku lutego 1891 roku, został serdecznie przyjęty zarówno przez Hindusów jak i Muzułmanów. Muzułmańskiemu uczonemu powiedział: „Jest jedna bardzo niezwykła rzecz dotycząca Koranu. Aż do dnia dzisiejszego istnieje w takiej formie w jakiej został zapisany tysiąc pięćset lat temu. Książka zachowała swoją pierwotną czystość i jest wolna od wtrętów.”

Miał też ostrą wymianę słów z Maharadżą, który miał zeuropeizowane poglądy. Na pytanie tego ostatniego, dlaczego Swami, zdolny młody człowiek i ewidentnie uczony, prowadził życie włóczęgi, Swami odparł: „Powiedz mi, dlaczego ciągle spędzasz czas w towarzystwie ludzi z Zachodu i udajesz się na wycieczki strzelać, zaniedbując swoje królewskie obowiązki. " Maharadźa odpowiedział: „Nie mogę powiedzieć dlaczego, ale bez wątpienia to lubię". „Cóż,” zawołał Swami, „z tego właśnie powodu błądzę jako mnich”.

Następnie Maharaja wyśmiewał kult obrazów, które dla niego były niczym innym, jak postaciami z kamienia, gliny lub metalu. Swami bezskutecznie usiłował wytłumaczyć mu, że Hindusi czczą tylko Boga, używając obrazów jako symboli. Książę nie był przekonany. Swami poprosił więc premiera o ściągnięcie zdjęcia Maharadży wiszącego na ścianie i splunął na nie. Wszyscy obecni byli przerażeni tą bezczelnością. Swami zwrócił się do księcia i powiedział, że chociaż obraz nie przedstawia samego Maharadży z krwi i kości, to jednak przypomina każdemu jego osobę i dlatego cieszy się wielkim szacunkiem; podobnie obraz przywoływał w umyśle wielbiciela obecność Bóstwa i dlatego był pomocny w koncentracji, zwłaszcza na początku jego życia duchowego. Maharadża przeprosił Swamidźi za jego nieuprzejmość.

Swami zachęcił ludzi z Alwar do studiowania odwiecznych prawd Hinduizmu, szczególnie do kultywowania wiedzy o sanskrycie, obok nauki zachodniej. Zachęcił ich także do czytania indyjskiej historii, którą, jak zauważył, powinni napisać Hindusi zgodnie z naukową metodą Zachodu. Europejscy historycy skupiali się głównie na dekadenckim okresie kultury indyjskiej.

W Dźaipur Swami poświęcił się studiowaniu gramatyki sanskryckiej, a w Adźmer przypomniał wspaniałość rządów hinduskich i muzułmańskich. W Mount Abu patrzył w zdumieniu na świątynię Dźajnów w Dilwara, która, jak zostało powiedziane, została zapoczątkowana przez tytanów i wykończona przez jubilerów. Tam przyjął gościnę u muzułmańskiego urzędnika. Swoim zgorszonym hinduistycznym przyjaciołom Swami powiedział, że był sannjasinem należącym do najwyższego rzędu paramahamsów, ponad wszelkimi regułami kastowymi. Wspólne jedzenie z Muzułmanami, powiedział dalej, nie było w sprzeczności z naukami pism świętych, choć może być źle widzianym przez ograniczonych przywódców hinduskiego społeczeństwa.

W Mount Abu Swami spotkał Maharadża z Khetri, który później stał się jednym z jego oddanych uczniów. Ten ostatni poprosił Swami o to by urodził mu się syn i otrzymał jego błogosławieństwo.

Następnie widzimy Swami podróżującego po Gudźaracie i Kathiawarze w zachodnich Indiach. W Ahmedabad odświeżył swoją wiedzę o dżinizmie. Kathiawar, zawierający dużą liczbę miejsc świętych zarówno dla Hindusów, jak i dżinistów, był w większości rządzony przez hinduskiego maharadżę, który przyjmował Swami z szacunkiem. Babu Haridasowi Viharidasowi, premierowi muzułmańskiego stanu Dźunagad, zwrócił uwagę na potrzebę głoszenia orędzia hinduizmu na całym świecie. Spędził jedenaście miesięcy w Porbandarze i szczególnie cieszył się towarzystwem premiera, Pandita Sankara Panduranga, wielkiego uczonego w sanskrycie, który zajmował się tłumaczeniem Wed. Będąc pod wrażeniem intelektu i oryginalności Swami, pandit powiedział: „Swamidżi, obawiam się, że nie możesz wiele zrobić w tym kraju. Niewielu cię tutaj doceni. Powinieneś pojechać na Zachód, gdzie ludzie zrozumieją ciebie i twoją pracę. Z pewnością możesz przekazać ludziom Zachodu swoją oświecającą interpretację hinduizmu.”

Swami z przyjemnością usłyszał te słowa, które zbiegły się z czymś, co odczuwał w sobie. Premier zachęcił Swami do kontynuowania nauki języka francuskiego, ponieważ może mu się przydać w jego przyszłej pracy.

W tym okresie Swami był niezwykle niespokojny. Czuł w sobie nieograniczoną energię szukającą kanałów ekspresji. Odrodzenie Indii było najważniejsze w jego umyśle. Rozbudzone Indie mogą z kolei pomóc światu. Widok małostkowości, zazdrości, rozczarowania, ignorancji i ubóstwa wśród Hindusów napełnił jego umysł ogromną udręką. Ale nie miał cierpliwości do reformatorów będących pod wpływem kultury Zachodu, którzy utracili kontakt z duszą kraju. Całkowicie nie pochwalał ich metody reform społecznych, religijnych i politycznych poprzez naśladownictwo Zachodu. Chciał, aby Hindusi kultywowali pewność siebie. Docenianie kultury duchowej Indii przez dobrze prosperujący i potężny Zachód, pomyślał, może dać Hindusom wiarę we własne dziedzictwo. Modlił się do Pana o przewodnictwo. Przyjaźnił się z hinduskimi Maharadżami, którzy rządzili jedną piątą kraju i mieli ogromne wpływy na miliony ludzi. Za ich pośrednictwem chciał wprowadzić reformy społeczne, ulepszone metody edukacji i inne środki dla fizycznych i kulturalnych korzyści ludzi. Swami czuł, że w ten sposób jego marzenie o regeneracji Indii zostanie zrealizowane dość łatwo. Po spędzeniu kilku dni w Barodzie, Swami przybył do Khandwa w środkowych Indiach. Tutaj wyraził pierwszy raz chęć wzięcia udziału w Parlamencie Religii, który odbędzie się wkrótce w Chicago. Słyszał o tym Parlamencie w Dźunagadzie lub Porbandarze.

Po odwiedzeniu Bombaju, Puny i Kolhapur, Swami przybył do Belgaum. W Bombaju przypadkowo spotkał Swami Abhedanandę i w trakcie rozmowy powiedział mu: „Bracie, tak wielka moc wzrosła we mnie, że czasami czuję, że całe moje ciało wybuchnie”.

Przez całe to wędrowne życie wymieniał poglądy z ludźmi na wszystkich stanowiskach i etapach życia i imponował wszystkim swoją powagą, elokwencją, łagodnością i rozległą znajomością Indii i kultury Zachodu. Wiele idei, które wówczas wyrażał, zostało później powtórzonych w jego publicznych wykładach w Ameryce i Indiach. Ale myśl najbliższa jego sercu dotyczyła biednych i nieświadomych wieśniaków, ofiar niesprawiedliwości społecznej: jak poprawić stan sanitarny wsi, wprowadzić naukowe metody uprawy, zdobyć czystą wodę do codziennego picia; jak uwolnić chłopów od analfabetyzmu i ignorancji, jak przywrócić im utraconą pewność siebie. Takie problemy dręczyły go dzień i noc. Żywo pamiętał słowa Śri Ramakryszny, że religia nie jest przeznaczona dla „pustych żołądków”.

Swemu hipochondrycznemu uczniowi Haripadzie dał następującą rozsądną radę: „Jaki ma sens ciągłe myślenia o chorobie? Zachowuj radość, prowadź religijne życie, pielęgnuj wzniosłe myśli, wesel się, ale nigdy nie rozkoszuj się przyjemnościami, które obciążają ciało, lub za które będziesz później czuł wyrzuty sumienia; wtedy wszystko będzie dobrze. A jeśli chodzi o śmierć, jakie ma znaczenie, jeśli ludzie tacy jak ty i ja umrą? To nie spowoduje, że Ziemia zboczy z osi! Nie powinniśmy uważać się za tak ważnych, by myśleć, że świat nie może się ruszać bez nas.”

Kiedy wspomniał Haripadzie o swoim pragnieniu udania się do Ameryki, uczeń był zachwycony i chciał zebrać pieniądze na ten cel, ale Swami powiedział mu, że nie będzie o tym myślał, dopóki nie odbędzie pielgrzymki do Rameśwaram i nie będzie tam wielbił Bóstwa.

Z Belgaum Swami udał się do Bangalore w stanie Mysore, rządzonym przez hinduskiego maharadżę. Premier Maharadży opisał młodego mnicha jako „majestatyczną osobowość i boską siłę, której przeznaczeniem jest pozostawienie śladu w historii jego kraju”. Maharadża również był pod wrażeniem jego „błyskotliwości myśli, uroku charakteru, rozległej wiedzy i przenikliwej religijnej wnikliwości”. Zatrzymał Swami jako swojego gościa w pałacu.

Pewnego dnia, przed swoimi wysokimi urzędnikami, Maharadźa zapytał Swami: "Swamidżi, co myślisz o moich dworzanach?"

„Cóż”, nadeszła odważna odpowiedź, „Myślę, że Wasza Wysokość ma bardzo dobre serce, ale niestety otaczają was dworzanie, którzy na ogół są pochlebcami. Dworzanie są wszędzie tacy sami.

„Ale”, zaprotestował Maharadża, „mój premier nie jest taki. Jest inteligentny i godny zaufania.

„Ale, Wasza Wysokość, premierem jest ten, kto okrada Maharadźę i płaci agentowi politycznemu”.

Książę zmienił temat, a następnie ostrzegł Swami, aby był bardziej dyskretny w wyrażaniu swojej opinii na temat urzędników w Rodzimym Stanie; w przeciwnym razie ci pozbawieni skrupułów ludzie mogą go nawet otruć. Ale Swami wybuchnął: „Co! Czy myślisz, że uczciwy sannyasin boi się mówić prawdę, nawet jeśli może go to kosztować życie? Przypuśćmy, że twój własny syn zapyta mnie o moją opinię o tobie; czy sądzisz, że przypiszę ci wszelkiego rodzaju cnoty, których z całą pewnością nie posiadasz? Nigdy nie potrafię kłamać.”

Swami przemawiał na spotkaniu uczonych w sanskrycie i zyskał ich aplauz za swoją wiedzę o Wedancie. Znajomością zachodniej muzyki zaskoczył austriackiego muzyka na dworze książęcym. Omówił z Maharadżą plan wyjazdu do Ameryki, ale kiedy ten zaproponował mu pokrycie kosztów podróży, odmówił podjęcia ostatecznej decyzji przed wizytą w Rameśwaram. Być może nie był jeszcze całkiem pewien woli Bożej w tej sprawie. Naciskany przez Maharadźę i premiera, aby przyjął prezenty, im droższe, tym lepsze, Swami wziął od jednego fajkę, a od drugiego cygaro.

Teraz Swami skierował swoje kroki ku malowniczemu Malabarowi. W Triwandrum, stolicy Trawankore, poruszał się w towarzystwie profesorów uniwersyteckich, urzędników państwowych i ogólnie wśród wykształconych ludzi w mieście. Zobaczyli oni, że równie swobodnie dyskutuje o Spencerze, Śankaraćarji, Szekspirze, Kalidasie, Darwinie, Patandźalim, historii żydowskiej, czy o aryjskiej cywilizacji. Wskazał im ograniczenia nauk fizycznych i niezdolność zachodniej psychologii do zrozumienia nadświadomego aspektu ludzkiej natury.

Ortodoksyjni bramini za obrzydliwy uważali zwyczaj jedzenia pokarmu zwierzęcego. Swami odważnie opowiedział im o jedzeniu wołowiny przez braminów w czasach wedyjskich. Pewnego dnia, zapytany o to, co uważał za najbardziej chwalebny okres historii Indii, Swami wspomniał o okresie wedyjskim, kiedy "pięciu braminów szczotkowało jedną krowę". Opowiadał się za jedzeniem pokarmu zwierzęcego dla Hindusów, jeśli w ogóle mają dogonić resztę świata przy obecnym panowaniu władzy i znaleźć miejsce wśród innych wielkich narodów, czy to w Imperium Brytyjskim, czy poza nim.

Wykształcony człowiek z Trawankore powiedział o nim: "Wzniosłość i prostota zostały napisane odważnie na jego rysach. Czyste serce, czyste i surowe życie, otwarty umysł, liberalny duch, szeroki światopogląd i szerokie współczucie były wyjątkowymi cechami Swami."

Z Triwandrum Swami udał się do Kanjakumari (Przylądek Komorin), który jest najbardziej wysuniętym na południe krańcem Indii, a stamtąd przeniósł się do Rameśwaram. W Rameśwaram Swami spotkał Bhaskarę Setupati, Radźę Ramnadu, który później został jednym z jego żarliwych uczniów. Omówił z księciem wiele swoich pomysłów dotyczących edukacji mas indyjskich i poprawy ich warunków rolniczych. Radża wezwał Swami do reprezentowania Indii w Parlamencie Religii w Chicago i obiecał mu pomóc w tym przedsięwzięciu.

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-17 20:17:27)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#4 2019-02-14 21:31:37

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

PODRÓŻ DO AMERYKI


Na Przylądku Komorin Swami podekscytował się jak dziecko. Pośpieszył do świątyni aby pomodlić się do Boskiej Matki. Padł na twarz przed Niepokalaną Boginią. Kiedy wyszedł na zewnątrz i popatrzył na morze, jego wzrok padł na kamień. Przepłynąwszy na wysepkę przez wody pełne rekinów, usiadł na kamieniu. Jego serce waliło w emocjach. Jego wielka podróż od śnieżnych szczytów Himalajskich do „Końca Lądu” była zakończona. Przewędrował całą długość subkontynentu indyjskiego, jego ukochanego matczynego kraju, który razem z jego ziemską matką był „ponad samymi niebiosami”.

Siedząc na kamieniu przypomniał sobie to, co widział na własne oczy: żałosny stan indyjskich mas, ofiary niegodziwych kaprysów swych rządzących, panów ziemskich i kapłanów. Tyrania kasty wyciskała z nich ostatnią kroplę krwi. W większości tak zwanych liderów, którzy krzyczeli z dachów o wyzwolenie ludzi, widział uosobiony egoizm. I teraz zadawał sobie pytanie o to, co jest jego obowiązkiem w tej sytuacji. Czy powinien potraktować świat jako sen i odejść w samotność by jednoczyć się z Bogiem? Próbował tego kilka razy ale bez powodzenia. Przypomniał sobie, że jako sannjasin wziął na siebie przyrzeczenie poświęcenia się służbie dla Boga; ale był przekonany, że ten Bóg, był objawiony przez ludzkość. I jego własna służba temu Bogu musi się przeto rozpocząć od ludzi w Indii. „Niechaj narodzę się znów i znów” – wołał – „i cierpię tysiąc niedoli, abym jedynie mógł czcić jedynego Boga w którego wierzę, całkowitą liczbę wszystkich dusz, i ponad wszystko, mojego Boga grzesznych, mojego Boga chorych, mojego Boga biednych wszystkich ras!”

Poprzez wyrzeczenia i samokontrolę Swami zachował wielką duchową moc. Jego umysł był wypełniony mądrością Wschodu i Zachodu. Otrzymał obfite błogosławieństwa Śri Ramakryszny. Sam miał również dużo własnych duchowych doświadczeń. Doszedł do wniosku, że musi użyć wszystkich tych zalet dla służby Bogu w człowieku.

Ale jaka do tego prowadziła droga?

Jasnowidzący prorok zobaczył, ze religia była podporą narodu indyjskiego. Odrodzenie Indii zależało od odrodzenia i odnowienia tej najwyższej duchowej świadomości, która uczyniła Indie we wszystkich czasach kolebką narodów i kolebką wiary. Całkowicie nie zgadzał się z zagranicznymi krytykami i ich indyjskimi naśladowcami, którzy utrzymywali, że to religia jest przyczyną upadku Indii. Swami obarczał za to winą fałsz, przesądy i hipokryzję, które były uprawiane w imię religii. On sam odkrył, że wiedza o obecności Boga w człowieku była źródłem ludzkiej siły i mądrości. Był zdeterminowany, by przebudzić tą uśpioną boskość. Wiedział, że indyjska kultura była stworzona i podtrzymywana przez bliźniacze ideały wyrzeczenia i służby, które tworzyły jądro Hinduizmu. Wierzył także, że jeśli życie społeczne mogło by zostać wzmocnione poprzez te kanały, wszystko inne rozwiązałoby się samo. Robotnicy pracujący nad odnowieniem Indii muszą wyrzec się samolubności, zazdrości, chciwości i żądzy władzy oraz muszą poświęcić się służbie dla biednych, analfabetów, głodnych, chorych, dostrzegając w nich namacalną manifestację Najwyższego Boga. Ludzie potrzebowali edukacji, jedzenia, zdrowia i znajomości nauki i technologii, aby podnieść swe życiowe standardy. Próba uczenia metafizyki ludzi o pustych żołądkach była czystym szaleństwem. Masy wszędzie wiodły zwierzęce życie z powodu ignorancji i ubóstwa; dlatego te warunki powinny zostać usunięte.

Ale gdzież Swami miał znaleźć przyjaznych służebników gotowych do pomocy mu przy tym gigantycznym zadaniu?

Chciał pełnoetatowych służebników Boga; pracowników bez ziemskich przywiązań i interesowności. I chciał ich w tysiącach. Jego wzrok padł na licznych mnichów, którzy wyrzekli się świata w poszukiwaniu Boga. Ale niestety we współczesnych Indiach większość z nich wiodła bezproduktywne życia. Musiałby wpoić w nich nowego ducha, a oni w zamian musieliby poświęcić samych siebie dla służby ludziom. Odkrył plan, który objawił później w liście do przyjaciela. „Przypuśćmy” – napisał Swami – „że jacyś bezinteresowni sannjasini zdecydowani czynić dobro dla innych, chodziliby od wioski do wioski zasiewając edukację i szukając różnych sposobów na poprawienie warunków życia wszystkich, na samym dole pośród nietykalnych, poprzez ustne nauczanie i przez mapy, magiczne światła, kule i inne akcesoria – czy to nie przyniosłoby dobra po jakimś czasie? Nie mogę spisać wszystkich tych planów w tym skrótowym liście. Sednem tego jest to, że góra nie przyjdzie do Mahometa to Mahomet musi pójść do góry. Biedacy są zbyt biedni aby pójść do szkół; nic im nie da czytanie poezji i wszystkich tych rzeczy. My, jako naród, zatraciliśmy swą indywidualność. Musimy oddać narodowi jego utraconą tożsamość i podnieść masy”.

W istocie, Swami w Kanjakumari był patriotą i zarazem prorokiem. Jak wyjaśnił to później uczniowi z Zachodu, tam stał się „skondensowanymi Indiami”.

Ale skąd miały pochodzić środki na realizację jego wielkiej wizji? On sam był sannjasinem, żebrakiem bez grosza. Bogaci w kraju wiele mówili lecz nie robili nic. Jego wielbiciele byli ubodzy.

Niespodziewanie heroiczna myśl wpadła mu do umysłu: musi zbliżyć się do świata zewnętrznego i zaapelować do jego sumienia. Ale był zbyt dumny by zachowywać się jak żebrak. Chciał powiedzieć Zachodowi, że zdrowie Indii i choroba Indii były zmartwieniem całego świata. Jeśli Indie pójdą na dno, cały świat utonie z nimi. Świat zewnętrzny potrzebował Indii, jej wiedzy o Duszy i Bogu, jej duchowego dziedzictwa, jej ideału prawdziwej wolności poprzez wyzbycie się przywiązań i wyrzeczenie; świat potrzebował tego, aby oswobodzić się z ostrych pazurów potwora materializmu. Wtedy do Swami dumającego w ciszy i samotności na skale na końcu Indii spłynęła wizja; pojawił się przed jego umysłem nowy kontynent amerykański, kraj optymizmu, wielkiego bogactwa i hojnej wspaniałomyślności. Zobaczył Amerykę jako kraj nieskończonych możliwości, gdzie umysły ludzi były wolne od obciążenia kastami czy klasami. Chciał dać odbiorczym Amerykanom starożytną mądrość Indii i w zamian przynieść do Indii wiedzę naukową i technologiczną. Jeśli powiodłaby się jego misja do Ameryki, nie tylko podniósł by prestiż Indii w Okcydencie, ale wytworzył nową pewność siebie wśród swych własnych ludzi. Przypomniał sobie gorące namowy swych przyjaciół, aby reprezentował Indie w mającym się odbyć Parlamencie Religii w Chicago. A w szczególności przypomniał sobie słowa przyjaciół z Kathiawar, którzy byli pierwszymi, którzy zachęcali go do podróży na Zachód: „Jedź i zdobądź go szturmem, a następnie wróć!” Popłynął z powrotem do kontynentu indyjskiego i zaczął znów podróż na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża.

Można tu wspomnieć o tym, że w czasie podróży Swami przez kraj, który właśnie został opisany, miało miejsce wiele zdarzeń, które wzmocniły jego wiarę w Boga, zintensyfikowały sympatię do tak zwanych niższych kast i poszerzyły jego ogólny pogląd na życie i społeczne konwenanse.

Wiele razy, gdy nie miał nic do jedzenia, jedzenie samo do niego trafiało nie wiadomo skąd. Ofiarodawcy mówili mu, że byli kierowani przez Boga. Wtedy, pewnego dnia doszło do Swami, że nie ma prawa prowadzić życia wędrującego mnicha, żebrając o jedzenie od drzwi do drzwi i pozbawiając przez to biedaków paru kęsów, którymi mogliby podzielić się z rodzinami. Niezwłocznie udał się w głąb lasu i wędrował przez cały dzień nie spożywając nawet ziarenka. Po zmierzchu usiadł pod drzewem, głodny i z obolałymi stopami czekając co się dalej wydarzy. I wtedy zobaczył zbliżającego się tygrysa. „Ach” – powiedział „to w porządku; oboje jesteśmy wygłodniali. Ponieważ moje ciało nie może się na nic przydać moim bliźnim, niech choć da jakąś satysfakcję temu wygłodniałemu zwierzęciu”. Usiadł tam spokojnie, jednak tygrys z niewiadomej przyczyny zmienił zdanie i poszedł w innym kierunku. Swami spędził całą noc w lesie, medytując nad niezbadanymi drogami Boga. Nad ranem poczuł przypływ nowych sił.

W czasie wędrówek po Himalajach był kiedyś goszczony przez tybetańską rodzinę i zgorszył się widząc, że jej członkowie praktykują poliandrię; sześciu braci dzieliło jedną żonę. Mimo protestów Swami najstarszy brat odparł, że Tybetańczyk uznałby to za przejaw egoizmu, gdyby cieszył się tym co ma wspaniałego w samotności i nie podzielił się tym z braćmi. Po głębszym zastanowieniu Swami uświadomił sobie względność etyki. Zobaczył, że wiele tak zwanych dobrych i złych praktyk ma swoje korzenie w tradycjach społecznych. Ktoś mógłby się kłócić za lub przeciw prawie wszystkiemu. Zwyczaje poszczególnych społeczności powinny być sądzone według jej własnych standardów. Po tym doświadczeniu Swami stał się niechętny do pochopnego potępiania tradycji jakiejkolwiek grupy społecznej.

Pewnego dnia Swamidźi dzielił przedział w wagonie kolejowym z dwoma Anglikami, którzy wzięli go za nieoczytanego żebraka i zaczęli sobie z niego żartować po angielsku. Na następnej stacji zdumieli się słysząc go rozmawiającego z naczelnikiem stacji w doskonałym angielskim. Zawstydzeni zapytali go dlaczego nie protestował przeciw ich nieprzyzwoitym słowom. Z uśmiechem Swami odpowiedział: „Przyjaciele, to nie pierwszy raz, gdy widzę głupców”. Anglicy rozzłościli się i chcieli się bić. Ale patrząc na silne ciało Swami pomyśleli, że rozwaga jest lepszą stroną męstwa i przeprosili. W pewnym miejscu w Radźputana Swami był zajęty przez trzy dni i noce przez ludzi szukających duchowej porady. Nikt nie troszczył się o jego jedzenie lub odpoczynek. Gdy wszyscy go opuścili, biedny człowiek należący do niskiej kasty zaoferował mu, z wielkim wahaniem, nieugotowane jedzenie, jako że on, będąc nietykalnym (z niskiej kasty) obawiał się zaoferować mu przygotowany posiłek. Swami jednak przekonał dobrodusznego człowieka by przygotował dla niego posiłek i zjadł go ze smakiem. Roniąc łzy wdzięczności Swami powiedział do siebie: „Tysiące takich dobrych ludzi żyje w chatkach a my gardzimy nimi jako nietykalnymi!”

W Środkowych Indiach musiał znieść wiele ciężkich dni bez jedzenia i schronienia i to podczas tego okresu mieszkał z rodziną bezkastowych sprzątaczy i odkrył mnóstwo bezcennych duchowych cnót tych ludzi skulonych u stóp społeczeństwa. Ich niedola wstrząsnęła nim i załkał: „O mój kraju! O mój kraju!”

Podsumowując historię wędrownego życia Swamidźi: od Przylądka Komorin przemaszerował większość drogi do Madrasu, zatrzymując się w Ramnad i Pondiczerry. Jego sława zdążyła się już rozprzestrzenić w głównym mieście południowych Indii i został tam powitany przez grupę entuzjastycznych młodych ludzi. W Madrasie publicznie ogłosił swój zamiar wyruszenia do Ameryki. Jego wielbiciele zebrali fundusze na podróż i to poprzez nich rozpoczął później pracę w Indiach w zorganizowanej formie. Tutaj, w Madrasie, włożył całą swoją duszę w dyskusję o religii, filozofii, nauce, literaturze i historii. Rozpłomieniał się na ludzi, którzy przez brak czasu lub zapału nie praktykowali medytacji. „Co!” – grzmiał na słuchającego, „Ci giganci dawnych czasów, starożytni ryszi, którzy nigdy nie chodzili, lecz stawiali wielkie kroki, stojąc przy których skurczyłbyś się do rozmiaru ćmy – oni, proszę pana, mieli czas na medytację i oddanie, a ty nie masz!”

Do kpiarzy mówił: „Jak śmiesz krytykować swych czcigodnych dziadów w taki sposób? Odrobina nauki poplątała ci mózg. Czy sprawdziłeś mądrość ryszich? Czy przeczytałeś chociaż Wedy? Tam jest wyzwanie rzucone przez ryszich. Jeśli masz odwagę im przeczyć – podejmij je.”

W Hyderabadzie, stolicy stanu Nizam, udzielił pierwszego publicznego wykładu, którego tematem było: „Moja Misja na Zachodzie”. Słuchacze byli pod wrażeniem i Swami był zadowolony widząc, że potrafił się zaprezentować na tym nowym polu swojej działalności. Gdy wielbiciele w Madrasie przynieśli mu pieniądze na podróż do Ameryki, odmówił zaakceptowania ich i nakazał im rozdać je wśród ubogich. Skąd wiedział, że Pan chciał, by udał się do Ameryki? Być może poniosła go trochę jego własna ambicja. Zaczął intensywnie modlić się o boskie prowadzenie. Ponownie zostały mu zaoferowane pieniądze przez pewnych zamożnych przyjaciół i ponownie odmówił ich przyjęcia. Powiedział swym uczniom: „Jeśli Matka życzy sobie bym pojechał na Zachód, wtedy zbierajmy pieniądze od ludzi. To dla nich jadę na Zachód – dla ludzi i dla biedaków!”

Pewnej nocy Swami miał symboliczny sen, w którym zobaczył Śri Ramakrysznę wchodzącego w wodę oceanu i przywołującego go, by za nim podążał. Usłyszał także władcze słowo: „Jedź!”. W odpowiedzi na list, który napisał do Sarada Dewi, Świętej Matki, dała mu ona swe błogosławieństwo na wypełnienie tego pragnienia wiedząc, że życzeniem Ramakryszny było to, aby udał się w podróż do Ameryki. Poczuł się wreszcie pewny tego wezwania.

Gdy wszystko zostało przygotowane do wyjazdu, niespodziewanie przyjechał do Madrasu osobisty sekretarz Radży z Khetri przynosząc radosną wieść o narodzinach królewskiego syna. Swami był najgoręcej oczekiwany, aby pobłogosławić nowego następcę tronu. Przystał na to i Radźa był uradowany widząc go. W Khetri zdarzył się incydent, który Swami zapamiętał na całe życie. Został zaproszony przez Maharadżę na pokaz muzyczny, w którym miała zaśpiewać tancerka nautch (popularny wśród młodych dziewcząt, indyjski taniec – przyp. tłum.), a on odmówił pojawienia się, gdyż był mnichem, któremu nie wolno było radować się świeckimi rozrywkami. Śpiewaczka poczuła się zraniona tą odmową i zaśpiewała w lamentacyjnym stylu. Jej słowa doszły do uszu Swami:

Nie patrz, o Panie, na me grzechy!
Czyż to nie Jednako–wzroczność jest Twym imieniem?
Jeden kawałek żelaza jest używany
Wewnątrz świętej kaplicy
Inny na nóż
Który rzeźnik trzyma w swej ręce;
Jednak oba kawałki zmieniają się w złoto
Dotknięte przez filozoficzny kamień.
Święta jest woda Jamuny,
Brudna jest woda w rowie;
Jednak obydwie po równo są uświęcone
Gdy połączą się z Gangesem.
Więc, Panie, nie patrz na me grzechy!
Czy nie Jednako–wzroczność jest Twym imieniem?


Swami wzruszył się do głębi. Dziewczyna, którą społeczeństwo potępiło jako nieczystą nauczyła go wielkiej lekcji: Brahman, Zawsze Czystszy, Zawsze Wolny i Zawsze Oświecony jest esencją wszystkich istot. Przed Bogiem nie ma rozróżnienia pomiędzy dobrym i złym, czystym i nieczystym. Takie pary przeciwieństw pojawiają się tylko wtedy, gdy światło Brahmana jest zaciemnione przez maję. Sannjasin powinien patrzyć na wszystkie rzeczy z punktu widzenia Brahmana. Nie powinien niczego potępiać nawet tak zwanej nieczystej osoby.

Swami dołączył wtedy do przyjęcia i ze łzami w oczach powiedział do dziewczyny: „Matko, jestem winny. Okazałem Ci brak szacunku odmawiając przyjścia do tego pokoju. Ale Twoja pieśń obudziła mą świadomość”.

Na prośbę Radży, Swami przyjął imię Wiwekananda i Radźa towarzyszył mu aż do Jaipuru, skąd udał się do Bombaju. W podróży do Bombaju zatrzymał się po drodze na stacji Abu Road aby spotkać się z Brahmanandą i Turijanandą. Powiedział im o swej podróży do Ameryki. Oboje bracia – uczniowie byli wielce podekscytowani. Wytłumaczył im powód swego wyjazdu: było nim cierpienie Indii. „Podróżowałem” – powiedział – „przez całe Indie. Ale niestety było to dla mnie bolesne, moi bracia, zobaczyć na własne oczy straszliwe ubóstwo ludzi i nie mogłem powstrzymać swych łez! Jestem całkowicie przekonany, że nauczanie ich religii bez uprzedniego usunięcia ich ubóstwa i cierpienia jest daremne. Z tej przyczyny – by znaleźć środki na wybawienie biednych w Indii – jadę do Ameryki”.

Zwracając się do Turijanandy rzekł: „Bracie, nie mogę zrozumieć twej tak zwanej religii”. Jego twarz zrobiła się czerwona pod napływem krwi. Trzęsąc się w emocjach, umieścił rękę Turijanandy na swym sercu i powiedział: „Lecz moje serce urosło, stało się o wiele, wiele większe i nauczyłem się czuć. Wierzcie mi, czuję to z wielkim smutkiem”. Zakrztusił się i zapadł w milczenie. Łzy popłynęły w dół po policzkach.

Wiele lat później Turijananda powiedział opisując to zdarzenie: „Możecie sobie wyobrazić co przetoczyło się przez mój umysł gdy usłyszałem te patetyczne słowa i zobaczyłem majestatyczny smutek Swamidźi. „Czy nie były to” – pomyślałem – „te same słowa i uczucia, które były udziałem Buddhy?” I przypomniał sobie, że wiele lat wcześniej Naren odwiedził Bodh–Gaja i w głębokiej medytacji poczuł obecność Buddhy. Inna scena tego samego rodzaju, mimo iż wydarzyła się później, może być wspomniana w tym miejscu. Swami Turijananda odwiedził swego sławnego uczniowskiego brata, po tym gdy ten drugi powrócił z Ameryki, w domu Balaram Rose w Kalkucie i zastał go spacerującego w samotności po werandzie. Głęboko pogrążony w myślach nie zauważył obecności Turijanandy. Zaczął nucić pod nosem sławną pieśń Mirabai i łzy wytrysnęły z jego oczu. Zatrzymał się, wychylił przez balustradę i ukrył twarz w swych dłoniach. Zaśpiewał udręczonym głosem powtarzając po wielokroć: „Och, nikt nie rozumie mojego smutku!” Atmosfera stała się gęsta od smutku. Głos przeszył serce Swami Turijanandy jak strzała; ale nie mógł pojąć przyczyny cierpienia Wiwekanandy. Wtedy niespodziewanie zrozumiał, że to ogromne, uniwersalne współczucie dla cierpiących i uciskanych na całym świecie, często sprawiało, że pokrywał się w gorących łzach; i że one pozostaną dla świata nieznane.

Swami przybył do Bombaju w towarzystwie osobistego sekretarza Radźa Khetri, w szacie z pomarańczowego jedwabiu, którą otrzymał od Księcia, w ochrowym turbanie i z biletem pierwszej klasy na okręt „Peninsular” linii Peninsular and Orient Company, który wypłynął 31 maja 1893 roku. Radźa obdarzył go także imieniem, pod którym miał stać się sławny i które było przeznaczone do podniesienia Indii w opinii świata.

Statek odpłynął z portu wyznaczonego dnia i można sobie tylko wyobrazić Swami stojącego na pokładzie, przechylonego przez poręcz i wpatrującego się w szybko znikający ląd swego ukochanego matczynego kraju. Jaka mnogość obrazów musiała przelecieć przez jego umysł w tym czasie: obraz Śri Ramakryszny, Świętej Matki i braci uczniów żyjących w klasztorze w Baranagore lub wędrujących przez pola i wzgórza Indii! Jakie brzemię wspomnień niósł w sobie ten dwudziestodziewięcioletni chłopak! Dziedzictwo swych szlachetnych rodziców, błogosławieństwa swego Mistrza, wiedza nauczona z hinduskich pism świętych, wiedza Zachodu, jego własne duchowe doświadczenia, przeszła wspaniałość Indii i jej współczesny smutek i marzenie o jej przyszłej chwale, nadzieje i dążenia milionów brązowych mieszkańców Indii trudzących się na jej brązowych polach pod palącym tropikalnym słońcem, religijne opowieści Puran, oszałamiające wyżyny filozofii buddyjskiej, transcendentalne prawdy Wedanty, subtelności indyjskich systemów filozoficznych, poruszające duszę pieśni indyjskich poetów i mistyków, kamienne rzeźby i freski w jaskiniach Ellora i Adźanta, heroiczne opowieści wojowników Radźputa i Mahratta, hymny południowoindyjskich Alwarów, śnieżne szczyty Himalajów, szemrająca muzyka Gangi – wszystkie te i wiele podobnych myśli połączyły się razem w umyśle Swami by wykreować obraz Matki Indii, wszechświata w miniaturze, której historia i społeczeństwo były jasną demonstracją jej filozoficznej doktryny jedności w różnorodności. I czy mogła India wysłać syna wartościowszego od Wiwekanandy aby reprezentował ją w Parlamencie Religii – syna, który nauczył się swych duchowych lekcji u stóp człowieka, którego samo życie było Parlamentem Religii – syna, którego serce było wystarczająco wielkie, aby objąć całą ludzkość i czuć do wszystkich swe uniwersalne współczucie?

Wkrótce Swami przyzwyczaił się do nowego życia na pokładzie statku – życia całkowicie różnego od tego, jakie wiódł jako mnich wędrowny. Za wielką nieprzyjemność uważał to, że musiał pilnować swoich walizek, kufra, torby podróżnej i ciuchów. Jego pomarańczowa szata przyciągała uwagę wielu pasażerów z którymi podróżował, którzy szybko byli pod wrażeniem jego poważnej natury i głębokiej uczoności. Okręt pruł niebieskie morze, zatrzymując się w różnych portach po drodze i Swami cieszył się podróżą niczym szczęśliwe i podekscytowane dziecko, pochłaniając z zapałem wszystko co zobaczył.

W Kolombo zwiedził klasztory buddystów hinajany. W drodze na Singapur pokazano mu ulubione spelunki piratów malajskich, których potomkowie żyjący w obecnych czasach, jak to Swami napisał do indyjskiego przyjaciela, pod „lewiatańskimi działami nowoczesnych wieży armatnich okrętów wojennych zostały zmuszone do zajęcia się bardziej pokojowymi zajęciami”. Pierwsze przelotne spojrzenie na Chiny miał w ruchliwym porcie Hongkong, gdzie pływało setki dżonek i łódek, każda z żoną swego przewoźnika za sterem, gdyż całe rodziny mieszkały w każdym z tych pływających statków. Podróżnik z rozbawieniem zauważył chińskie dzieci, większość z których było przywiązane do pleców ich matek, podczas gdy te drugie były zajęte pchaniem ciężkich ładunków lub zręcznym skakaniem z jednej łódki na drugą. I był tam ruch łodzi i statków parowych wpływających i wypływających z portu.

„Mały John”, opisał humorystycznie Swami temu samemu przyjacielowi, „jest w każdym momencie zagrożony starciem jego małej główki, warkoczyka i reszty na miazgę, ale guzik go to interesuje. Szybkie życie zdaje się nie mieć dla niego uroku i jest całkiem zadowolony mogąc podziwiać szczegóły kawałka ciastka ryżowego danego mu przez szaleńczo zajętą matkę. Chińskie dziecko jest zupełnie jak mały filozof i spokojnie idzie do pracy w wieku, gdy indyjskie dzieci ledwie raczkują na czterech kończynach. Dziecko nauczyło się zbyt dobrze filozofii konieczności przez swe ekstremalne ubóstwo”.

W Kantonie, w klasztorze buddyjskim, Swami został przyjęty z szacunkiem jako wielki jogin z Indii. Zwiedził zarówno w Chinach jak i później w Japonii wiele świątyń z manuskryptami spisanymi w starożytnym piśmie Bengali. To uświadomiło mu zasięg wpływu Indii poza swymi granicami i wzmocniło jego przekonanie o duchowej jedności Azji.

Następnie łódź dotarła do Japonii i Swami zwiedził Jokohamę, Osakę, Kioto i Tokio. Szerokie ulice, malutkie domki przypominające klatki, pokryte sosnami wzgórza i ogrody z krzewami i zieleniącą się trawą, sztucznymi sadzawkami i małymi mostkami, sprawiły, że poczuł zachwyt dla wrodzonej, artystycznej natury Japończyków. Z drugiej strony, gruntownie zorganizowana armia japońska uzbrojona w karabiny produkowane w Japonii, rosnąca w siłę marynarka wojenna, flota handlowa i fabryki przemysłowe uświadomiły mu naukową fachowość świeżo przebudzonego narodu azjatyckiego. Ale powiedziano mu, że Japończycy uważają Indie za „wyśnioną krainę wszystkiego co szlachetne i wspaniałe”.

Jego myśli zawsze wracały do Indii i jej ludzi. Napisał do ucznia w Madrasie: „Wyjdźcie i bądźcie mężczyznami! Indie potrzebują poświęcenia przynajmniej tysiąca jej młodych ludzi, mężczyzn lecz nie brutali. Ilu ludzi – bezinteresownych i bezkompromisowych jest gotów dostarczyć Madras, by zmagali się aż do śmierci by wprowadzić nowy stan rzeczy – sympatię dla biednych, chleb dla głodujących, oświecenie dla ludzi na wolności, którzy zostali sprowadzeni do poziomu bestii przez tyranię waszych przodków?”

Z Jokohamy przepłynął Ocean Spokojny i przybył do Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej. Następnie podróżował pociągiem do Chicago, celu swej podróży i miejsca spotkania Parlamentu Religii.

Pierwszy widok Chicago, trzeciego największego miasta Nowego Kontynentu, wielkiej miejskiej królowej wśród miast Środkowego Zachodu, osadzonej na brzegu jeziora Michigan ze swą kłębiącą się populacją i dziwnymi sposobami życia – mieszaniny wytworności wschodniego wybrzeża i surowości lasu – musiał oszołomić, podekscytować i przerazić młodego gościa z Indii. Swami Wiwekananda spacerował przez przestrzenne tereny targu World's Fair (w roku 1893 odbywał się w Chicago „Światowy Targ” – World Fair – przyp. tłum.) i był oniemiały ze zdumienia. Zdumiewał się nad tym, co Amerykanie osiągnęli poprzez ciężką pracę, przyjacielską współpracę i stosowanie wiedzy naukowej. Nie tak wiele lat temu Chicago składało się tylko z kilku chatek rybackich, a teraz za magicznym dotknięciem ludzkiej pomysłowości zmieniło się w krainę z bajki. Nigdy wcześniej Swami nie widział takiego nagromadzenia bogactwa, siły i inwencyjnego geniuszu w narodzie. Na targu przyciągał uwagę ludzi. Chłopcy biegli za nim zafascynowani jego pomarańczowymi szatami i turbanem. Sklepikarze i tragarze uważali go za Maharadżę z Indii i próbowali mu się narzucać. Ze strony Swami pierwszym odczuciem był nieograniczony podziw. Ale gorzkie rozczarowanie miało dopiero nastąpić.

Wkrótce po swym przybyciu do Chicago poszedł pewnego dnia do biura informacyjnego dowiedzieć się o nadchodzący Parlament Religii. Powiedziano mu, że został on przełożony na pierwszy tydzień września (wtedy był dopiero koniec lipca) i nikt bez listów uwierzytelniających od jakiejś znanej i potwierdzonej organizacji nie będzie przyjęty jako delegat. Powiedziano mu także, że przybył za późno, by zarejestrować się jako delegat. Wszystko to było niespodziewane dla Swami; bo nikt z jego przyjaciół w Indiach – ani zagorzali wielbiciele w Madrasie, ani Radźa z Khetri, ani Radźa z Ramnad, ani Maharadźa Mysore, ani ministrowie rodzimych stanów, ni uczniowie którzy zorganizowali jego podróż do Ameryki – nie zadali sobie trudu, by dowiedzieć się szczegółów dotyczących Parlamentu. Nikt nie wiedział co, gdzie i kiedy mają odbyć się spotkania ani jakie są warunki uczestnictwa. Również Swami nie przywiózł ze sobą żadnego listu uwierzytelniającego od żadnej organizacji religijnej. Wszystkim się wydawało, że młody mnich nie będzie potrzebował żadnego listu potwierdzającego, że jego osobowość będzie wystarczającym świadectwem. „Sam Swami” – jak to trochę lat później napisała jego irlandzka uczennica, siostra Niwedita – „miał tak proste podejście do funkcjonowania świata jak jego uczniowie i kiedy się upewnił, że został bosko powołany do uczynienia tej próby, nie dostrzegał żadnych trudności po drodze. Nic nie mogło być bardziej typowe dla braku zorganizowania samego Hinduizmu niż ten jego przybywający przedstawiciel, niezapowiedziany i bez formalnych listów uwierzytelniających, chcący dostać się za mocno chronione drzwi światowych dóbr i potęgi”.

W międzyczasie pieniądze, które Swami przywiózł ze sobą z Indii kończyły się; gdyż wszystko w Ameryce było znacznie droższe niż on lub jego przyjaciele mogli przypuszczać. Nie miał wystarczająco pieniędzy by przetrwać w Chicago do września. W gorączkowym nastroju zwrócił się o pomoc do Towarzystwa Teozoficznego, które zapewniało o swej gorącej przyjaźni dla Indii. Powiedziano mu, że musiałby się podpisać pod wierzeniami Towarzystwa; ale on odmówił, ponieważ nie wierzył w większość doktryn teozoficznych. W związku z tym lider odmówił mu jakiejkolwiek pomocy. Swami stał się zdesperowany i przesłał prośbę do swych przyjaciół w Madrasie o pieniądze.

Ostatecznie jednak ktoś poradził mu aby udał się do Bostonu, gdzie koszty życia były niższe, a w pociągu jego malownicze przebranie jak również jego królewski wygląd przyciągnęły zamożną damę mieszkającą ma obrzeżach miasta. Zaprosiła go serdecznie aby został jej gościem a on na to przystał, by zaoszczędzić swe kurczące się finanse. Został zakwaterowany w „Breezy Meadows” w Metcalf w stanie Massechusetts, a jego gospodyni, pani Kate Sanborn była zachwycona mogąc przedstawić swoim dociekliwym przyjaciołom tą dziwną ciekawostkę z Dalekiego Wschodu. Swami spotkał wielu ludzi, którzy irytowali go pytaniami dotyczącymi Hinduizmu i społecznych zwyczajów w Indiach, o których naczytali się w rozprawach naukowych misjonarzy chrześcijańskich i sensacyjnych pisarzy. Jednakże przyszło do niego także kilku poważnych ludzi, pośród których była pani Johnson, kierowniczka więzienia dla kobiet oraz profesor J.H. Wright, wykładowca greki na Uniwersytecie w Harvard. Na zaproszenie kierowniczki zwiedził więzienie i był pod wrażeniem humanitarnego podejścia jego pracowników w stosunku do więźniarek. Od razu nasunęło mu się na myśli smutne położenie mas indyjskich i napisał w liście do przyjaciela z 20 sierpnia 1893 roku:

Jakże dobroczynnie są traktowani więźniowie, jakże są przekształcani i odsyłani z powrotem jako użyteczni członkowie społeczeństwa – jak znakomicie, jak pięknie, musisz to zobaczyć by uwierzyć! I och, jak moje serce zabolało na myśl o tym co my myślimy o biednych, niskiego stanu w Indii. Nie mają szansy ani ucieczki, ani możliwości wspięcia się wyżej. Grzęzną niżej i niżej każdego dnia, czują ciosy spuszczane na nich przez okrutne społeczeństwo i nie wiedzą skąd spadną uderzenia. Zapomnieli już, że także są ludźmi. A rezultatem jest niewolnictwo... Och, tyrani! Nie wiecie, że awersem jest tyrania, a rewersem niewolnictwo.

Swami Wiwekananda nie miał przyjaciół w tym zagranicznym kraju, jednak nie stracił wiary. Bo czyż łaskawa Opatrzność nie czuwała nad nim w tych niepewnych dniach jego tułaczki? Napisał w tym samym liście: „Jestem pomiędzy dziećmi Syna Marii i Pan Jezus mi pomoże”.

Swami został zachęcony przez profesora Wrighta do reprezentowania hinduizmu w Parlamencie Religii, bo był to jedyny sposób, w jaki mógł być przedstawiony szerszemu społeczeństwu. Gdy ten jednak oznajmił, że nie ma listów uwierzytelniających, profesor odpowiedział: „Pytać cię Swami o twe listy uwierzytelniające byłoby jak pytać słońce o jego prawo do jaśnienia.” Napisał o Swami do wielu ważnych osób związanych z Parlamentem, szczególnie do członka komitetu selekcjonującego delegatów, który był jednym z jego przyjaciół i powiedział doń: „Oto człowiek bardziej uczony od wszystkich naszych uczonych profesorów razem wziętych”. Profesor Wright kupił Swami bilet na pociąg do Chicago.

Pociąg wiozący Wiwekanandę do Chicago przyjechał późnym wieczorem i na nieszczęście pomylił adres komitetu zajmującego się delegatami. Nie wiedział gdzie się zwrócić po pomoc a nikt nie kwapił się, by udzielić tej informacji obcokrajowcowi o dziwnym wyglądzie. Co więcej stacja znajdowała się w części miasta zamieszkałej głównie przez Niemców, którzy ledwo rozumieli jego język. Wiedział, że był tam zdany tylko na swoje siły i rozglądając się wokół spostrzegł duży pusty wagon w dworcu towarowym. W nim spędził noc bez jedzenia i łóżka.

Rano obudził się, by zacytować jego własne słowa, „czując świeżą wodę” i pomaszerował wzdłuż modnego Lake Shore Drive, które ciągnęło się wzdłuż bogatych posiadłości, wypytując ludzi o drogę do terenu Parlamentu. Głodny i znużony pukał do wielu drzwi po drodze prosząc o jedzenie, ale został niegrzecznie potraktowany przez służbę. Jego ubrudzone ubranie i nieogolona twarz nadawały mu wygląd włóczęgi. Poza tym zapomniał, że znalazł się w kraju, który znał tysiące sposobów na zarobienie „wszechmocnych dolarów” ale był nieobeznany z franciszkańskim ubóstwem i religijnymi włóczęgami. Usiadł wyczerpany na chodniku i został zauważony z okna naprzeciwko. Pani domu posłała po niego i spytała czy był delegatem na Parlament Religii. Opowiedział jej o swych trudnościach. Pani George W. Hale, znana w towarzystwie w Chicago, dała mu śniadanie i zadbała o jego potrzeby. Gdy odpoczął odprowadziła go do biura Parlamentu i przedstawiła go doktorowi J.H.Barrows, Prezydentowi Parlamentu, który był jednym z jej osobistych przyjaciół. Skutkiem tego Swami został serdecznie zaakceptowany jako przedstawiciel Hinduizmu i zakwaterowany w domu państwa Lyons. Pan i pani Hale oraz ich dzieci, a także państwo Lyons zostali jego dożywotnimi przyjaciółmi. Swami został ponownie wzmocniony w swoim przekonaniu, że Bóg kieruje jego krokami i modlił się nieustannie by być godnym narzędziem Jego woli.

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-17 22:19:20)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#5 2019-02-16 20:25:50

ŚriVidyaa

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2011-04-27
Posty: 114
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Ciekawy i aktywny życiorys, mało znane fakty. Jest sporo czytania. Dzięki za wrzucenie tej pracy, ogromna praca takie tłumaczenie.


ŚriVidyaa - Tantra Wielkiej Bogini
Yogini Hridaya i Tripuropanishad

Offline

 

#6 2019-02-20 00:14:26

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

PARLAMENT RELIGII ŚWIATA


W poniedziałek, 11 września 1893 roku Parlament Religii z należytą powagą rozpoczął swe obrady. To wielkie zgromadzenie było dodatkiem do Światowej Wystawy Kolumbijskiej, zorganizowanej z okazji czterechsetlecia odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Jednym z głównych celów ekspozycji było rozpowszechnianie wiedzy o postępie i oświeceniu, przyniesionych światu przez Zachodnich uczonych, a zwłaszcza dzięki fizyce i technologii; ale ponieważ religia jest istotnym czynnikiem w kulturze ludzkiej, postanowiono zorganizować Parlament Religii w połączeniu z Ekspozycją.

Dr Barrows, w swojej Historii Parlamentu Religii, pisze: Ponieważ wiara w Boską Moc, co do której ludzie wierzą, że są jej winni służbę i kult, jest jak słońce, życiodajna i przynosząca owoce moc w intelektualnym i moralnym rozwoju człowieka; ponieważ religia znajduje się na tyłach literatury hinduistycznej z jej wspaniałymi i mistycznymi zjawiskami; w europejskiej sztuce, czy to w postaci greckich posągów, czy gotyckich katedr; oraz w wolności amerykańskiej i niedawnych powstaniach ludzi w imię sprawiedliwości społecznej; i ponieważ jest to jasne jak światło, że religia Chrystusowa doprowadziła do wielu głównych i najszlachetniejszych rozwojów naszej współczesnej cywilizacji, nie wydaje się, że religia, bardziej niż edukacja, sztuka, czy elektryczność, powinna być wykluczona z Wystawy Kolumbijskiej.

Jest bardzo prawdopodobne, że niektórzy bardziej entuzjastyczni chrześcijańscy teologowie będący wśród promotorów Parlamentu sądzili, że Parlament da im szansę na udowodnienie wyższości chrześcijaństwa, wyznawanego przez zdecydowaną większość ludzi postępowego Zachodu, nad innymi religiami świata. Znacznie później Swami Wiwekananda powiedział, będąc w żartobliwym nastroju, że sama Boska Matka zażyczyła sobie Parlamentu po to, aby dać mu szansę przedstawienia Wiecznej Religii Hindusów całemu światu i że ta scena była przygotowana po to, by mógł odegrać tą ważną rolę, a wszystko inne było dodatkiem. Słuszność tego komentarza może być doceniona dziś, sześć dekad po tym wielkim zdarzeniu z faktu, że w czasie gdy wszystko inne o czym mówiono i dyskutowano w Parlamencie zostało zapomniane, to co wygłosił Swami Wiwekananda jest ciągle doceniane w Ameryce, a ruch zapoczątkowany przez niego zdobył i wciąż zdobywa serca Amerykanów. „Jedna z głównych zalet” – cytując słowa czcigodnego Merwina–Marie Snella, prezydenta Sekcji Naukowej Parlamentu – „tkwiła w wielkiej lekcji, której został nauczony świat chrześcijański, a szczególnie mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, a mianowicie, że są inne religie bardziej czcigodne od chrześcijaństwa, które przewyższają je pod względem filozoficznej głębi, duchowej intensywności, pod względem niezależnej, żywotnej myśli i szerokości i szczerości ludzkiej sympatii, podczas gdy nie ustępują chrześcijaństwu nawet o włos pod względem etycznego piękna i sprawności”.

O 10 rano Parlament rozpoczął obrady. Wszystkie formy zorganizowanych religii, jakie były wyznawane wśród miliarda dwustu milionów ludzi, były tam reprezentowane. Wśród niechrześcijańskich grup można było dostrzec reprezentantów Hinduizmu, Dżainizmu, Buddyzmu, Konfucjanizmu, Szintoizmu, Islamu i Mazdaizmu.

Przestronna sala i ogromna galeria sztuki w Pałacu były wypełnione siedmioma tysiącami ludzi – mężczyznami i kobietami reprezentującymi kulturę Stanów Zjednoczonych. Oficjalni delegaci szli w wielkiej procesji do platformy, a w środku w szkarłatnej szacie siedział kardynał Gibbons, najwyższy kapłan Kościoła Rzymskokatolickiego w zachodniej hemisferze. Zajmował przewodnie miejsce i otwarł spotkanie modlitwą. Po jego lewej stronie zgrupowali się delegaci Wschodu – Pratap Chandra Mazoomdar z organizacji Brahmo Samadź z Kalkuty oraz Nagarkar z Bombaju; Dharmapala reprezentujący Buddystów z Cejlonu; Gandhi reprezentujący Dźajnów; Chakravarti i Annie Besant z Towarzystwa Teozoficznego. Z nimi siedział Swami Wiwekananda, który nie reprezentował żadnej szczególnej sekty lecz Uniwersalną Religię Wed i który przemawiał, jak to będzie można zauważyć, w imieniu religijnych aspiracji całej ludzkości. W ślicznej szacie, z dużym żółtym turbanem, brązową cerą i pięknymi ozdobami stał widoczny na platformie i przyciągał uwagę każdego. W numerycznym porządku Swami był trzydziestym pierwszym mówcą.

Delegaci wstawali, jeden za drugim i odczytywali przygotowane wcześniej przemówienia, a hinduski sannjasin był całkowicie nieprzygotowany. Nigdy wcześniej nie przemawiał do takiego zgromadzenia. Gdy poproszono go o przemówienie był całkowicie stremowany i poprosił sekretarza o przesunięcie przemówienia na chwilę później. Wiele razy przesuwał swe przemówienie. Jak przyznał później: „Oczywiście, moje serce było pełne emocji a mój język prawie uschnął. Byłem tak zdenerwowany, że nie zaryzykowałem przemowy w porannej sesji”.

Wreszcie podszedł do mównicy i dr Barrows go przedstawił. Czcząc Saraswati, Boginię Mądrości, zwrócił się do słuchaczy słowami „Bracia i Siostry Ameryki”. Natychmiast, tysiące ludzi podniosło się z krzeseł i zaczęło bić mu brawo. Byli oni głęboko poruszeni widząc wreszcie kogoś, kto odrzucił formalne słowa i przemówił do nich z naturalnym i szczerym, braterskim ciepłem.

Trwało to przynajmniej dwie minuty, zanim zgiełk ustał i Swami zaczął swą przemowę od podziękowania najmłodszemu z narodów w imieniu najstarszego bractwa zakonnego na świecie, wedyjskiego zakonu sannjasinów. Myślą przewodnią jego przemowy była powszechna tolerancja i akceptacja. Opowiedział słuchaczom jak Indie, już od zamierzchłych czasów dawały schronienie religijnym uchodźcom z innych krajów – na przykład Izraelitom i Zoroastrianom – i zacytował z pism świętych dwa akapity ujawniające hinduskiego ducha tolerancji:

“Tak jak różne strumienie biorą swe początki w różnych miejscach, wszystkie łączą swe wody w morzu, tak też, o Boże, różne ścieżki które podejmują ludzie na podstawie różnych tendencji, choć różnorakimi się zdają, zakręconymi lub prostymi, wszystkie prowadzą do Ciebie.”
„Ktokolwiek przychodzi do mnie, poprzez jakąkolwiek formę, dosięgnę go. Wszyscy ludzie zmagają się na różnych ścieżkach, które na końcu prowadzą do Mnie.”
Na końcu błagał o szybkie zakończenie sekciarstwa, bigoterii i fanatyzmu.

Odpowiedzią był ogłuszający aplauz. Wyglądało to tak, jakby wszyscy słuchacze czekali cierpliwie na wygłoszenie tego orędzia religijnej harmonii. Żydowski intelektualista wspomniał autorowi tej biografii lata później, że po wysłuchaniu Wiwekanandy uświadomił sobie po raz pierwszy, że jego własna religia – Judaizm była prawdziwa i że Swami wygłosił swe słowa nie tylko w imieniu swej własnej religii, ale wszystkich religii świata. Podczas gdy wszyscy delegaci przemawiali za swymi własnymi ideałami lub swymi własnymi sektami, Swami przemówił o Bogu, który jako ostateczny cel wszystkich religii jest ich najprawdziwszą esencją. Tej prawdy nauczył się u stóp Śri Ramakryszny, który nieustannie nauczał czerpiąc z własnego doświadczenia, że wszystkie religie są tylko wieloma różnymi ścieżkami prowadzącymi do osiągnięcia tego samego celu. Swami dał odpowiedź na tęsknotę teraźniejszego świata, by znieść bariery kasty, koloru skóry i wiary, aby połączyć wszystkich ludzi w jedną ludzkość. Ani jedno słowo potępienia żadnej wiary, niezależnie jak niedojrzałej czy irracjonalnej nie padło z jego ust. Nie wierzył w to, że ta lub tamta religia była bardziej prawdziwa w tym lub innym względzie; dla niego wszystkie religie były równie dobrymi ścieżkami, by poprowadzić swych szczerych wyznawców do tego samego celu doskonałości. Lata wcześniej, młody Narendra pełen neofickiej gorliwości, w obecności swojego Mistrza potępił pewną podejrzaną sektę zaangażowaną w niemoralne praktyki w imię religii i Ramakryszna skarcił go łagodnie mówiąc: „Czemu krytykujesz tych ludzi? Ich droga kiedyś także doprowadzi ich do Boga. Jest wiele drzwi, przez które można wejść do pałacu. Sprzątacz wchodzi do środka tylnymi drzwiami. Ty nie musisz ich używać”.

Jakże prorocze okazały się słowa mistrza, że jego Naren pewnego dnia wstrząśnie światem! Pani S.K. Blodgett, która później została gospodynią Swami w Los Angeles, powiedziała o swych odczuciach z obrad Parlamentu: „Byłam na obradach Parlamentu Religii Świata w Chicago w 1893 roku. Gdy ten młody człowiek podniósł się i powiedział: „Amerykańscy Bracia i Siostry” siedem tysięcy ludzi podniosło się z miejsc w podzięce za coś czego sami nie wiedzieli. Gdy było już po wszystkim zobaczyłam mnóstwo kobiet przedzierających się przez ławki, starających się dostać w jego pobliże i powiedziałam sama do siebie: „Mój chłopcze, jeśli przetrwasz tą rzeźnię, to w istocie jesteś Bogiem”.

Swami Wiwekananda przemawiał w Parlamencie wiele razy. Jego niezwykły wykład był jak rozprawa o Hinduizmie, w której omawiał hinduską metafizykę, psychologię i teologię. Boskość duszy, jedność istnienia, niedualność Boga i harmonia religii były powracającymi tematami jego przekazu. Nauczał, że ostatecznym celem człowieka jest stanie się boskim poprzez urzeczywistnienie Boskości i że ludzie są dziećmi „Nieśmiertelnej Błogości”.

W ostatniej sesji Parlamentu Swami Wiwekananda powiedział na podsumowanie swego przemówienia:
„Chrześcijanin nie ma stać się Hinduistą czy Buddystą, ani też Hinduista czy Buddysta stawać się Chrześcijaninem. Ale każdy musi przyswoić sobie ducha innych zachowując przy tym własną indywidualność i wzrastając zgodnie z własnymi prawami wzrostu. Jeśli Parlament Religii Świata pokazał cokolwiek światu, to jest to: udowodnił światu, że świętość, czystość i dobroczynność nie są wyłączną własnością żadnego pojedynczego kościoła na świecie oraz że każdy system religijny stworzył mężczyzn i kobiety o najbardziej wzniosłych charakterach. W świetle tego dowodu, jeśli ktoś śni o wyłącznym przetrwaniu własnej religii i zniszczeniu innych wierzeń, temu współczuję z głębi swego serca i mówię mu, że pod sztandarem każdej religii, pomimo oporu, będzie wkrótce napisane: „Pomoc a nie Walka”, „Asymilacja a nie Destrukcja”, „Harmonia i Pokój a nie Konflikt””.

Parlament Religii Świata dał Swami Wiwekanandzie długo oczekiwaną możliwość pokazania Zachodowi wiecznych i uniwersalnych prawd jego ariańskich przodków. I on dorósł do tej okazji. Gdy stał na podwyższeniu by dać swoje orędzie, stworzył połączenie pomiędzy dwiema wielkimi szkołami myśli, dwoma ideałami, które formowały kulturę ludzkości. Zdecydowana większość audytorium przed nim przedstawiała wyłącznie umysłowość Okcydentu, młodą, uważną, niezmordowaną, dociekliwą, strasznie szczerą, dobrze zdyscyplinowaną, beztroską wobec fizycznego wszechświata lecz sceptyczną wobec głębi świata pozazmysłowego i nieskorą do akceptacji prawd duchowych bez racjonalnych dowodów. A za nim znajdował się starożytny świat Indii ze swymi zróżnicowanymi odkryciami religijnymi i filozoficznymi, ze swymi świętymi i prorokami, którzy badali Rzeczywistość poprzez samokontrolę i kontemplację Wiecznych Prawd. Edukacja Wiwekanandy, jego wychowanie, doświadczenia osobiste i kontakt z Boskim Posłańcem nowoczesnych Indii znakomicie przygotowały go do reprezentowania obydwóch ideałów oraz do usunięcia ich pozornego konfliktu.

Dla Wiwekanandy religia Hindusów oparta na naukach Wed wydawała się właściwa, by stworzyć potrzebną syntezę. Poprzez Wedy nie rozumiał żadnej szczególnej księgi zawierającej słowa proroka lub nauk ponadzmysłowego autorytetu lecz zebrane skarby praw duchowych odkrytych przez różnych indyjskich widzących w różnych czasach. Tak jak prawo grawitacji istniało przed jego odkryciem i będzie funkcjonować nawet gdyby ludzkość o nim zapomniała, tak prawa które rządzą duchowym światem istnieją niezależnie od naszej wiedzy na ich temat. Moralne, etyczne i duchowe relacje pomiędzy duszami, pomiędzy pojedynczymi duchami i Ojcem wszystkich duchów istniały zanim je odkryto i pozostaną nawet gdy je zapomnimy. Odnośnie uniwersalnego charakteru Hinduizmu Swami powiedział: „Od wysokich duchowych lotów filozofii Wedanty, wobec których ostatnie odkrycia nauki wydają się echem, do bardziej przyziemnych idei wielbienia bóstw z różnorodną mitologią, agnostycyzmem Buddystów i ateizmem Dźajnów, wszystkie z nich mają miejsce w religii hinduskiej.”

Młody, nieznany nikomu mnich indyjski został przemieniony w jedną noc w niezwykłą osobistość świata religii. Z przeciętności wspiął się do sławy. Jego portrety naturalnej wielkości były rozwieszone na ulicach Chicago z podpisem pod spodem: „Mnich Wiwekananda” i wielu przechodniów zatrzymywało się by ze schyloną głową oddać cześć.

Dr J.H. Barrows, członek Komitetu Organizacyjnego Parlamentu Religii Świata powiedział: „Swami Wiwekananda wywarł cudowny wpływ na swych słuchaczy”, zaś pan Merwin–Marie Snell powiedział bardziej entuzjastycznie: „Jak dotąd najważniejszym i najbardziej reprezentatywnym przedstawicielem Hinduizmu był Swami Wiwekananda, który, co nie ulega wątpliwości, był również najpopularniejszym i najbardziej wpływowym człowiekiem w Parlamencie... Przyjęto go z większym entuzjazmem niż jakiegokolwiek innego mówcę, chrześcijańskiego lub pogańskiego. Ludzie tłoczyli się wokół niego gdziekolwiek poszedł i zasłuchiwali się z rozentuzjazmowaniem w każde jego słowo. Najbardziej konserwatywni z chrześcijańskich ortodoksów mówili o nim: „W rzeczy samej jest on księciem pośród ludzi”.”

Gazety opublikowały jego przemówienia i były one czytane z gorącym zainteresowaniem w całym kraju. New York Herald napisał: „Jest on bez wątpienia największą osobistością w Parlamencie Religii Świata, Po wysłuchaniu go czujemy jak głupią rzeczą jest wysyłanie misjonarzy do tego wyedukowanego narodu”. Boston Evening Post napisał: „Jest on wielkim ulubieńcem w Parlamencie ze względu na majestat swych uczuć a także ze względu na swój wygląd. Kiedy tylko wchodzi na scenę, dostaje oklaski; a tą wyraźną akceptację tysięcy osób przyjmuje w duchu dziecięcej satysfakcji, bez śladu zarozumiałości… W Parlamencie Religii trzymali Wiwekanandę na sam koniec programu, aby ludzie zostawali do ostatniej sesji… Cztery tysiące fanów w Sali Kolumba siedziało uśmiechniętych i wyczekujących, czekając godzinę lub dwie, by posłuchać Wiwekanandy przez piętnaście minut. Przewodniczący znał starą zasadę zachowania najlepszego na sam koniec.”

Jedną z niesamowitych cech Amerykanów jest odkrywanie wielkości ukrytej w innych ludziach. Ameryka odkryła Wiwekanandę i uczyniła z niego podarunek dla Indii i dla świata.

Reportaże z Parlamentu Religii Świata ukazały się w indyjskich czasopismach i prasie codziennej. Obrona hinduskiej wiary przez Swami Wiwekanandę napełniła dumą serca wieśniaków od Kolombo po Almorę, od Kalkuty aż po Bombaj. Jego bracia mnisi z klasztoru w Bangalore nie byli pewni tożsamości Wiwekanandy. List od Swami sześć miesięcy po Parlamencie usunął jednak wszelkie wątpliwości i jakże bardzo poczuli się oni dumni z osiągnięcia swego ukochanego Narena!

Jak jednak sam Wiwekananda zareagował na ten triumf, który był spełnieniem jego długo pieszczonego pragnienia? Wiedział, że jego samotne życie mnicha w ciągłym połączeniu z Bogiem dobiegło końca; nie mógł dłużej żyć w cieniu ze swymi marzeniami i wizjami. Zamiast zagłębiać się w spokoju i odosobnieniu, został rzucony w wir publicznej kariery z jej nieprzerwaną wrzawą i wymaganiami jakie stawiała. Gdy wrócił do hotelu pierwszej nocy po swym pierwszym wystąpieniu na Parlamencie, zapłakał jak dziecko.

Po przekazaniu swego pierwszego przesłania w Parlamencie, Swami przestał cierpieć z powodu materialnych braków. Drzwi do zamożnych zostały przed nim szeroko otwarte. Ich hojna gościnność sprawiała, że czuł się chory w swym sercu pamiętając o przytłaczającej biedzie jego własnego narodu. Pewnej nocy jego udręka stała się tak intensywna, że przeturlał się po podłodze, jęcząc: "O Matko, cóż mi po nazwisku i sławie, gdy moja ojczyzna tonie w skrajnej nędzy? Do jakiej smutnej przełęczy doszliśmy my, biedni Hindusi, kiedy miliony ludzi umierają z powodu braku garści ryżu, a tutaj wydają miliony rupii na swoją osobistą wygodę! Kto podniesie masy Indii? Kto da im chleb? Pokaż mi, o Matko, jak mogę im pomóc.” Przemawiając w czasie jednej sesji Parlamentu, Swami powiedział, że to, czego Indie potrzebują, to nie religia, tylko chleb. Teraz zaczął studiować amerykańskie życie w różnych jego aspektach, a zwłaszcza tajemnice wysokiego standardu życia kraju i przekazywał swoim uczniom w Indiach swoje poglądy na temat promowania materialnego dobrobytu Indii .

Swami Wiwekananda został zaproszony przez biuro wykładów do zwiedzenia Stanów Zjednoczonych i przyjął ofertę. Chciał pieniędzy, aby uwolnić się od zależności wobec swoich bogatych przyjaciół, a także wspomóc różne swoje projekty filantropijne i religijne w Indiach. Ponadto, myślał, że poprzez biuro wykładów może skutecznie przekazywać swoje idee na całym kontynencie amerykańskim, a tym samym usuwać z umysłów błędne wyobrażenia dotyczące religii i społeczeństwa hinduskiego. Wkrótce był zaangażowany w trąbę powietrzną obejmującą większe miasta Wschodu i Bliskiego Wschodu (Stanów Zjednoczonych). Ludzie nazywali go "cyklonicznym Hindusem". Odwiedził między innymi Iowa City, Des Moines, Memphis, Indianapolis, Minneapolis, Detroit, Buffalo, Hartford, Boston, Cambridge, Nowy Jork, Baltimore i Waszyngton. Czując głębokie przywiązanie do członków rodziny Hale, założył swoją kwaterę główną z George W. Hale w Chicago. Ale jego ścieżka nie była zawsze usłana płatkami róż. Wiwekananda był otwartym człowiekiem. Ilekroć odnajdywał w społeczeństwie amerykańskim oznaki brutalności, nieludzkości, małostkowości, arogancji i niewiedzy dotyczące kultur innych niż jego własne, bezlitośnie je krytykował. Często ludzie o małych umysłach zadawali mu irytujące pytania dotyczące Indii, oparte na złośliwych i błędnych doniesieniach, a Swami uderzał w nich jak piorun. "Lecz biada temu człowiekowi” – pisało Iowa State Register – „który podjął się walki z mnichem na jego własnej ziemi, a tam próbowali tego wszyscy, którzy w ogóle tego próbowali. Jego odpowiedzi przypominały błyskawice, a pytający śmiałek z pewnością został przebity lśniącą lancą intelektu Hindusa... Wiwekananda i jego misja znaleźli miejsce w sercach wszystkich prawdziwych chrześcijan.” Wielu chrześcijańskich duchownych stało się jego ciepłymi przyjaciółmi i zapraszało go do przemawiania w swoich kościołach.

Swami Wiwekananda był szczególnie ostry wobec fałszywego chrześcijaństwa i religijnej hipokryzji wielu chrześcijańskich przywódców. W wykładzie wygłoszonym w Detroit pojawił się w jednym z najgniewniejszych nastrojów i oświadczył w trakcie swojej wypowiedzi: Trenujecie i kształcicie i ubieracie i płacicie ludziom by co czynili? – by przyjeżdżali do mojego kraju i przeklinali i lżyli na wszystkich moich przodków, moją religię, moje wszystko. Chodzą w pobliżu świątyni i mówią: "Wy wielbiciele posągów pójdziecie do piekła". Ale Hinduista jest łagodny; uśmiecha się i idzie dalej mówiąc: "Niech głupcy mówią". A potem wy, którzy szkolicie ludzi, aby lżyli i krytykowali, jeśli tylko dotknę was najmniejszą krytyką, ale w najlepszym zamiarze, kurczycie się i wołacie: "Nie dotykaj nas! Jesteśmy Amerykanami; krytykujemy, przeklinamy i znęcamy się nad wszystkimi poganami świata, ale nie dotykajcie nas, jesteśmy wrażliwymi roślinami". I za każdym razem, gdy wasi misjonarze nas krytykują, niech o tym pamiętają: jeśli całe Indie powstaną i zbiorą błoto jakie zalega na dnie Oceanu Indyjskiego i rzuci je przeciwko zachodnim krajom, to nie uczynią nawet malutkiej część tego, co robicie przeciwko nam.

Kontynuując, Swami powiedział, że militarne podboje zachodnich narodów i działalność chrześcijańskich misjonarzy, o dziwo, często występowały obok siebie. Większość ludzi została nawrócona z doczesnych powodów. Ale Swami ostrzegł:

Takie rzeczy upadają; są zbudowane na piasku; nie mogą się długo utrzymać. Wszystko, co ma egoizm za swoją podstawę, rywalizację za swoją prawą rękę i przyjemność jako swój cel, musi umrzeć prędzej czy później. Jeśli chcecie żyć, wróćcie do Chrystusa. Nie jesteście chrześcijanami. Nie, jako naród nie jesteście. Wróćcie do Chrystusa. Wróćcie do tego, który nie miał gdzie kłaść swej głowy. Wasza religia jest głoszona w imię luksusu. Cóż za ironia losu! Zmieńcie to, jeśli chcecie żyć; odwróćcie to. Nie możecie jednocześnie służyć Bogu i Mamonie. Cały ten dobrobyt – to wszystko od Chrystusa? Chrystus zaprzeczyłby wszystkim takim herezjom. Jeśli możecie połączyć ze sobą ten wspaniały dobrobyt z ideałem Chrystusa to będzie to dobre; ale jeśli nie możecie, lepiej wróćcie do niego i zrezygnujcie z tych próżnych pogoni. Lepiej bądźcie gotowi żyć w szmatach z Chrystusem, niż żyć w pałacach bez niego.

Pewnego razu Swami został poproszony o udzielenie wykładu w Bostonie na temat Ramakryszny, temat bliski jego sercu. Kiedy spojrzał na publiczność – tłum sztucznych i światowych ludzi – i zestawił ją z czystością i wyrzeczeniem swego Mistrza, praktycznie porzucił ten temat i bezlitośnie przeklinał materialistyczną kulturę Zachodu. Publiczność była urażona i wielu opuściło spotkanie w gniewnym nastroju. Ale Wiwekananda też miał swoją lekcję. Po powrocie do domu przypomniał sobie, co powiedział, i zapłakał. Jego Mistrz nigdy nie wypowiedział słowa potępienia przeciwko komukolwiek, nawet najbardziej nikczemnemu; jednak on, mówiąc o Ramakrysznie, skrytykował tych dobrodusznych ludzi, którzy chcieli poznać Mistrza. Czuł, że jest zbyt niegodny Śri Ramakryszny, aby o nim mówić, a nawet pisać o nim. Wyraziste słowa Swami Wiwekanandy wywołały zaciekłą wrogość dużej części chrześcijańskich misjonarzy i ich amerykańskich patronów, a także chrześcijańskich fanatyków. Przepełnieni urazą i nienawiścią, zaczęli oczerniać go zarówno otwarcie, jak i prywatnie. Próbowali zranić jego reputację, pisząc fałszywe opowiadania, które zniesławiały jego charakter. Część hinduskich delegatów do Parlamentu, zazdrosna o popularność i sławę Swami, przyłączyła się do oczerniania.

Misjonarze pracujący w Indiach i niektóre z hinduskich organizacji rozpoczęły niesławną kampanię przeciwko dziełu Swami. Teozofowie byli szczególnie mściwi. Ogłosili, że Swami narusza prawa życia monastycznego w Ameryce, jedząc zakazane jedzenie i łamiąc prawa kastowe. Jego przyjaciele i uczniowie w Indiach byli przerażeni i wysyłali mu wycinki z indyjskich gazet zawierających te złośliwe reportaże. W jednym z artykułów napisano, że jedna z amerykańskich pań domu musiała zwolnić służącą ze względu na obecność Swami w domu. Ale kobieta opublikowała gwałtowne dementi mówiąc, że Swami jest honorowym gościem w jej domu i zawsze będzie traktowany z uczuciem i szacunkiem. Swami napisał do swoich bojaźliwych wielbicieli w Indiach na temat konkretnej amerykańskiej gazety, która go skrytykowała, mówiąc im, że jest ona powszechnie znana w Ameryce jako "klerykalna gazeta prezbiteriańska", której żaden wykształcony Amerykanin nie traktuje poważnie, i że gazeta usiłuje zastosować znany jankeski trik, czyli zdobyć rozgłos używając do tego człowieka popularnego w społeczeństwie. Zapewnił ich, że Amerykanie jako naród i wielu oświeconych chrześcijańskich duchownych byli jego przyjaciółmi mającymi dla niego podziw, a następnie poprosił ich, żeby więcej nie wysyłali mu takich śmieciowych gazet z artykułami pisanymi przez jego oczerniaczy. Powiedział im ponadto, że nigdy nie odstąpił od dwóch podstawowych ślubów życia monastycznego, mianowicie, czystości i ubóstwa, i że w odniesieniu do innych rzeczy, starał się dostosować do obyczajów ludzi, wśród których żył.

Na oskarżenia niektórych ortodoksyjnych Hindusów, że Swami spożywał zakazany pokarm przy stole niewiernych, odpowiadał: Czy chcesz powiedzieć, że urodziłem się, aby żyć i umrzeć jako jeden z tych kastowych, przesądnych, bezlitosnych, hipokrytycznych, ateistycznych tchórzy, których można odnaleźć tylko wśród wykształconych Hindusów? Nienawidzę tchórzostwa. Nie będę miał nic wspólnego z tchórzami. Należę do świata tak samo jak do Indii, nie ma w tym oszustwa. Jaki kraj ma do mnie specjalne roszczenie? Czy jestem niewolnikiem narodu?... Widzę większą moc niż człowiek, Bóg czy diabeł za swoimi plecami. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Przez całe życie pomagałem innym.

Innemu indyjskiemu wielbicielowi napisał w podobnym tonie: Jestem zaskoczony, że tak poważnie traktujesz bzdury misjonarzy... Jeśli ludzie w Indiach chcą, bym ściśle przestrzegał mojej hinduskiej diety, powiedz im, żeby przysłali mi kucharza i pieniędzy na tyle, by go zatrzymać... Z drugiej strony, jeśli misjonarze powiedzą ci, że kiedykolwiek złamałem dwa wielkie śluby sannjasinów – czystość i ubóstwo – powiedz im, że są wielkimi kłamcami. Co do mnie, pamiętaj, nie działam pod niczyje dyktando i nie ma we mnie szowinizmu... Nienawidzę tchórzostwa; nie będę miał nic wspólnego z tchórzami lub politycznymi nonsensami. Nie wierzę w żadną politykę. Bóg i prawda są jedyną polityką na świecie; wszystko inne to śmieci.

Swami Wiwekananda pozostał niewzruszony wobec opozycji. Jego wykłady, intensywnie religijne i filozoficzne, były wszędzie odwiedzane przez wybitnych ludzi. Wielu przyszło do niego po prywatne lekcje. Jego celem było głoszenie odwiecznych prawd religii i pomaganie szczerym ludziom w kształtowaniu ich duchowego życia. Bardzo szybko jego nieustraszony duch, wrodzona czystość, wzniosły idealizm, duchowa osobowość i nieskazitelny charakter przyciągnęły do niego grupę szczerych i lojalnych amerykańskich uczniów, których zaczął szkolić jako przyszłych pracowników Wedanty w Ameryce.

Trzeba przyznać, że Ameryka nie była zupełnie nieprzygotowana na przyjęcie przesłania Wiwekanandy. Pewne duchowe idee, które sprzyjały przyjęciu ideałów wedyjskich przedstawionych przez Swami, zaczęły już fermentować pod krzepką, malowniczą, radosną i dynamiczną powierzchnią amerykańskiego życia. Wolność, równość i sprawiedliwość były zawsze cenionymi skarbami amerykańskich serc. Pod te zasady, które Amerykanie stosowali w polityce i społeczeństwie dla materialnego i etycznego dobrobytu ludzi, Swami Wiwekananda dał duchową podstawę i interpretację. Religia odegrała ważną rolę od samego początku amerykańskiej historii kolonialnej. Pielgrzymi, którzy przekroczyli Atlantyk w "Mayflower" i wylądowali na pustym wybrzeżu Cape Cod w listopadzie 1620 r., byli Anglikami, którzy wcześniej opuścili Anglię i udali się do Holandii, by uzyskać tam wolność wyznania. Później dołączyli do nich inni dysydenci, którzy nie mogli poddać się ograniczeniom nałożonym na ich wierzenia religijne przez ówczesnych angielskich władców. Byli to przodkowie silnych, religijnych Nowych Anglików, którzy dwa wieki później stali się przywódcami intelektualnej i duchowej kultury Ameryki. Swami Wiwekananda znalazł wśród ich potomków wielu swoich lojalnych i entuzjastycznych wyznawców.

Zarówno Pismo Święte, jak i filozofia Locke'a wpłynęły na Kartę Praw i Amerykańską Konstytucję. Przywódcy nasyceni chrześcijańskim ideałem Ojcostwa Boga i braterstwa ludzi, napisali drugi akapit Deklaracji Niepodległości, która jasno określała jego filozofię polityczną, mianowicie równość ludzi przed Bogiem, państwem i społeczeństwem. Thomas Paine, jeden z najwyższych kapłanów Rewolucji Amerykańskiej, był bezkompromisowym wrogiem tyranii i zwolennikiem ludzkiej wolności. Ta sama pasja do równości, wolności, sprawiedliwości, trwałego pokoju i sprawiedliwości przeniknęła później wypowiedzi wielkiego Lincolna.

Struktura polityczna Ameryki pokazuje roztropność i wysoki idealizm jej mężów stanu, którzy zbudowali kraj po Wojnie o Niepodległość. Oryginalne trzynaście kolonii, które wywalczyły wolność od Anglii, stopniowo przekształciło się w Stany Zjednoczone Ameryki. Architekci amerykańskiego rządu mogli stworzyć, zgodnie z imperialistycznym wzorcem Anglii, imperium amerykańskie, z oryginalnymi trzynastoma państwami jako pewnym rodzajem ojczyzny, a resztą jako kolonie. Zamiast tego nowo pozyskane terytoria uzyskały w pełni równy status. Można również wspomnieć, że z wyjątkiem wojny meksykańskiej w 1845 r. Ameryka nigdy nie rozpoczęła wojny.

W ciągu stu lat od uzyskania niepodległości Ameryka pokazała niesłychany materialny dobrobyt. Ogromne ukryte bogactwo kraju zostało wykorzystane przez europejskich imigrantów, którzy przynieśli ze sobą nie tylko smak starszej cywilizacji, ale także umiejętności techniczne, niezłomną odwagę i ducha przygody. Naukowcy i technolodzy zalali kraj nowymi wynalazkami. Parowce, sieć kolei i różne urządzenia mechaniczne pomagały w tworzeniu nowych bogactw. Miasteczka wyrosły na miasta. Wraz z rozwojem dużych przedsiębiorstw, robotnicy i mechanicy utworzyli organizacje ochronne. Ambicja mieszała się wszędzie, a ludzkie zwyczaje zmieniały się wraz z nowym pośpiechem i energią, która je porywała.

Materialnemu dobrobytowi towarzyszyło nowe przebudzenie ludzkich umysłów i świadomości. Więzienia zostały przekształcone w systemy penitencjarne, oparte na zasadach humanitarnych, otwarto także stowarzyszenia anty–niewolnicze. W ciągu pięciu lat od 1850 do 1855 roku opublikowano jedne z najwspanialszych książek w literaturze amerykańskiej, omal niedościgłe w wyobrażeniowej witalności. Demokracja była w pełnym rozkwicie i wszędzie był to dzień ludzi. Surowe czasy osadnictwa szybko znikały.

Klub Transcendentalistów, którego Emerson był przywódcą, wraz z Thoreau i Alcottem jako swymi wspólnikami, wprowadził duchowe Indie do szybkiego nurtu amerykańskiego życia. Stare i nowe kontynenty nie były zupełnie obce. Kolumb wyruszył, aby znaleźć krótszą drogę do Indii, słynących daleko i szeroko ze swych bajecznych bogactw, a zamiast tego natknął się na Amerykę. Skrzynie herbaty z Boston Tea Party, które rozpoczęły Wojnę o Niepodległość, przybyły z Indii. Co więcej, zwycięstwa Anglików nad Francuzami w XVIII–wiecznych wojnach kolonialnych w Indiach przyczyniły się do sukcesu amerykańskich kolonistów w ich walce o wolność rozpoczętej w 1775 roku. I wreszcie, Commodore Perry w 1853 roku umożliwił amerykańskim statkom handel z Dalekim Wschodem, a tym samym umożliwił im odwiedzanie indyjskich miast przybrzeżnych podczas ich długich podróży. Rozwój wrodzonego idealizmu Emersona był wspierany przez filozofię Grecji, etykę Chin, poezję sufich i mistycyzm Indii. Emerson, bystry student Bhagawad Gity, był zaznajomiony z doktrynami Upaniszad i opublikował tłumaczenia traktatów religijnych i filozoficznych z języków wschodnich. Jego piękny wiersz "Brahma" i jego esej "Nad–dusza" pokazują wyraźnie jego zadłużenie wobec hinduskiej myśli duchowej. Ale duch Emersona, przede wszystkim etyczny i intelektualny, nie mógł uchwycić najwyższych lotów mistycyzmu hinduistycznego; zaakceptował tylko to, co było w harmonii z nieco płytkim optymizmem. Pisma Emersona wpłynęły później na ruch Nowej Myśli i na Chrześcijańską Naukę Mary Baker Eddy.

Thoreau, sąsiad Emersona przez dwadzieścia pięć lat, czytał i omawiał z nim bardzo szczegółowo hinduskie klasyki religijne. Thoreau napisał: "Puszczam swój intelekt w zdumiewającą i kosmogoniczną filozofię Upaniszad i Bhagawad Gity, w porównaniu z czym nasz współczesny świat i literatura wydają się słabe i banalne." Chciał napisać wspólną Biblię, zbierając materiał z azjatyckich pism świętych i wziął za swoje motto Ex Oriente Lux.

Alcott był prawdziwym przyjacielem kultury indyjskiej. Był główną osobą stojącą za amerykańską edycję "Światła Azji" Sir Edwina Arnolda, dzięki czemu po raz pierwszy czytelnikom amerykańskim udało się udostępnić życie i nauki Buddy. Klub Transcendentalistów założony w Concord, niedaleko Bostonu, osiągnął swą świetność w 1840 roku. Amerykańskie Towarzystwo Orientalistyczne powstało w 1842 roku, a jego cele były podobne do celów europejskich towarzystw orientalistycznych.

Walt Whitman (1819–1892), współczesny filozofom z Concord, wydaje się bardzo zbliżać do wedyjskiego idealizmu. Nie ma wiarygodnych dowodów na to, że Whitman był bezpośrednio pod wpływem myśli hinduistycznej. Podobno sam temu zaprzeczył. Wielki indywidualista religijny, był wolny od wszystkich konwencji i wyznań kościelnych. Dla niego religia składała się wyłącznie z wewnętrznej iluminacji, "sekretnej cichej ekstazy". Nie wiadomo, czy praktykował jakieś określone dyscypliny religijne; prawdopodobnie nie. Jednak Swami Wiwekananda kiedyś nazwał Whitmana "sannjasinem Ameryki". Liście Trawy, które czytał Swami Wiwekananda, oddychają duchem tożsamości ze wszystkimi formami życia, a "Pieśń o Otwartej Drodze" Whitmana pełna jest uczuć, które były najbliższe sercu Wiwekanandy. Oto, dla przykładu, trzy zwrotki:

Wdycham wielkie chłodne wiatry przestrzeni;
Wschód i zachód należą do mnie;
I północ i południe są moje.
Jestem większy, lepszy niż myślałem;
Nie wiedziałem, że mam w sobie tyle dobra.
Chodźmy dalej! Nie wolno nam się tu zatrzymać!

Jakkolwiek słodkie są te pełne sklepy
jakkolwiek wygodne mieszkania,
nie możemy tu pozostać;
Jakkolwiek chroniony jest ten port,
i jakkolwiek spokojne są te wody,
nie wolno nam tu zakotwiczyć;
Jakkolwiek wita nas gościnność
która nas otacza, wolno nam
przyjąć ją tylko na chwilę.
Chodźmy dalej! Nie wpadnijmy w niewolę!

Pozostawmy papier na biurku niezapisany
a książkę na półce nieotwartą!
Pozostawmy narzędzia w warsztacie!
Pozostawmy pieniądze niezarobione!
Pozwólmy szkole stanąć!
nie zważajmy na krzyk nauczyciela!
Pozostawmy kaznodzieję by wygłaszał kazanie na kazalnicy!
Pozostawmy prawnika by występował w sądzie,
a sędzię by objaśniał prawo.


Jest kilka powodów, dla których małżeństwo Wschodu i Zachodu wymarzone przez Emersona i Thoreau nie doszło do skutku. Gorączka złota z 1849 roku w Kalifornii, zwróciła uwagę ludzi w innych kierunkach. Potem przyszła wojna secesyjna, w której brat walczył z bratem, a najniższe ludzkie pasje zostały uwolnione. Wreszcie, rozwój nauki i technologii spowodował wielką zmianę w światopoglądzie ludzi, intensyfikując ich pragnienie materialnego dobrobytu.

Publikacja Darwina O Pochodzeniu Gatunków z 1859 roku zmieniła światopogląd świata zachodniego, a reperkusje tej zmiany były odczuwalne bardziej w Nowym Świecie niż w Europie. W ciągu dekady intelektualiści porzucili wiarę w biblijną historię stworzenia i nie zawahali się by ustalić pochodzenie człowieka do małpiego przodka, a dalej do pierwotnej protoplazmatycznej globuli atomowej. Implikacje ewolucji zostały włączone do każdej dziedziny myśli – prawa, historii, ekonomii, socjologii, filozofii, religii i sztuki; transcendentalizm został zastąpiony przez empiryzm, instrumentalizm i pragmatyzm. Amerykański prąd życia został skierowany w nowy kanał. Kiedy Ameryka była względnie biedna, pielęgnowała swoje duchowe dziedzictwo. W trakcie walki o egzystencję zachowała wrażliwość duchową. Ale po wojnie domowej pragnienie posiadania "większych i lepszych rzeczy" rzuciło wszędzie swój urok. Powstały duże przedsiębiorstwa użyteczności publicznej i korporacje; duchowy i romantyczny blask czasów osadniczych przerodził się w plugawość konkurencyjnego materialistycznego życia, podczas gdy nieustanny przepływ surowych imigrantów z Europy utrudniał stabilizację amerykańskiej kultury.

Emerson był rozczarowany następstwami Wojny Domowej. Miał nadzieję, że "w czasach pokoju po takiej wojnie nastąpi wielka ekspansja w umysłowości kraju, w wielkich poglądach w każdym kierunku – że nastąpi prawdziwa wolność w polityce, religii, w naukach społecznych, w myśli. Ale wydaje się, że energia narodu wyczerpała się w czasie wojny.”

Walt Whitman był jeszcze bardziej uszczypliwy. Pisał z goryczą: Społeczeństwo w Stanach jest ciasne, nieokrzesane, przesądne i zepsute... Nigdy nigdzie nie było większej pustki serca niż obecnie, tutaj, w Stanach Zjednoczonych. Prawdziwa wiara nas opuściła...; Wielkie miasta śmierdzą tym co porządne na równi z niegodziwym, rabunkiem i łajdactwem. W modnym życiu, kapryśności, letnich amorach, słabej niewierności, małych celach lub bez żadnych celów, tylko po to, by zabijać czas... Twierdzę, że nasza Demokracja Nowego Świata, choć jest wielkim sukcesem w podnoszeniu mas z bagna w którym tkwiły w materialnym rozwoju, a także w pewnej wysoce zwodniczej powierzchownej i popularnej intelektualności, jest jak dotąd niemal całkowitą porażką w swych aspektach społecznych. Na próżno maszerujemy z bezprecedensowymi krokami do imperium tak kolosalnego, prześcigając w tym świat antyczny, ponad Aleksandra, ponad dumną władzę Rzymu. Na próżno zaanektowaliśmy Teksas, Kalifornię, Alaskę i dotarliśmy na północ do Kanady lub na południe Kuby. To tak, jakbyśmy byli w jakiś sposób obdarzeni ogromnym i dokładnie uposażonym ciałem lecz pozostawieni z odrobiną lub całkiem bez duszy.

Ale materialny dobrobyt lub triumf nauki nie mógł zniszczyć wrodzonego idealizmu amerykańskiego umysłu. Pozostał ukryty jak żar pod popiołem. Przemyślni Amerykanie pragnęli filozofii, która bez przeciwstawienia się naukowym metodom wskazywałaby drogę do szerszej wizji życia, harmonizującej różnorodne twierdzenia nauki, humanistyki i mistycznego doświadczenia. Teraz nadszedł czas na spełnienie marzeń Thoreau o małżeństwie Wschodu i Zachodu, prawdziwej syntezy nauki i religii. Aby to osiągnąć, nie można było znaleźć żadnej wartościowszej osoby niż Swami Wiwekananda z Indii. Wyjaśnia to spontaniczne powitanie tego przedstawiciela hinduizmu, który przywiózł do Ameryki pradawną, a jednak dynamiczną filozofię życia.

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-18 22:27:46)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#7 2019-02-27 16:34:50

 Dewalaja

BUDZICIEL

Skąd: Polska
Zarejestrowany: 2007-08-29
Posty: 171
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Na połączenie religii Wschodu i Zachodu nie pozwalają skrajne sekty, takie jak pseudo islamski salafizm-wahabizm, baptyzm, katolicyzm i podobne. Protestanci wielu nurtów są nawet gorsi od katolików w wielu wypadkach, a na spotkaniach ekumenicznych rozrabiają i nawracać na swoje brednie paranoidalno-teologiczne próbują. I to chorobliwe poczucie wyszości wynikłe z tego, że nie robią przed posągami bóstw ani guru 108 pokłonów na powitanie i pożegnanie. Harde karki antyduchowej ciemnoty religijnej to niestety najgorsza oznaka satanistycznego zniewolenia, znana głównie na Zachodzie.


DEWALAJA - DEVALAYAM
NIEBIOSA - WIEŚCI Z NIEBIOS

Offline

 

#8 2019-03-24 23:28:13

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Jak to powiedział Swami Vivekananda: "To nie religia jest winna, ale Faryzeusze i Saduceusze".


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#9 2019-03-24 23:36:32

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

WEDANTA W AMERYCE


Po zakończeniu zebrań w ramach Parlamentu Religii, Swami Wiwekananda, jak już wspomniano, przeprowadził serię kampanii apostolskich, aby zasiać ziarno prawd wedyjskich na gotowej na nie ziemi Ameryki. Wkrótce odkrył, że Biuro Wykładów go wyzyskuje. Co więcej, nie spodobał mu się sposób w jaki go reklamowano. Traktowano go tak, jakby był główną atrakcją cyrku. Plakat reklamowy zawierał jego portret z napisem głoszącym jego główne cnoty: „Mówca z Boskiego Prawa; Modelowy przedstawiciel swojej rasy; Doskonały mistrz Języka Angielskiego; Sensacja Światowego Parlamentu”. Opisano także jego fizyczną aparycję, wzrost, kolor skóry i ubranie. Swami poczuł się zniesmaczony traktowaniem jakby był opatentowanym lekarstwem albo słoniem na wystawie. Zerwał więc związek z biurem i sam przygotował własne wykłady. Przyjmował zaproszenia od kościołów, klubów i prywatnych zgromadzeń i podróżował intensywnie przez wschodnie i środkowo–zachodnie stany Ameryki, wygłaszając od dwunastu do czternastu wykładów tygodniowo.

Ludzie przybywali setkami i tysiącami. A z jaką różnorodną publicznością musiał się spotykać! Przybywali na jego spotkanie profesorowie z uniwersytetów, kobiety szlachetnie urodzone, poszukiwacze prawdy i wielbiciele Boga z dziecinną wiarą. Mieszali się z nimi szarlatani, poszukiwacze ciekawostek, próżniacy i włóczędzy. Nie jest prawdą, że wszędzie spotykał się z korzystnymi warunkami. Leon Landsberg, jeden z amerykańskich uczniów Swami, opisał w ten sposób udręki Wiwekanandy z tamtych dni:

Amerykanie to otwarty naród. Dlatego kraj ten jest siedliskiem wszelkiego rodzaju religijnych i niereligijnych potworności. Nie ma teorii tak absurdalnej, doktryny tak irracjonalnej, twierdzeń tak ekstrawaganckich, oszustwa tak przejrzystego, które nie mogłyby znaleźć swoich licznych wyznawców i podatnego rynku. Aby zaspokoić to pragnienie, aby nakarmić łatwowierność ludzi, rodzą się setki społeczności i sekt dla zbawienia świata, a także po to, aby umożliwić prorokom zbiórkę opłat inicjacyjnych od 25 do 100 dolarów. Hobgobliny, duchy, mahatmowie i nowi prorocy pojawiali się każdego dnia. W tym zamęcie religijnych dziwaków pojawił się Swami, aby nauczać wzniosłej religii Wed, głębokiej filozofii wedanty i wzniosłej mądrości starożytnych ryszich. Najbardziej niesprzyjające środowisko dla takiego zadania!

Swami spotkał się z różnego rodzaju przeszkodami. Opozycja fanatycznych chrześcijańskich misjonarzy była oczywiście jedną z nich. Obiecywali mu pomoc, gdyby tylko głosił ich wersję chrześcijaństwa. Kiedy Swami odmówił, rozpowiadali różne nieprzyzwoite historie o nim, a nawet udało im się przekonać niektórych Amerykanów, którzy wcześniej zaprosili go w gościnę, aby odwołali zaproszenia. Ale Wiwekananda nadal głosił religię miłości, wyrzeczenia i prawdy tak, jak nauczał Chrystus i okazując mu najwyższą cześć jako Zbawicielowi ludzkości. Jakże ważne były jego słowa: „Dobrze jest urodzić się w kościele, ale strasznie jest tam umrzeć!" Nie trzeba dodawać, że pod pojęciem kościół miał na myśli wszystkie zorganizowane instytucje religijne. Tak jak piorun uderzył w słuchaczy, gdy pewnego dnia wykrzyknął: „Chrystus, Budda i Kryszna są tylko falami w Oceanie Nieskończonej Świadomości którym jestem!"

Byli też przywódcy zepsutych, samolubnych i oszukańczych organizacji, którzy próbowali nakłonić Swami do przyjęcia ich sprawy, najpierw przez obietnice wsparcia, a następnie przez groźby zranienia go, gdyby odmówił sprzymierzenia się z nimi. Ale nie można go było kupić ani wystraszyć – „trafiła kosa na kamień", jak mówi polskie przysłowie. Dla wszystkich tych propozycji jego jedyna odpowiedź brzmiała: „Jestem za Prawdą. Prawda nigdy nie sprzymierzy się z fałszem. Nawet jeśli cały świat będzie przeciwko mnie, Prawda na końcu musi zwyciężyć.”

Ale bardziej potężni wrogowie, z którymi musiał się zmierzyć, byli wśród tak zwanych wolnomyślicieli, obejmujących ateistów, materialistów, agnostyków, racjonalistów i innych podobnych typów, którzy sprzeciwiali się wszystkiemu co związane było z Bogiem lub religią. Myśląc, że łatwo zniszczą jego starożytną wiarę argumentami zaczerpniętymi z zachodniej filozofii i nauki, zorganizowali spotkanie w Nowym Jorku i zaprosili Swami do przedstawienia swoich poglądów.

"Nigdy nie zapomnę tego pamiętnego wieczoru" napisał pewien amerykański uczeń", gdy Swami pojawił się w pojedynkę by stawić czoła siłom materializmu, uzbrojonym w najcięższą zbroję prawa i rozum, i logikę, i zdrowy rozsądek, w materię i siłę, i dziedziczność, i w cały asortyment zwrotów obliczonych na wzbudzenie podziwu i przerażenie ignorantów. Wyobraźcie sobie ich zdziwienie, gdy okazało się, że nie tylko nie jest onieśmielony tymi wielkimi słowami, ale gdy udowodnił, że jest mistrzem w posługiwaniu się ich własną bronią i znał wszelkie argumenty materializmu tak samo jak i filozofów Adwaity. Pokazał im, że ich bardzo zachwalana zachodnia nauka nie potrafiła udzielić odpowiedzi na najważniejsze pytania dotyczące życia i istnienia, że ich niezmienne prawa, o których tak dużo mówili, nie istniały nigdzie poza ludzkim umysłem, że sama idea materii była metafizycznym konceptem i że to na tej bardzo pogardzanej metafizyce spoczywały ostatecznie same podstawy ich materializmu. Z nieodpartą logiką udowodnił, że ich wiedza okazała się błędna, nie przez porównanie z tym, co było prawdą, ale przez same prawa, od których zależała u swej własnej podstawy; to czyste rozumowanie musiało przyznać się do własnych ograniczeń i wskazać coś poza rozumowaniem; i że racjonalizm, kiedy trzyma się go bezwzględnie, musi ostatecznie doprowadzić nas do czegoś, co jest ponad materią, ponad mocą, ponad zmysłem, ponad myślą, a nawet świadomością i czego wszystkie te są jedynie przejawami.”

W wyniku jego wyjaśnień dotyczących ograniczeń nauki, wielu ludzi z grupy wolnomyślicieli przyszło na spotkanie ze Swami następnego dnia i wysłuchało jego podnoszących na duchu wypowiedzi na temat Boga i religii.

Cóż za trudną pracą dla Swami Wiwekananda było usuwanie ignorancji, przesądów i wypaczonych idei dotyczących religii w ogóle, a Hinduizmu w szczególności! Nic dziwnego, że czasami czuł się przygnębiony. W jednym z tych nastrojów napisał z Detroit, 15 marca 1894, do sióstr Hale w Chicago:

„Ale nie wiem – w swym sercu stałem się bardzo smutny od kiedy tu jestem. Nie wiem dlaczego. Jestem zmęczony wykładaniem i tymi wszystkimi nonsensami. To mieszanie się z setkami ludzkich zwierząt, mężczyzn i kobiet, wzburzyło mnie. Powiem wam co jest w moim guście. Nie umiem pisać – nie mogę mówić – ale potrafię myśleć głęboko, a kiedy jestem rozgrzany, mogę mówić ogniem. Ale powinno to być do kilku wybranych – bardzo niewielu wybranych. I niech oni niosą i zasiewają moje pomysły, jeśli chcą – nie ja. Jest to sprawiedliwy podział pracy. Ten sam człowiek nigdy nie osiągnął powodzenia w myśleniu i rozrzucaniu swoich myśli dookoła. Takie myśli nie są warte ani grosza... W rzeczywistości wcale nie jestem „cykloniczny" – jestem od tego daleki. Tego czego chcę, nie ma tutaj – nie mogę już dłużej znosić tej cyklonowej atmosfery. Spokojna, chłodna, miła, głęboka, przenikliwa, niezależna, poszukująca myśl – kilka szlachetnych czystych luster, które odbiją ją z powrotem, złapią ją, aż wszystkie z nich zagrają zgodnie. Niech inni rzucają ją do świata zewnętrznego, jeśli tak ma być. To jest droga do doskonałości – do bycia doskonałym, do udoskonalenia kilku mężczyzn i kobiet. Mój pomysł na czynienie dobra polega na tym, aby rozwinąć kilku gigantów i nie rozsiewać pereł świniom i tracić czas, oddech i energię. ... Cóż, nie dbam już o wykłady. To zbyt obrzydliwe, by dostosować mnie do czyjejkolwiek lub jakiejkolwiek publiczności.”

Swami Wiwekananda miał dość tego, co nazwał „nonsensem życia publicznego i blazonowania gazet”.

Swami miał szczerych wielbicieli i adoratorów wśród Amerykanów, którzy dbali o jego wygody, dawali mu pieniądze gdy ich mu brakowało i postępowali zgodnie z jego instrukcjami. Był szczególnie wdzięczny Amerykankom i napisał wiele listów do swoich przyjaciół w Indiach, wielce wychwalając ich cnoty.

W jednym z listów napisał:

"Nigdzie na świecie kobiety nie są takie jak w tym kraju. Tak czyste, niezależne, samodzielne i życzliwe! To kobiety są życiem i duszą tego kraju. Cała nauka i kultura koncentrują się w nich."

W innym liście:

"[Amerykanie] patrzą z szacunkiem na kobiety, które odgrywają najbardziej znaczącą rolę w ich życiu. Tutaj ta forma kultu osiągnęła swoją doskonałość – to tak po krótce. Odchodzę prawie od zmysłów aby zobaczyć kobiety z tego kraju. One są Lakszmi, Boginią Szczęścia w pięknie, a Saraswati, Boginią Nauki w cnotach – są Boską Matką inkarnowaną. Jeśli uda mi się zgromadzić tysiąc takich Madonn – inkarnacji Boskiej Matki – w naszym kraju zanim umrę, umrę w pokoju. Wtedy tylko nasi rodacy staną się godni swego imienia.”

Być może jego podziw osiągnął najwyższy ton w liście do Maharadży z Khetri, który napisał w 1894 roku:

„Amerykańskie kobiety! Sto osób nie wystarczyłoby, by spłacić wam mój głęboki dług wdzięczności! W ubiegłym roku przybyłem do tego kraju, wędrowny kaznodzieja z dalekiego kraju, bez imienia, sławy, bogactwa lub edukacji by mnie polecać – bez przyjaciół, bezradny, prawie w stanie nędzy; Amerykanki zaprzyjaźniły się ze mną, dawały schronienie i jedzenie, zabierały mnie do swoich domów i traktowały mnie jak własnego syna, własnego brata. Były przy mnie jak moi przyjaciele nawet wtedy, gdy ich kapłani próbowali przekonać je, by porzuciły „niebezpiecznego poganina" – nawet wtedy, gdy dzień po dniu, ich najlepsi przyjaciele mówili im, by nie stały przy tym „nieznanym cudzoziemcu, być może o niebezpiecznym charakterze." Ale one są lepszymi sędziami charakteru i duszy – bo to czyste lustro przyciąga odbicie.

I ile pięknych domów widziałem, ile matek, których czystość charakteru, bezinteresowna miłość do swoich dzieci są nie do opisania, ile córek i czystych dziewcząt, „czystych jak sopel w świątyni Diany" – i tyleż kultury, edukacji i duchowości w najwyższym sensie! Czy zatem Ameryka jest pełna tylko bezskrzydłych aniołów w kształcie kobiet? Wszędzie są dobrzy i źli, to prawda – ale naród nie może być osądzany przez pryzmat swoich słabeuszów zwanych niegodziwcami, ponieważ są tylko chwastami, które pozostają w tyle, ale przez dobrych, szlachetnych i czystych, którzy wskazują, że narodowy prąd życia płynie czysto i energicznie.”

I jak gorzko czuł się Swami, gdy przypomniał sobie smutną sytuację kobiet w Indiach! Szczególnie przypomniał sobie tragiczne okoliczności, w których jedna z jego sióstr popełniła samobójstwo. Często myślał, że nędza Indii była w dużej mierze wynikiem złego traktowania Hindusów wobec ich kobiet. Część pieniędzy zarobionych przez jego wykłady została wysłana na fundację dla hinduskich wdów w Baranagore. On także wpadł na pomysł wysłania do Indii nauczycielek z Zachodu dla intelektualnej regeneracji hinduskich kobiet.

Swami Wiwekananda wykazał wielki szacunek dla podstaw kultury amerykańskiej. Studiował politykę gospodarczą kraju, organizacje przemysłowe, publiczne nauczanie, a także muzea i galerie sztuki i entuzjastycznie pisał o nich do Indii. Wysoko cenił postęp nauki, higieny, instytucji i pracy socjalnej. Zdał sobie sprawę, że takie szlachetne koncepcje, jak boskość duszy i braterstwo ludzi były tylko teoriami akademickimi w dzisiejszych Indiach, podczas gdy Ameryka pokazała jak zastosować je w życiu. Czuł się oburzony, gdy porównał hojność i liberalność bogatych ludzi Ameryki w sprawie służby społecznej z apatią Hindusów jeśli chodzi o ich własny naród.

"Żadna religia na ziemi", pisał ze złością, „nie głosi godności ludzkości w tak wysokim stopniu jak hinduizm i żadna religia na ziemi nie stąpa po karkach biednych i poniżonych w takim stylu jak hinduizm. To nie religia jest winna, ale Faryzeusze i Saduceusze”.

Jakże przejmujące musiały być jego uczucia, gdy przypomniał sobie o nieprawościach systemu kastowego! „Zagłada Indii została przypieczętowana", pisał, „tego samego dnia, kiedy wymyślili słowo „mlećcza" i przestali żyć w komunii z innymi”. Kiedy zobaczył w Nowym Jorku milionerkę siedzącą obok murzynki z koszem prania na kolanie, był pod wielkim wrażeniem demokratycznego ducha Amerykanów. Chciał w Indiach „organizacji, która nauczy Hindusów wzajemnej pomocy i docenienia” na wzór Zachodnich demokracji.

Nieustannie pisał do swych indyjskich wielbicieli o odnowieniu mas. W liście z 1894 roku pisał:

„Niech każdy z nas modli się w dzień i w nocy za uciskane miliony ludzi w Indiach, którzy głodują przez biedę, kapłaństwo i tyranię – módlcie się za nich dzień i noc. Zależy mi bardziej na głoszeniu religii dla nich niż dla ludzi z wyżyn i bogatych. Nie jestem metafizykiem, filozofem, ani świętym. Ale jestem biedny, kocham biednych... Kto w Indiach troszczy się o trzysta milionów mężczyzn i kobiet zatopionych na zawsze w ubóstwie i ignorancji? Gdzie jest wyjście? Kto się o nich troszczy? Niech ci ludzie będą waszym Bogiem – pomyślcie o nich, pracujcie dla nich, módlcie się za nich nieustannie – Bóg wskaże wam drogę. Tego nazywam mahatmą, szlachetną duszą, którego serce krwawi dla biednych; w przeciwnym razie jest duratmą, niegodziwą duszą... Dopóki miliony żyją w głodzie i ignorancji, uważam za zdrajcę każdego człowieka, który, wykształcony na ich koszt, nie zwraca na nich najmniejszej uwagi... Jesteśmy biedni, moi bracia, jesteśmy nikim, ale tacy zawsze byli narzędziami Najwyższego.”

Nigdy nie zapomniał, pośród pociech i luksusów Ameryki, nawet gdy był niesiony na skrzydłach triumfu z jednego miasta do drugiego, o cierpieniu indyjskich mas, których niedoli był świadkiem wędrując jako nieznany mnich z Himalajów do Przylądka Komorin. Dobrobyt nowego kontynentu wzbudził w jego duszy głębsze współczucie dla jego własnego ludu. Na własne oczy widział, co mogą osiągnąć ludzkie wysiłki, inteligencja i żarliwość w kwestii usunięcia ze społeczeństwa ubóstwa, przesądów, nędzy, chorób i innych utrudnień w życiu człowieka. W dniu 20 sierpnia 1893 roku napisał, aby zaszczepić odwagę w przygnębionych sercach jego wielbicieli w Indiach:

„Przepasajcie swe lędźwie, moi chłopcy! Jestem do tego powołany przez Boga... Nadzieja leży w was – w cichych, pokornych ale wiernych. Czujcie współczucie dla cierpiących i szukajcie pomocy – ona nadejdzie. Podróżowałem dwanaście lat z tym ciężarem w sercu i tym pomysłem w mojej głowie. Szedłem od drzwi do drzwi tak zwanych „bogatych i wielkich”. Z krwawiącym sercem przekroczyłem połowę świata do tego dziwnego kraju, szukając pomocy. Bóg jest wielki. Wiem, że mi pomoże. Mogę zginąć z zimna i głodu na tej ziemi, ale przekazuję wam, młodym ludziom, tę sympatię, tę walkę o biednych, ignorantów, uciskanych... Padnijcie przed Nim na twarz i uczyńcie wielką ofiarę, ofiarę całego życia dla nich, do których On przychodzi od czasu do czasu, których On kocha ponad wszystkich, biednych, poniżonych i uciskanych. Ślubujcie więc poświęcić całe swoje życie sprawie tych trzystu milionów, upadających w dół każdego dnia. Chwała Panu! Odniesiemy sukces. Setki upadną w tej walce – setki będą gotowe do podjęcia tej walki. Wiara – sympatia, ognista wiara i ognista sympatia! Życie jest niczym, śmierć jest niczym – głód niczym, zimno niczym. Maszerujmy, Bóg jest naszym generałem. Nie oglądajcie się za siebie, aby zobaczyć, kto upada – naprzód – naprzód!”

Swami Wiwekananda był całkowicie przekonany dzięki swej głębokiej znajomości narodu indyjskiego, że prąd życia narodu, daleki od wymarcia, był tylko zanurzony pod ciężarem ignorancji i biedy. Indie nadal produkowały wielkich świętych, których przesłanie o Duchu było bardzo potrzebne światu Zachodniemu. Ale cenne klejnoty duchowości odkryte przez nich były schowane, przy braku pudełka z biżuterią – w kupie brudu. Zachód stworzył szkatułkę na klejnoty w postaci zdrowego społeczeństwa, ale nie miał klejnotów. Co więcej, zrozumienie, że materialistyczna kultura zawierała w sobie ziarno własnego zniszczenia, nie zajęło mu dużo czasu. Raz za razem ostrzegał Zachód przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Jasna poświata na zachodnim horyzoncie może nie być zapowiedzią nowego świtu; mogą to być równie dobrze czerwone płomienie wielkiego stosu pogrzebowego. Świat zachodni został uwięziony w labiryncie jego nieprzerwanej działalności – niekończącego się ruchu bez żadnego celu. Pragnienie materialnych pociech, bez wyższego duchowego celu i poczucia powszechnej sympatii, może rozgorzeć wśród narodów Zachodu w zazdrość i nienawiść, co w końcu sprowadzi na nie własne zniszczenie.

Swami Wiwekananda był miłośnikiem ludzkości. Człowiek jest najwyższym przejawieniem Boga, a ten Bóg został na różne sposoby ukrzyżowany na Wschodzie i Zachodzie. Tak więc miał podwójną misję do wykonania w Ameryce. Chciał uzyskać od Amerykanów pieniądze, wiedzę naukową i pomoc techniczną w celu regeneracji indyjskich mas, a następnie przekazać Amerykanom wiedzę o Odwiecznym Duchu, aby nadać ich materialnemu postępowi znaczenie. Żadna fałszywa duma nie mogła przeszkodzić mu w nauczeniu się od Ameryki wielu cech jej społecznej wyższości; wezwał także Amerykanów, aby nie dopuszczali rasowej arogancji, która mogłaby uniemożliwić im przyjęcie daru duchowości z Indii. Dzięki tej polityce akceptacji i wzajemnego szacunku marzył o stworzeniu zdrowego ludzkiego społeczeństwa dla ostatecznego dobrobytu ludzkiego ciała i duszy.

W ciągu roku po Parlamencie Religii Swami poświęcił się spotkaniom na rozległym obszarze rozciągającym się od Missisipi po Atlantyk. W Detroit spędził sześć tygodni, najpierw jako gość pani John Bagley, wdowy po byłym gubernatorze Michigan, a następnie wdowy po Thomasie W. Palmer, przewodniczącym Komisji ds. Targów Światowych, byłego senatora Stanów Zjednoczonych i amerykańskiego ministra w Hiszpanii. Pani Bagley mówiła o obecności Swami w jej domu jako o „nieustannym błogosławieństwie”. To w Detroit panna Greenstidel po raz pierwszy usłyszała jak przemawia. Później stała się, pod imieniem siostra Christine, jedną z najbardziej oddanych uczennic Swami i współpracowniczką siostry Niwedity w jej pracy w Kalkucie na rzecz postępu edukacyjnego indyjskich kobiet.

Po Detroit podzielił swój czas między Chicago, Nowym Jorkiem i Bostonem, a latem 1894 roku, za zaproszeniem, odbył kilka spotkań w czasie „Humanitarnej Konferencji" w Greenacre w stanie Massachusetts. W konferencji uczestniczyli chrześcijańscy naukowcy, spirytyści, uzdrowiciele wiary i grupy reprezentujące podobne poglądy. Swami w liście do sióstr Hale z Chicago napisał 31 lipca 1894 r. ze swym zwykłym poczuciem humoru o ludziach, którzy uczestniczyli w spotkaniach:

„Żywo spędzają czas i czasami przez cały dzień wszyscy noszą to, co nazywacie swoim naukowym strojem. Mają wykłady prawie codziennie. Jest tu jeden pan Colville z Bostonu. Mówi codziennie, jak to się mówi, pod kontrolą ducha. Redaktor Universal Truth z najwyższego piętra Jimmy Millsa osiedliła się tutaj. Prowadzi nabożeństwa i daje lekcje, aby leczyć wszelkiego rodzaju choroby i spodziewam się, że wkrótce będą przywracać wzrok niewidomym itd., itd. Ogólnie to dziwne zgromadzenie. Nie interesują się zbytnio prawami społecznymi i są całkiem wolni i szczęśliwi ...

Jest tu pan Wood z Bostonu, który jest jednym z wielkich przedstawicieli twojej sekty. Ale sprzeciwia się przynależności do sekty pani Whirlpool. Dlatego nazywa siebie mentalnym uzdrowicielem metafizycznym, chemicznym, fizyczno–religijnym, i co to to nie on, itp.

Wczoraj był potężny cyklon, który dobrze „potraktował” namioty. Wielki namiot, pod którym odbywały się wykłady, pod wpływem kuracji rozwinął się tak bardzo duchowo, że całkowicie zniknął z oczu śmiertelników, a około dwustu krzeseł tańczyło po terenie w duchowej ekstazie. Pani Figs z Mills Company prowadzi zajęcia każdego ranka i pani Mills skacze po całym miejscu. Wszyscy są w świetnych nastrojach. Szczególnie cieszę się z powodu Cory, ponieważ zeszłej zimy wiele wycierpiała i odrobina wesołości dobrze jej zrobi. Byłybyście zdumione wolnością, jaką cieszą się w obozach, ale to bardzo dobrzy i czyści ludzie — trochę nieobliczalni, to wszystko.”

Co się tyczy jego własnej pracy w Greenacre, Swami napisał w tym samym liście:

Którejś nocy wszyscy ludzie z obozu poszli spać pod sosną, pod którą siedzę każdego ranka a la w Indiach i rozmawiam z nimi. Oczywiście poszedłem z nimi i spędziliśmy miłą noc pod gwiazdami, śpiąc na kolanach Matki Ziemi i cieszyłem się tym wszystkim. Nie mogę ci opisać wspaniałości tej nocy — po roku brutalnego życia, które prowadziłem, spać na ziemi, medytować pod drzewem w lesie! Ludzie w gospodzie są mniej lub bardziej zamożni, a ludzie w obozie to zdrowi, młodzi, szczerzy i święci mężczyźni i kobiety. Uczę ich wszystkich Śiwoham, Śiwoham – „Jestem Śiwą, jestem Śiwą” – i wszyscy to powtarzają, niewinni i czyści, jakkolwiek są odważni ponad wszelkie granice, a ja jestem tak szczęśliwy i uwielbiony.

Drugiej nocy wszyscy ludzie z obozu poszli spać pod drzewem sosnowym, pod którym codziennie rano siedziałem jak w Indiach i rozmawiałem z nimi. Oczywiście poszedłem z nimi i spędziliśmy miłą noc pod gwiazdami, śpiąc na kolanach Matki Ziemi i cieszyłem się każdą chwilą. Nie mogę opisać wam tej nocy chwały – po roku brutalnego życia, które prowadziłem, spać na ziemi, medytować pod drzewem w lesie! Ludzie z zajazdu są mniej lub bardziej zamożni, a ludzie z obozu są zdrowi, młodzi, szczerzy i święci mężczyźni i kobiety. Uczę ich wszystkich Śiwoham, Śiwoham – „Jestem Śiwa, jestem Śiwa" – i oni wszyscy powtarzają to, niewinni i czyści, i dzielni ponad wszelkie granice, a ja jestem tak szczęśliwy i uwielbiony.

Dzięki Bogu, że czyni mnie ubogim! Dzięki Bogu, że uczynił te dzieci w namiotach biednymi! Kolesie i koleżanki są w hotelu, ale żelazne nerwy, dusze z potrójnej stali i duchy ognia są w obozie. Gdybyście widziały ich wczoraj, kiedy deszcz padał potokami, a cyklon obalał wszystko – trzymali się lin namiotowych, aby ich wiatr nie porwał, i stojąc w majestacie ich dusz, tych odważnych – poczułybyście się dobrze w sercu. Przeszedłbym sto mil, żeby zobaczyć podobnych do nich ludzi. Panie, pobłogosław ich! ...

Ani przez chwilę, nigdy się o mnie nie martwcie. Będę pod opieką, a jeśli nie, to będę wiedział, że nadszedł mój czas – i odejdę... Teraz dobre sny, dobre myśli dla was. Jesteście dobre i szlachetne. Zamiast materializować ducha, tj. przeciągać duchowe do materialnego planu, tak jak czynią ci kolesie, przekształcajcie materię w ducha – każdego dnia łapcie przynajmniej przebłysk świata nieskończonego piękna, pokoju i czystości, świata duchowego i spróbujcie żyć w nim dniem i nocą. Nie szukajcie, nie dotykaj palcami stóp, niczego, co jest niesamowite. Niech wasze dusze wznoszą się dniem i nocą jak nieprzerwany sznur do stóp Ukochanego, którego tron jest w waszym własnym sercu, a reszta niech sama się sobą zajmie, czyli ciało i wszystko inne. Życie jest złudnym, ruchomym snem; młodość i piękno znikają. Mówcie dzień i noc: „Ty jesteś moim ojcem, moją matką, moim mężem, moją miłością, moim Panem, moim Bogiem – chcę tylko Ciebie, tylko Ciebie, tylko Ciebie. Ty we mnie, Ja w Tobie – jestem Tobą, Ty jesteś mną”. Bogactwo odchodzi, piękno znika, życie przemija, moce przemijają – ale Bóg trwa na wieki, miłość trwa na wieki. Jeśli istnieje chwała w utrzymywaniu maszyny w dobrym stanie, bardziej chwalebne jest powstrzymanie duszy od cierpienia wraz z ciałem. To jest jedyna demonstracja waszego bycia „nieistotnym" – przez pozostawienie materii w spokoju.

Trzymajcie się Boga. Kogo obchodzi co przychodzi, w ciele czy gdziekolwiek indziej? Poprzez terror zła powiedz: „Mój Bóg, moja Miłość!" Przez męki śmierci powiedz: „Mój Bóg, moja Miłość!" Przez całe zło pod słońcem powiedz: „Mój Bóg, moja Miłość! Ty jesteś tutaj, widzę Ciebie. Ty jesteś ze mną, czuję Ciebie. Jestem Twoją, weź mnie. Nie należę do świata lecz do Ciebie – nie zostawiaj mnie”. Nie idźcie po szklane paciorki, zostawiając kopalnię diamentów. To życie jest wielką szansą. Co! Poszukujecie przyjemności tego świata? Bóg jest źródłem wszelkiej błogości. Szukajcie najwyższego, dążcie do najwyższego, a osiągniecie najwyższego.”

W Greenacre Swami został przyjacielem dr Lewisa G. Janesa, dyrektora Szkoły Porównawczych Religii zorganizowanej przez Greenacre Conference i Prezydenta Brooklyńskiego Stowarzyszenia Etycznego. Następnej jesieni wykładał w Baltimore i Waszyngtonie.

Podczas wizyty Swami w Nowym Jorku był gościem przyjaciół, głównie bogatych dam z metropolii. Nie rozpoczął jeszcze żadnej poważnej pracy. Wkrótce zaczął odczuwać pewien rodzaj ograniczenia w swych ruchach. Bardzo niewielu z jego bogatych przyjaciół rozumiało prawdziwą doniosłość jego przesłania; byli zainteresowani nim jako nowością z Indii. Również dla nich był człowiekiem chwili. Chcieli, aby zadawał się tylko z ekskluzywnym stowarzyszeniem „właściwych ludzi”. Denerwował się pod ich dominacją i pewnego dnia zawołał: „Śiwa! Śiwa! Czy kiedykolwiek było tak, że bogaci uczynili wielkie dzieło? To mózg i serce tworzą, a nie portfel." Chciał wyrwać się spod ich władzy i poświęcić się szkoleniu poważnych uczniów w życiu duchowym. Miał dość publicznych wykładów; teraz zapragnął po cichu kształtować charaktery jednostek. Nie mógł już dłużej znosić jarzma pieniędzy i wszystkich kłopotów, które się z nim wiązały. Chciał żyć prosto i swobodnie, jak święci mężowie w Indiach. Wkrótce nadarzyła się okazja.

Dr Lewis Janes zaprosił Swami do wygłoszenia serii wykładów na temat religii hinduskiej przed Brooklyn Ethical Association. Wieczorem 31 grudnia 1894 roku wygłosił swój pierwszy wykład i zgodnie z raportem Brooklyn Standard entuzjastyczna publiczność, składająca się z lekarzy, prawników, sędziów i nauczycieli, była oczarowana jego elokwentną obroną religii Indii . Wszyscy uznali, że Wiwekananda był nawet większy niż jego sława. Pod koniec spotkania uporczywie domagali się regularnych zajęć na Brooklynie, na co Swami się zgodził. Odbyła się seria spotkań treningowych i wygłoszono kilka publicznych wykładów w Pouch Mansion, gdzie odbywały się spotkania Stowarzyszenia Etycznego. Wykłady te stanowiły początek stałej pracy w Ameryce, której potajemnie pragnął Swami.

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-23 01:21:41)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#10 2019-03-24 23:37:32

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Niedługo potem kilku biednych, ale gorliwych studentów wynajęło Swami nieumeblowane pokoje w biednej dzielnicy Nowego Jorku. Mieszkał w jednym z nich. Do wykładów i zajęć używano zwykłego pokoju na drugim piętrze pensjonatu. Swami podczas prowadzenia zebrań siedział na podłodze, podczas gdy coraz liczniejsi słuchacze siedzieli najlepiej jak potrafili, wykorzystując marmurową komodę, podłokietniki sofy, a nawet umywalkę narożną. Drzwi pozostały otwarte, a ludzie, którzy się nie zmieścili wypełnili hol i usiedli na schodach. Swami, jak typowy nauczyciel religijny w Indiach, czuł się w swoim żywiole. Uczniowie, zapominając o wszystkich niedogodnościach, łapali każde słowo wypowiedziane z głębokich osobistych doświadczeń nauczyciela lub z jego szerokiego zakresu wiedzy.

Wykłady, udzielane codziennie rano i kilka wieczorów w tygodniu, były bezpłatne. Czynsz został opłacony przez dobrowolne subskrypcje studentów, a brakującą sumę zapłacił sam Swami, pieniędzmi, które zarobił dając świeckie wykłady na temat Indii. Wkrótce miejsce spotkania musiało zostać przeniesione na dół, aby zająć całe piętro z salonem.

Zaczął szkolić kilku wybranych uczniów w dźńana-jodze, aby oczyścić ich intelekt w odniesieniu do subtelnych prawd Wedanty, a także w radźa-jodze, aby nauczyć ich samokontroli, koncentracji i medytacji. Był głęboko szczęśliwy z wyniku swojej skoncentrowanej pracy. Nakazywał tym uczniom ścisłe przestrzeganie zasad dotyczących jedzenia, wybierając tylko te najprostsze. Podkreślono konieczność czystości i ostrzeżono ich przed mocami psychicznymi i okultystycznymi. W tym samym czasie poszerzył ich horyzonty myślowe dzięki naukom wedyjskiej uniwersalności. Codziennie medytował z poważnymi uczniami. Często tracił wszelką świadomość cielesną i podobnie jak Śri Ramakryszna, musiał zostać sprowadzany do świadomości tego świata poprzez powtarzanie pewnych świętych słów, których nauczył swoich uczniów.

Około czerwca 1895 roku Swami Wiwekananda zakończył pisanie słynnej książki Radźa Joga, która przyciągnęła uwagę filozofa z Harvardu, Williama Jamesa, a później wzbudziła entuzjazm Tołstoja. Książka jest tłumaczeniem aforyzmów Jogi Patańdźali, z dodanymi przez Swami własnymi wyjaśnieniami; rozważane przez niego wstępne rozdziały są szczególnie pouczające. Patańdźali objaśnił przez te aforyzmy filozofię jogi, której głównym celem jest wskazanie drogi osiągnięcia przez duszę wolności z niewoli materii. Omówiono różne metody koncentracji. Książka dobrze służyła dwóm celom. Po pierwsze, Swami wykazał, że doświadczenia religijne mogą stać na równi z prawdami naukowymi, opierając się na eksperymentach, obserwacjach i weryfikacji. Dlatego prawdziwe duchowe doświadczenia nie mogą być dogmatycznie odrzucane jako brak racjonalnych dowodów. Po drugie, Swami wytłumaczył przejrzyście różne dyscypliny koncentracji, ostrzegając jednak, że nie należy ich wykonywać bez pomocy wykwalifikowanego nauczyciela.

Panna S. Ellen Waldo z Brooklynu, uczennica Swami, była jego sekretarką. Tak opisała sposób, w jaki podyktował książkę:

„Dostarczając swoje komentarze na temat aforyzmów, pozostawił mnie czekając, kiedy wszedł w głębokie stany medytacji lub kontemplacji własnej, aby wyłonić się z niech z jakąś świetlistą interpretacją. Zawsze musiałam trzymać pióro zanurzone w tuszu. Mógł być pochłonięty przez długie okresy czasu, a potem nagle jego milczenie zostanie przerwane przez jakąś gorliwą ekspresję lub jakieś długie, celowe nauczanie.”

W połowie roku 1895 Swami był całkowicie wyczerpany. Liczne zajęcia i wykłady, prywatne lekcje, rosnąca korespondencja i pisanie Radźa-Jogi zmęczyły go zarówno fizycznie jak i psychicznie. Szerzenie przesłania Hinduizmu w obcej krainie i jednoczesne kształtowanie życia jednostek zgodnie z najwyższym ideałem wyrzeczenia było zadaniem herkulesowym.. Poza tym były kłopoty ze strony gorliwych, ale mających dobre intencje przyjaciół, zwłaszcza kobiet. Niektórzy sugerowali, że powinien brać lekcje wymowy, niektórzy zachęcali go do modnego ubierania się, aby wpływać na społeczeństwo, inni upominali go, by nie mieszał się z różnymi ludźmi. Z czasem oburzy się i powie: „Dlaczego miałbym być związany tymi wszystkimi nonsensami? Jestem mnichem, który zrozumiał próżność wszystkich ziemskich bzdur! Nie mam czasu, żeby douczać się manier. Nie mogę znaleźć czasu na przekazanie mojej wiadomości. Zrobię to według własnej mody. Czy mam zostać wciągnięty w wąskie granice waszego konwencjonalnego życia? Nigdy!” Ponownie napisał do wielbiciela: „Pragnę, och, tęsknię za szmatami, ogoloną głową, snem pod drzewami i pokarmem z żebrania”.

Swami potrzebował odpoczynku od ciężkiej pracy i przyjął zaproszenie swego oddanego przyjaciela Francisa H. Leggetta, aby przybył na letni obóz w Percy w New Hampshire i odpoczął w ciszy sosnowego lasu. W międzyczasie panna Elizabeth Dutcher, jedna z jego uczennic w Nowym Jorku, serdecznie zaprosiła Swami aby urlop spędził w jej letnim domku w Thousand Island Park nad rzeką Świętego Wawrzyńca. Swami z wdzięcznością przyjął oba zaproszenia.

O swoim życiu w obozie napisał do przyjaciela 7 czerwca 1895 roku: „Bycie tu na nowo przywraca mi życie. Wchodzę sam do lasu i czytam moją Gitę i jestem całkiem szczęśliwy.” Po krótkiej wizycie w Percy przyjechał w czerwcu do Thousand Island Park, gdzie spędził siedem tygodni. Okazało się to doniosłym okresem w jego życiu w świecie zachodnim. Kiedy uczniowie, którzy uczęszczali na zajęcia Swami Wiwekanandy w Nowym Jorku, usłyszeli propozycję panny Dutcher, byli ogromnie zadowoleni, ponieważ nie chcieli przerwy w lekcjach. Również Swami, po dwuletniej rozległej pracy w Ameryce, zaczął intensywnie kształtować życie duchowe poszczególnych uczniów i kształcić grupę, która miała kontynuować jego pracę w Ameryce w przyszłości. Napisał do jednego ze swoich przyjaciół, że zamierza wyprodukować „kilku joginów" z osób uczęszczających na spotkania. Chciał, aby tylko ci ludzie, którzy byli całkowicie szczerzy w swojej praktyce dyscyplin duchowych poszli za nim do Thousand Island Park i powiedział, że chętnie rozpozna ich jako swoich uczniów.

Zbiegiem okoliczności, zaledwie dwunastu uczniów było nauczanych przez niego podczas letnich rekolekcji, chociaż nie wszyscy byli tam przez całe siedem tygodni; dziesięć osób było największą liczbą obecnych w tym samym czasie. Dwójka, pani Marie Louise i pan Leon Landsberg zostali inicjowani w Thousand Island Park do życia klasztornego. Pierwszej, Francuzce z urodzenia ale naturalizowanej Amerykance, materialistce i socjalistce, nieustraszonej, postępowej kobiecej aktywistce robotniczej znanej prasie i trybuni, nadał imię Abhayananda. Ten drugi, rosyjski Żyd i członek personelu znanej nowojorskiej gazety, stał się znany jako Kripananda. Oboje złożyli śluby ubóstwa i czystości.

Pod wieloma względami pobyt w chacie panny Dutcher był idealny dla celu Swami. Tutaj, w tej intymnej grupie, ujawnił jasne błyski iluminacji, wzniosłe przejawy elokwencji i wylew najgłębszej mądrości. Całe doświadczenie przypominało dni w Dakszineśwar, kiedy Swami, jako młody Narendra, został wtajemniczony w sekrety życia duchowego u stóp swego Mistrza Ramakryszny.

Thousand Island Park, w pobliżu zachodniego krańca wyspy Wellesley, drugiej co do wielkości z tysiąca siedmiuset wysp w rzece Świętego Wawrzyńca, jest jednym z najbardziej malowniczych miejsc w Ameryce. Dobrze prosperująca wieś w drugiej połowie XIX wieku była w czasie wizyty Swami twierdzą ortodoksyjnego Chrześcijaństwa Metodystycznego. Miejscowe tabernakulum, w którym celebrowani kaznodzieje byli zapraszani do służby Bożej w niedzielne poranki, przyciągało ludzi z sąsiednich wysp. Ponieważ świecka działalność nie była dozwolona w szabat, odwiedzający przybyli do Thousand Island Park poprzedniego dnia i spędzili noc pod namiotami. W letnim kurorcie nie dopuszczano takich wulgaryzmów jak publiczne picie alkoholu, hazard lub tańce – reguła ta była nadal egzekwowana pół wieku później. Tylko ludzie o poważnym umyśle pojechali tam na wakacje.

Domek panny Dutcher był idealnie usytuowany na wzgórzu, które na północy i zachodzie opada w dół w kierunku rzeki. Górował nad wspaniałym widokiem wielu odległych wysp, miasta Clayton na kontynencie amerykańskim i kanadyjskich brzegów na północy. W nocy domy i hotele były jasno oświetlone chińskimi lampionami.

Panna Dutcher, artystka, zbudowała swoją chatkę dosłownie „na skale", wokół niej leżały ogromne głazy. Otaczały ją skalne ogrody z jasnymi kwiatami. W tym czasie drzewa u podnóża wzgórza nie urosły wysoko; ludzie z wioski często odwiedzali ganek na piętrze, by podziwiać wspaniały widok rzeki.

Po zaproszeniu Swami, panna Dutcher, dodała nowe skrzydło do domku w celu zakwaterowania. Skrzydło, wysokie na trzy kondygnacje, stało na stromym zboczu skały, niczym wielka latarnia z oknami z trzech stron. Pokój na górze był oddzielony wyłącznie dla użytku Swami; najniższy pokój był zajęty przez studenta; pokój pomiędzy dużymi oknami i kilkoma drzwiami otwierającymi się w głównej części domu był używany jako sala wykładowa Swami. Panna Dutcher z rozmysłem dodała zewnętrzne schody do pokoju Swami, aby mógł wejść i wyjść bez bycia zauważonym przez innych.

Na zadaszonym ganku na piętrze rozciągającym się wzdłuż zachodniej strony domku, uczniowie spotykali się ze Swami na wieczorne rozmowy. Zajął tam miejsce z jednej strony, blisko drzwi swego pokoju i komunikował się ze swoimi uczniami, zarówno w milczeniu, jak i poprzez słowo mówione. Wieczorem domek był skąpany w doskonałej ciszy, z wyjątkiem szmeru owadów i szumu wiatru w liściach. Dom znajdował się jak gdyby wśród drzew, lekki wiatr zawsze łagodził letni upał. Centrum wioski było tylko pięć minut spacerem od domku, a jednak, ze względu na lasy wokół niego, nie można było zobaczyć ani jednego domu. Wiele wysp, które rzucały się w oczy nad rzeką, było widocznych w oddali, a zwłaszcza wieczorem wyglądało jak obraz. Blask zachodu słońca na rzece św. Wawrzyńca zapierał dech w piersiach swym pięknem, a księżyc w nocy odbijał się w lśniących wodach poniżej.

W tym idealnym odosobnieniu, „zapominając o świecie, przez świat zapomniani", oddani uczniowie spędzili siedem tygodni ze swoim umiłowanym nauczycielem, słuchając jego słów mądrości i otrzymując jego ciche błogosławieństwo. Natychmiast po wieczornym posiłku zbierali się na ganku na piętrze. Wkrótce Swami wychodził ze swego pokoju i zajmował miejsce. Dwie godziny, a często znacznie dłużej spędzali razem. Pewnej nocy, gdy księżyc był już prawie w pełni, rozmawiał z nimi, aż słońce znalazło się poniżej zachodniego horyzontu, zarówno nauczyciel, jak i studenci nie zdawali sobie sprawy z upływu czasu. Przez te siedem tygodni Swami wkładał w pracę całe serce i nauczał jak natchniony. Panna Dutcher, jego gospodyni, była sumienną kobietą i zagorzałą metodystką. Kiedy Swami przybył do domu, zobaczył na ścianach swoich salonów zwoje z napisem „Witaj u Wiwekanandy", pogrubioną czcionką. Ale kiedy zaczęło się nauczanie, panna Dutcher często czuła się udręczona rewolucyjnymi ideami Swami. Wszystkie jej ideały, jej wartości życia, jej koncepcje religii były, jak się wydawało, niszczone. Czasami nie pojawiała się przez dwa lub trzy dni. „Nie widzisz?" Swami powiedział. „To nie jest zwykła choroba. To reakcja ciała na chaos, który dzieje się w jej umyśle. Nie może tego znieść”.

Najbardziej brutalny atak przyszedł pewnego dnia po nieśmiałym proteście z jej strony przeciwko temu, co powiedział im w czasie zajęć. „Wyobrażenie obowiązku jest południowym słońcem nędzy, palącym samą duszę" – powiedział. „Czy to nie nasz obowiązek – ” zaczęła, ale nie dotarła dalej. On, wielka wolna dusza złamał od razu wszelkie granice w swym buncie przeciwko idei, że ktokolwiek miałby związać duszę człowieka. Panny Dutcher nie widziano przez kilka dni.

Odnosząc się do uczniów, którzy zgromadzili się wokół Swami, pewien wiejski sklepikarz powiedział do nowego przybysza, który zapytał o domek: „Tak, na wzgórzu mieszkają dziwni ludzie; wśród nich jest dżentelmen o cudzoziemskim wyglądzie. Młoda dziewczyna w wieku szesnastu lat, mieszkająca z rodziną u podnóża wzgórza, pewnego dnia wyraziła chęć porozmawiania ze Swami. „Nie zbliżaj się do niego” powiedziała surowo matka. „On jest poganinem”. Pan Tom Mitchell, stolarz, który pomógł odnowić dom dla Centrum Ramakryszna Wiwekananda w 1948 roku, a pierwotnie zbudował kwaterę Swami w 1895 roku, powiedział obecnemu pisarzowi, że przeczytał wykłady Swami z Chicago w gazetach na długo przed jego przyjazdem na wyspę.

Uczniowie chcieli początkowo żyć jako wspólnota bez służby, każdy wykonując swoją część pracy. Prawie nikt z nich nie był przyzwyczajony do prac domowych i stwierdzili, że jest to coś nieistotnego. Rezultat był zabawny; w miarę upływu czasu zagrażało to katastrofą. Kiedy napięcie stało się zbyt wielkie, Swami powiedział z największą słodyczą: „Dzisiaj dla was ugotuję”. W tym momencie Landsberg miał wypalić na bok: „Niech Bóg ma nas w opiece!" Tytułem wyjaśnień oświadczył, że w Nowym Jorku, gdy tylko Swami ugotował, on, Landsberg, miał duże zmartwienie, ponieważ oznaczało to, że potem każde naczynie w domu wymagało mycia. Po kilku dniach zatrudniono osobę z zewnętrz, która pomagała w pracach domowych.

Swami Wiwekananda rozpoczął swoje zajęcia w Thousand Island Park w środę, 19 czerwca. Nie wszyscy uczniowie przybyli. Ale jego serce było nastawione na pracę; więc zaczął od razu z trzema lub czterema, którzy z nim byli. Po krótkiej medytacji otworzył Ewangelię według świętego Jana z Biblii, mówiąc, że skoro wszyscy uczniowie byli Chrześcijanami, to właściwe było, aby zaczął od chrześcijańskich pism. W trakcie zajęć nauczał z Bhagawad Gity, Upaniszad, Sutr Wedanty, Bhakti Sutr Narady i innych pism hinduskich. Omawiał Wedantę w jej trzech aspektach: niedualizmu Śankary, wykwalifikowanego niedualizmu Ramanudźy i dualizmu Madhwy. Ponieważ subtelności Śankary wydawały się trudne dla uczniów, Ramanudźa pozostał ich ulubieńcem. Swami również obszernie mówił o Śri Ramakrysznie, o swoim codziennym życiu z Mistrzem i o swych zmaganiach z tendencją do niewiary i agnostycyzmu. Opowiadał historie z niewyczerpanego magazynu hinduskiej mitologii, aby zilustrować swe zawiłe myśli.

Powracającym tematem jego nauczania było urzeczywistnienie Boga. Zawsze powracał do jednego, podstawowego, istotnego punktu: „Znajdź Boga. Nie ma niczego ważniejszego.” Podkreślił moralność jako podstawę życia duchowego. Bez prawdy, bez powstrzymania krzywdzenia, wstrzemięźliwości, uczciwości, czystości i wyrzeczenia, jak powtarzał, nie może istnieć duchowość. Temat wstrzemięźliwości zawsze głęboko go poruszał. Chodząc w górę i w dół pokoju, coraz bardziej podekscytowany, zatrzymywał się przed kimś, jakby nikogo innego nie było. „Czy nie widzisz – mówił z zapałem – że istnieje powód, dla którego czystość jest wymagana we wszystkich zakonach klasztornych? Duchowi giganci powstają tylko wtedy, gdy przestrzega się ślubu czystości moralnej. Czy nie widzisz że musi być po temu powód? Istnieje związek między czystością a duchowością. Wyjaśnienie jest takie, że poprzez modlitwę i medytację święci przemieniali najbardziej żywotną moc w ciele w energię duchową. W Indiach jest to dobrze rozumiane i jogini robią to świadomie. Tak zmieniona siła nazywa się odźas i jest przechowywana w mózgu. Została ona podniesiona z najniższego ośrodka do najwyższego. „A ja, jeśli zostanę podniesiony, przyciągnę wszystkich do mnie." Orędował wśród uczniów, jakby błagając ich, by działali zgodnie z tym nauczaniem jak z czymś najcenniejszym. Co więcej, nie mogli być uczniami, których wymagał, gdyby nie byli ustanowieni w czystości. Domagał się świadomej transmutacji. „Człowiek, który nie ma temperamentu, nie ma nic do kontrolowania" – powiedział. „Chcę kilku, pięciu czy sześciu, którzy są w kwiecie młodości”.

Często zachęcał uczniów do osiągnięcia wolności. Gdy słowa płynęły strumieniami z głębi jego duszy, atmosfera była naładowana pragnieniem uwolnienia się od niewoli ciała, poniżającego upokorzenia. Gdy opowiadał o „tym nieprzyzwoitym przywiązaniu do życia", uczniowie czuli się tak, jakby kurtyna, która ukrywała region poza życiem i śmiercią, została im podniesiona i tęsknili za tą chwalebną wolnością. „Azad! Azad! Wolni ! Wolni!” wołał, chodząc tam i z powrotem jak lew w klatce; ale dla niego pręty klatki nie były z żelaza, ale z bambusa. „Nie dajmy się złapać tym razem" taki był jego refren przy innych okazjach.

Niektóre z tych cennych rozmów zostały zanotowane przez jego uczennicę pannę S. Ellen Waldo, a następnie opublikowane jako Natchnione Rozmowy. Uczniowie Swami Wiwekanandy na zawsze pozostaną jej dłużnikami za wierne zachowanie jego nieśmiertelnych słów, a tytuł tej książki został dobrze wybrany, ponieważ rzeczywiście były natchnione. Pewnego dnia panna Waldo czytała swoje notatki kilku spóźnionym przyjezdnym w domku, podczas gdy Swami krążył po podłodze, najwyraźniej nieświadomy tego, co się dzieje. Gdy podróżnicy opuścili pomieszczenie, Swami zwrócił się do panny Waldo i powiedział: „Jak udało ci się tak doskonale uchwycić moją myśl i słowa? To tak, jakbym słyszał siebie samego.”

Podczas tych siedmiu tygodni nauczania Swami był najłagodniejszy i kochany. Nauczał swoich uczniów, tak jak Śri Ramakryszna uczył go w Dakszineśwar: nauczanie było wylaniem jego ducha w komunii z samym sobą. Swami powiedział później, że był w najlepszej formie w Thousand Island Park. Pomysły, które pielęgnował i wyrażał, rosły w ciągu następnych lat przeradzając się w instytucje zarówno w Indiach, jak i za granicą.

W tym czasie jedyną żarliwą pasją Swami było pokazanie uczniom drogi do wolności. „Ach,” powiedział pewnego dnia, ze wzruszającym patosem „gdybym tylko mógł uwolnić was jednym dotknięciem!” Dwie uczennice, pani Funke i panna Greenstidel, przybyły do parku w ciemną i deszczową noc. Jedna z nich powiedziała: „Przybyłyśmy do ciebie tak, jak byśmy poszły do Jezusa, gdyby wciąż był na ziemi by prosić go, aby nas nauczał”. Swami spojrzał na nie życzliwie i delikatnie powiedział: „Gdybym tylko posiadł moc Chrystusa, aby was uwolnić!” Nic dziwnego, że panna Waldo pewnego dnia zawołała: „Co zrobiliśmy, aby zasłużyć na to wszystko?”. I tak też poczuli inni.

Nie można nie być zaskoczonym manifestacją duchowej mocy Swami Wiwekanandy w Thousand Island Park. Na zewnątrz był młodym mężczyzną w wieku trzydziestu dwóch lat. Wszyscy jego uczniowie w domku, z wyjątkiem jednego, byli starsi od niego. Jednak wszyscy patrzyli na niego jak na ojca lub matkę. Osiągnął niewiarygodną dojrzałość. Niektórzy byli zdumieni jego czystością, niektórzy jego mocą, niektórzy jego intelektem, niektórzy jego spokojem, który był jak głębia oceanu, nie przejmujący się falami oklasków czy arogancji. Kiedy zdobył wszystkie te cnoty, które w wieku trzydziestu lat uczyniły go nauczycielem ludzi? Z powyższych stron czytelnik utworzy wyobrażenie o nim jako o burzliwej osobie, walczącej we wczesnej młodości z ubóstwem i duchową niewiarą. Później widzi go wędrującego od Himalajów do Przylądka Komorin, szalejącego przeciwko krzywdom i cierpieniom indyjskich mas. Podczas swoich pierwszych dwóch lat w Ameryce musiał walczyć ze wszystkich sił ze złośliwymi krytykami, aby ugruntować swoją reputację nauczyciela religii. Kiedy więc podpiął się pod źródło wewnętrznego spokoju i pewności, bez którego nauczyciel nie może przekazywać duchowości swoim uczniom?

Nie należy zapominać, że Wiwekananda, jak powiedział Ramakryszna, nie był zwykłym człowiekiem, ale nitjasiddhą, doskonałym jeszcze przed narodzinami, Iśwarakoti, czyli specjalnym wysłannikiem Boga narodzonym na ziemi, aby wypełnić boską misję. Cichy, ale potężny wpływ guru zawsze prowadził jego stopy. Świat zewnętrzny widział tylko jego zmagania i niepokój czasu wędrówek, ale nie wewnętrzną przemianę spowodowaną praktyką czystości, braku przywiązania, samokontroli i medytacji. Zasłona maji, bez której nie jest możliwe fizyczne ucieleśnienie, a która w nim była bardzo cienka, została rozdarta podczas duchowej walki w ciągu kilka lat. Ludzie byli zdumieni widząc jego rozkwit w Parku Tysiąca Wysp.

W Dakszineśwar, chociaż Śri Ramakryszna ofiarował młodemu Narenowi różne nadprzyrodzone moce jogi jako pomoc w jego przyszłej pracy, uczeń odmówił ich przyjęcia, jako możliwej przeszkody dla duchowego postępu. Ale później te moce zaczęły się objawiać jako naturalny owoc jego duchowych urzeczywistnień. W ten sposób widzi się go w Thousand Island Park, czytającego najgłębszą duszę swych uczniów, a następnie udzielając im inicjacji i przepowiadając ich przyszłe kariery. Prorokował dla Siostry Christine rozległe podróże w krajach Orientu i pracę w Indiach. Wyjaśnił, że jego metoda jasnowidzenia była prosta, przynajmniej w opowiadaniu. Najpierw myślał o kosmosie – ogromnym, niebieskim i rozciągającym się wszędzie. Gdy intensywnie medytował nad tą przestrzenią, pojawiały się obrazy, a następnie przedstawiał ich interpretacje, które wskazywałyby na przyszłe życie danej osoby.

Jeszcze przed przybyciem do Thousand Island Park Swami miał inne przejawy takich mocy Jogi. Na przykład, będąc zajęty podróżą po swoim wykładzie, czasami dając dwanaście lub czternaście przemówień tygodniowo, czuł wielkie napięcie fizyczne i psychiczne i często zastanawiał się, o czym będzie mówił następnego dnia. Potem, w środku nocy, słyszał głos, który krzyczał do niego te myśli, które miał przedstawić. Czasami głos przychodził z dużej odległości, a potem zbliżał się coraz bliżej, albo znów, był jak ktoś, kto wykładał obok niego w czasie kiedy leżał w łóżku. Innym razem dyskutowały przed nim dwa głosy, dyskutując na temat wielkich idei, o których nigdy wcześniej świadomie nie słyszał lub nie myślał, a które następnego dnia sam powtarzał z mównicy lub platformy.

Czasami ludzie śpiący w sąsiednich pokojach pytali go rano: „Swami, z kim rozmawiałeś ostatniej nocy? Słyszeliśmy, że mówisz głośno i entuzjastycznie i się zastanawiamy.” Swami często wyjaśniał te manifestacje jako moce i możliwości duszy nazywane ogólnie inspiracją. Zaprzeczył, że to były cuda.

W tym czasie doświadczył on mocy zmieniania życia danej osoby za pomocą dotyku lub wyraźnego widzenia rzeczy dziejących się z dużej odległości. Ale rzadko używał tych i innych mocy, które nabył dzięki jodze. Pewnego dnia, znacznie później, Swami Turijananda wszedł do pokoju Swami Wiwekanandy, podczas gdy Swami leżał na łóżku i zobaczył, zamiast jego fizycznego ciała, wielkie światło. Nic dziwnego, że dziś w Ameryce, pół wieku później, można spotkać mężczyzn i kobiety, którzy kiedyś widzieli lub słyszeli Swami Wiwekanandę i wciąż żywo go pamiętają. Ale nie należy sądzić, że Swami nie okazywał swojego luźniejszego nastroju w Thousand Island Park. Niezawodnie odkrył małe dziwactwa uczniów i wywoływał burze śmiechu przy stole jakimś dowcipem lub żartem – ale nigdy w sarkazmie czy złości. Doktor Wright z Cambridge, bardzo kulturalny człowiek, był jednym ze współmieszkańców Dutcher Cottage. Był tak pochłonięty dyskusjami w klasie, że pod koniec każdego dyskursu profesor nieodmiennie prosił nauczyciela: „No cóż, Swami, wszystko to w końcu sprowadza się do tego, prawda? – Jestem Brahmanem, jestem Absolutem”. Swami uśmiechał się pobłażliwie i odpowiadał łagodnie: „Tak, Dockie, jesteś Brahmanem, jesteś Absolutem, prawdziwą esencją swojej istoty”. Później, kiedy uczony lekarz nieco spóźnił się do stołu, Swami z największą powagą, ale z wesołym błyskiem w oczach mówił: „Nadchodzi Brahman" lub „Oto jest Absolut”.

Czasami mówił: „Teraz będę gotować dla was, „bracia”.” Żywność, którą gotował, była pyszna, ale zbyt ostra dla zachodnich smaków. Uczniowie jednak decydowali się ją zjeść, nawet jeśli ich dusiła. Po ugotowaniu posiłku Swami stał w drzwiach z białą serwetą na ramieniu, w stylu czarnoskórych kelnerów w wagonie restauracyjnym i intonował doskonale naśladując ich wezwanie na obiad: „Ostatnie wezwanie na obiad. Obiad podano”. A uczniowie zwijali się ze śmiechu.

Pewnego dnia opowiadał uczniom historię Sity i czystej kobiecości Indii. W umyśle jednej z kobiet pojawiło się pytanie, jak wyglądałyby dla niego niektóre z pięknych królowych społeczeństwa, szczególnie te, które znały się na sztuce uwodzenia. Jeszcze zanim ta myśl została wyrażona, Swami powiedział poważnie: „Gdyby najpiękniejsza kobieta na świecie patrzyła na mnie w nieskromny lub niekobiecy sposób, natychmiast zmieniałaby się w ohydną zieloną żabę, a oczywiście nie można podziwiać żaby.”

W końcu nadszedł dzień wyjazdu Swami z Parku Tysiąca Wysp. Była środa, 7 sierpnia 1895 r. Rano on, pani Funke i siostra Christine poszli na spacer. Przeszli około pół kilometra na wzgórze, gdzie wszystko było lasem i samotnością i usiedli pod nisko rozgałęzionym drzewem. Swami nagle powiedział do nich: „Teraz będziemy medytować. Będziemy jak Buddha pod drzewem Bo.” Znieruchomiał jak posąg z brązu. Nadeszła burza z piorunami i ulewa; ale Swami niczego nie zauważył. Pani Funke podniosła parasolkę i chroniła go tak bardzo, jak tylko mogła. Kiedy nadszedł czas, aby powrócić, Swami otworzył oczy i powiedział: „Czuję się jakbym znów był w Kalkucie podczas deszczu”. Podobno pewnego dnia w Thousand Island Park doświadczył nirwikalpa samadhi.

O dziewiątej wieczorem Swami wsiadł na parowiec do Clayton, gdzie miał złapać pociąg do Nowego Jorku. Opuszczając Wyspę, powiedział: „Błogosławię te Tysiąc Wysp”. Gdy parowiec odpływał, chłopięco i radośnie machnął kapeluszem do uczniów stojących wciąż na molo.

Niektórzy z jego wielbicieli uważali, że Swami zaplanował w Thousand Island Park założenie organizacji. Ale byli w błędzie. Napisał do ucznia: Nie mamy organizacji ani nie chcemy żadnej budować. Każdy z nich jest zupełnie niezależny do uczenia się, całkiem wolny by uczyć się cokolwiek mu się podoba. Jeśli masz w sobie ducha, nigdy nie przestaniesz przyciągać innych… Indywidualność to moje motto. Nie mam ambicji poza szkoleniem jednostek. Wiem bardzo mało; tą odrobinę uczę bez zastrzeżeń; gdzie jestem ignorantem, przyznaję to... Jestem sannjasinem. Jako taki uważam się za sługę, a nie za mistrza na tym świecie.

Wiwekananda, budziciel dusz, był rzeczywiście zbyt wielki, aby zostać wepchniętym w ramy wąskiej organizacji. Miał wyjątkowe doświadczenie wewnętrznej wolności w Thousand Island Park, które elokwentnie wyraził w swoim wierszu „Pieśń Sannjasina”. Napisał stamtąd do przyjaciela: „Jestem wolny, moje więzi są ścięte, co mnie obchodzi, czy to ciało idzie, czy nie idzie? Mam prawdę do nauczenia – ja, dziecko Boga. A Ten, który dał mi prawdę, pośle mi najodważniejszych i najlepszych współpracowników na ziemi.”

Miesiąc po swoim powrocie z Thousand Island Park, Swami Wiwekananda popłynął do Europy. Zanim jednak podejmiemy ten ważny rozdział z jego życia, dobrze będzie opisać niektóre z jego interesujących doświadczeń w Ameryce, zwłaszcza jego spotkanie ze znanymi osobistościami.

Robert Ingersoll, słynny mówca i agnostyk, oraz Swami Wiwekananda przeprowadzili kilka rozmów na temat religii i filozofii. Ingersoll z ojcowską troską poprosił młodego entuzjastę, aby nie był zbyt odważny w wyrażaniu swoich poglądów, z powodu nietolerancji ludzi wobec wszystkich obcych idei religijnych. „Czterdzieści lat temu" – powiedział – „zostałbyś powieszony, gdybyś przyszedł nauczać w tym kraju, lub zostałbyś spalony żywcem. Byłbyś ukamienowany w wioskach, nawet gdybyś przyszedł jeszcze później.” Swami był zaskoczony. Ale Ingersoll nie zdawał sobie sprawy, że indyjski mnich, w przeciwieństwie do niego, szanował wszystkie religie i proroków, i że chciał poszerzyć poglądy Chrześcijan na temat nauk Chrystusa.

Pewnego dnia, w trakcie dyskusji, Ingersoll powiedział do Swami: „Wierzę, że najlepiej wykorzystam ten świat wyciskając pomarańczę do sucha, ponieważ ten świat jest wszystkim, czego jesteśmy pewni”. Nie miał on nic wspólnego z Bogiem, duszą i życiem po śmierci, które to uważał za bezsensowny żargon. „Znam lepszy sposób na wyciskanie pomarańczy tego świata niż ty" – odparł Swami – „i czerpię z tego więcej. Wiem, że nie mogę umrzeć, więc nie spieszę się. Wiem, że nie ma strachu, więc cieszę się ściskaniem. Nie mam obowiązku, nie mam więzi żony, dzieci i majątku, więc mogę kochać wszystkich mężczyzn i kobiety. Każdy jest dla mnie Bogiem. Pomyśl o radości kochania człowieka jako Boga! Ściskaj swoją pomarańczę na mój sposób, a dostaniesz każdą kroplę!" Ingersoll, jak doniesiono, poprosił Swami, aby nie był niecierpliwy wobec jego poglądów, dodając, że jego własna nieubłagana walka z tradycyjnymi religiami wstrząsnęła ludzką wiarą w teologiczne dogmaty i wyznania, a tym samym pomogła utorować drogę do sukcesu Swami w Ameryce.

Nikola Tesla, wielki naukowiec, który specjalizował się w elektryczności, był pod wielkim wrażeniem, gdy usłyszał od Swami wyjaśnienie kosmogonii Samkhji i teorii cykli podanych przez Hinduistów. Szczególnie uderzyło go podobieństwo między teorią materii i energii Samkhya a teorią współczesnej fizyki. Swami spotkał się również z sir Williamem Thomsonem (później Lordem Kelvinem) i profesorem Helmholtzem, dwoma wiodącymi przedstawicielami zachodniej nauki. Sarah Bernhardt, słynna francuska aktorka, przeprowadziła wywiad ze Swami i wielce podziwiała jego nauki.

Madame Emma Calve, znana primadonna, opisała Swami jako kogoś, kto „prawdziwie chodził z Bogiem”. Przyszła odwiedzić go sama będąc w stanie fizycznej i psychicznej depresji. Swami, który w owym czasie nawet nie znał jej imienia, rozmawiał z nią o jej zmartwieniach i różnych osobistych problemach. Było jasne, że był z nimi obeznany, chociaż nigdy ich nie ujawniła ani jemu ani nikomu innemu. Kiedy Madame Calve wyraziła zdziwienie, Swami zapewnił ją, że nikt z nim o niej nie rozmawiał. „Czy uważasz, że to konieczne?” zapytał. „Czytam cię tak, jakbym otworzył książkę”. Dał jej tę pożegnalną radę: „Musisz zapomnieć. Bądź znów radosna i szczęśliwa. Nie trwaj w milczeniu nad swoimi smutkami. Transmutuj swoje emocje w formę wiecznej ekspresji. Twoje duchowe zdrowie tego wymaga. Twoja sztuka tego wymaga.”

Madame Calve powiedziała później: „Opuściłam go będąc pod głębokim wrażeniem jego słów i jego osobowości. Wydawało się, że opróżnił mój mózg ze wszystkich jego gorączkowych zawiłości i zamiast tego umieścił tam swoje czyste i uspokajające myśli. Stałam się znowu żywa i wesoła, dzięki działaniu jego potężnej woli. Nie stosował hipnozy, żadnego mesmeryzmu – niczego w tym rodzaju. To siła jego charakteru, czystość i intensywność jego celu niosły ze sobą przekonanie. Wydawało mi się, gdy poznałam go lepiej, że uśmierzał chaotyczne myśli do stanu spokojnej zgody, tak że można było poświęcić pełną i niepodzielną uwagę jego słowom”.

Jak wielu ludzi, Madame Calve nie mogła zaakceptować wedyjskiej doktryny całkowitego wchłonięcia indywidualnej duszy w Bóstwie w czasie ostatecznego wyzwolenia. „Nie mogę znieść tego pomysłu" – powiedziała. „Przylgnęłam do mojej indywidualności – choć nieważna. Nie chcę być pogrążona w wiecznej jedności." Na to Swami odpowiedział: „Pewnego dnia kropla wody wpadła do rozległego oceanu. Znalazłszy się, zaczął płakać i narzekać, tak jak ty. Gigantyczny ocean śmiał się z kropli wody. „Dlaczego płaczesz?" zapytał. „Nie rozumiem, kiedy dołączysz do mnie, przyłączasz się do wszystkich twoich braci i sióstr, innych kropli wody, z których jestem zrobiony, stajesz się oceanem, jeśli chcesz mnie opuścić, musisz tylko się podnieść na promieniu słonecznym do chmur. Stamtąd znowu możesz zejść, jako kropla wody, błogosławieństwo dla spragnionej ziemi”.

Czyż Swami nie wyjaśnił w ten sposób własnej indywidualności? Przed swoim obecnym wcieleniem pozostawał w pojednaniu z Absolutem. Następnie przyjął formę jednostki, aby pomóc ludzkości w jej duchowej walce. Gigantyczna dusza taka jak jego nie zadowala się wiecznym pochłonięciem w Absolucie. Taka też była myśl Buddhy.

W towarzystwie wielkich mężczyzn i kobiet Swami ujawnił swoją intelektualną i duchową moc. Ale człowiek widzi swoją ludzką stronę, szczególnie w kontakcie z pokornymi ludźmi. W Ameryce często uważano go za murzyna. Pewnego dnia, gdy wysiadł z pociągu w mieście, w którym miał wygłosić wykład, powitał go komitet powitalny. Byli tam wszyscy najważniejsi mieszczanie. Podszedł do niego murzyn portier i powiedział, że słyszał, jak jeden z jego ludzi stał się wielki i poprosił o przywilej uściśnięcia jego dłoni. Swami serdecznie uścisnął jego rękę, mówiąc: „Dziękuję! Dziękuję, bracie!” Nigdy nie był niechętny byciu mylonym z murzynem. Wielokrotnie, zwłaszcza na południu, odmawiano mu wstępu do hotelu, salonu fryzjerskiego lub restauracji z powodu jego ciemnej skóry. Kiedy Swami zrelacjonował te wydarzenia zachodniemu uczniowi, natychmiast zapytano go, dlaczego nie powiedział ludziom, że nie jest murzynem, ale Hindusem. „Co!” Swami odpowiedział z oburzeniem. „Wybić się kosztem drugiego? Nie przyszedłem po to na ziemię.”

Swami Wiwekananda był dumny ze swojej rasy i ciemnej karnacji. „Był pogardliwy” – pisała siostra Niwedita – „odtrącając pseudo–etnologię uprzywilejowanych ras. „Jeśli jestem wdzięczny moim aryjskim przodkom o białej skórze" – powiedział – „jestem znacznie bardziej wdzięczny moim mongolskim przodkom o żółtej skórze, a najbardziej wdzięczny czarnoskórym murzynom."” Był niezmiernie dumny ze swojej fizjonomii, zwłaszcza z tego, co nazywał swoją „mongolską szczęką", traktując to jako znak „wytrwałości buldoga do celu”. Odnosząc się do tej szczególnej cechy rasowej, o której uważa się, że jest cechą charakterystyczną Aryjczyków, pewnego dnia wykrzyknął: „Nie widzisz? Tatar jest winem rasy! On daje energię i moc każdej krwi”.

Swami miał dziwne doświadczenie w małym amerykańskim miasteczku, gdzie spotkał wielu chłopców z college'u, którzy mieszkali na ranczu jako kowboje. Słyszeli jak opisuje siłę koncentracji, dzięki której człowiek może całkowicie zapomnieć o świecie zewnętrznym. Postanowili więc poddać go próbie i zaprosili na wykład. Drewniana wanna została umieszczona do góry nogami, aby służyć jako mównica. Swami rozpoczął swoje przemówienie i wkrótce wydawał się zatopiony w przedmiocie wykładu. Nagle w jego kierunku padły strzały, a kule przeleciały obok jego uszu. Ale Swami kontynuował swój wykład, jakby nic się nie działo. Kiedy skończył, młodzi ludzie gromadzili się wokół niego i gratulowali mu, że jest dobrym człowiekiem.

W swoich wykładach i rozmowach Swami pokazywał wspaniałe poczucie humoru. Była to cecha ratująca go w jego żmudnym życiu i bez niej mógłby się załamać pod presją intensywnego myślenia. Pewnego razu, w jednej ze swoich klas w Minneapolis, Swami został zapytany przez studenta, czy hinduskie matki rzucały swoje dzieci krokodylom w rzece. Natychmiast padła odpowiedź: „Tak, pani! Wrzucili mnie do środka, ale tak jak twemu legendarnemu Jonaszowi, znów udało mi się wydostać!" Innym razem dama stała się raczej romantyczna wobec Swami i powiedziała mu: „Swami! Jesteś moim Romeo a jestem twoją Desdemoną!” Swami powiedział szybko: „Proszę pani, lepiej oczyść swojego Szekspira”.

Jak już wspomniano, Swami Wiwekananda był szczególnie zaprzyjaźniony z panem i panią Hale z Chicago oraz z ich dwójką młodszych córek i dwiema siostrzenicami. Córki otrzymały imię Mary i Harriet, a siostrzenice Isabel i Harriet McKindley. Pieszczotliwie nazywał on Pana Hale „Ojciec papież" a panią Hale „Matka Kościół”. Do dziewczyn, zwracał się jako „siostry" lub „dzieci”. Między nimi a Swami narodziła się bardzo słodka i ciepła relacja. Jego związek z Mary był szczególnie bliski. Napisał do niej wiele beztroskich listów. W liście do sióstr, datowanym na 26 lipca 1894 r., Swami powiedział:

„Teraz, nie pozwólcie, aby moje listy odeszły poza krąg, proszę – dostałem piękny list od Siostry Mary – Zobaczcie jak dodaję myślnik – Siostra Jeany uczy mnie tego wszystkiego – Ona może skakać, biegać i bawić się i przeklinać jak Diabeł i mówić slangiem w tempie pięciuset słów na minutę – tylko, że ona nie dba o religię – tylko trochę ... Cholera, zapominam o wszystkim – Dawałem nurki do morza jak ryba – Cieszę się wszystkim tym – jakim nonsensem była ta piosenka, której nauczyła mnie Harriet, „Dans la Plaine” – niech to licho! – Powiedziałem to francuskiemu uczonemu, a on śmiał się i śmiał się, aż ten człowiek prawie wybuchnął na moje cudowne tłumaczenie – W ten sposób nauczyłybyście mnie francuskiego – Jesteście gromadą głupców i pogan, mówię wam – Jak wy z trudem łapiecie oddech jak ogromne ryby – cieszę się, że skwierczycie (odnosząc się do letnich upałów w Chicago) – Och! jak miło i chłodno jest tutaj – i jest to odczucie zwiększone stokrotnie, gdy myślę o sapaniu, skwierczeniu, gotowaniu, smażeniu czterech starych panien – i jak chłodno i miło, że jestem tutaj – Whoooooo!!!...

No cóż – kochane staruszki – czasami można zobaczyć jezioro, a w czasie bardzo gorących południ myśleć o zejściu na dno jeziora – w dół – w dół – w dół, aż będzie chłodno i przyjemnie, a następnie położyć się na samym dole, z tym samym chłodem na wierzchu i dookoła – i leżeć tam nieruchomo – cicho – i po prostu drzemać – nie spać, ale przeżywać senny, drzemiący, nieświadomy rodzaj błogości – bardzo podobny do tego, który przynosi opium – To jest pyszne – i pijąc mnóstwo mrożonej wody – Panie, pobłogosław moją duszę! – Miałem takie skurcze kilka razy, jakbym zabił słonia – więc mam nadzieję, że będę się trzymał z daleka od zimnej wody –

Bądźcie wszystkie szczęśliwe, drogie fin de siecle młode panie, to stała modlitwa Wiwekanandy.”

Zdajemy sobie sprawę, jak głęboko Swami Wiwekananda wszedł w amerykańskiego ducha, kiedy widzimy jak łatwo używał amerykańskiego slangu. Na pewno ten list jest przykładem. Jak już powiedzieliśmy wcześniej, Swami potrzebował również tego rodzaju rozrywki, aby odpocząć od swego intensywnie poważnego życia i myślenia w Ameryce. Przypomina się, że Śri Ramakryszna również często pozwalał sobie na lekką gadaninę, aby utrzymać swój umysł na poziomie zwykłej świadomości.

Krótko po swoim sukcesie w Parlamencie Religii Swami zaczął, jak widzieliśmy, pisać do swoich wielbicieli w Indiach, odsłaniając przed nimi swoje plany odnowienia Indii. Wezwał ich do podjęcia pracy, która doprowadziłaby do poprawy systemów edukacji i higieny w Indiach. Chciał, aby zaczęto wydawać magazyn dla rozpowszechnienia wśród rodaków szerokich prawdy Wedanty, które wzbudzą zaufanie ich umysłów co do ich mocy i możliwości oraz przywrócą utraconą osobowość. Napominał swoich wielbicieli, aby działali szczególnie na rzecz podnoszenia kobiet i mas, bez których pomocy Indie nigdy nie byłyby w stanie wznieść się z obecnego stanu stagnacji. Wysyłał im pieniądze zarobione przez swoje wykłady na działalność religijną, edukacyjną i inną działalność filantropijną. Jego entuzjastyczne listy były dla nich inspiracją. Ale chcieli, żeby powrócił i podjął przywództwo. Byli także zmartwieni widząc złośliwą propagandę rozsiewaną przeciwko niemu przez chrześcijańskich misjonarzy w Indiach. Jednakże Swami wielokrotnie namawiał ich, aby polegali na sobie. „Stańcie na własnych nogach!" napisał do nich. „Jeśli naprawdę jesteście moimi dziećmi, nie będziecie się niczego bać, nic was nie może powstrzymać. Będziecie jak lwy. Musicie obudzić Indie i cały świat.”

O krytyce ze strony chrześcijańskich misjonarzy napisał: „Chrześcijaństwo nauczane w Indiach jest zupełnie inne od tego, co tu widzimy. Zdziwisz się, słysząc, że mam przyjaciół w tym kraju wśród kleru kościołów episkopalnych i prezbiteriańskich, którzy są zarówno tolerancyjni jak i liberalni i tak szczerzy, jak wy w swojej własnej religii. Prawdziwy duchowy człowiek – wszędzie – ma światłe poglądy. Jego miłość zmusza go do tego. Ci, dla których religia jest handlem zmuszeni są do zaściankowości i złośliwości poprzez samo wprowadzenie do religii konkurencyjnych, walczących i samolubnych metod świata”. Poprosił indyjskich wielbicieli, aby nie zwracali uwagi na to, co misjonarze mówili za lub przeciw niemu. „Będę pracował nieprzerwanie – pisał – aż umrę, a nawet po śmierci będę pracował dla dobra świata. Prawda jest nieskończenie ważniejsza niż nieprawda... Jest siłą charakteru, czystości i prawdy – osobowości. Dopóki mam te rzeczy, możecie czuć się spokojnie; nikt nie będzie w stanie zranić nawet włosa na mojej głowie. Jeśli spróbują, upadną, powiedział Bóg."

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-23 01:22:47)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

#11 2019-04-28 18:39:56

Devi

PIELGRZYM

Zarejestrowany: 2019-02-09
Posty: 36
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

" Te proste a zarazem śmiałe słowa były zapowiedzią jego przyszłego przekazu dla świata. Zwracając się do dużej publiczności w późniejszych latach często powtarzał: „Nie wierzcie w rzecz tylko dlatego, że przeczytaliście o niej w książce. Nie wierzcie w rzecz tylko dlatego, że inny człowiek powiedział wam, że to prawda. Nie wierzcie w słowa, ponieważ są uświęcone przez tradycję. Sami odkryjcie prawdę. Uzasadnijcie ją. To jest urzeczywistnienie. "
-  Fajne są te wersety o doświadczaniu nauk, wiedzy przekazywanej. To bardzo ciekawe teksty opisujące życie Świętych Istot.

Offline

 

#12 2019-04-30 00:29:14

 Kavi

PIELGRZYM

Skąd: Polska
Zarejestrowany: 2007-12-08
Posty: 89
Punktów :   
WWW

Re: Biografia Swami Vivekananda

Przypomniał całemu Światu ,że wszyscy ludzie , różnych wyznań , różnych ras i narodów są zawsze i zawsze będą Braćmi i Siostrami dla siebie nawzajem.

Offline

 

#13 2020-07-30 01:48:04

 Kaivalin

Administrator

Skąd: European Union: London/Warsaw
Zarejestrowany: 2007-07-11
Posty: 468
Punktów :   
WWW

Re: Biografia Swami Vivekananda

Chyba już na zawsze, każdego roku 12 stycznia, Dzień Urodzin Guru Vivekananda Ji, znany jako Guru Dźanman, będzie się kojarzyć z zejściem na ziemię tej wielkiej duszy o pełnej mocy rozpoznawania dobra od zła, bo Viveka to odróżnianie dobra od zła, światła od ciemności, prawdy od fałszu...


Śiwa Nam Kevalam - Administrator - Strażnik Forum
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Offline

 

#14 2021-11-09 22:09:25

iti

PIELGRZYM

Zarejestrowany: 2019-02-06
Posty: 53
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

Piękne tłumaczenie. Czyta się bardzo dobrze. Postać Swami Vivekananda to skarbnica mądrości. Mnie zainspirowała nieduża książeczka Swami Vivekananda p.t. „Karmajoga”. Na pewno powrócę jeszcze do biografii. Dziękuję za przekład.

Ostatnio edytowany przez iti (2022-01-03 21:41:59)


Zapraszam na warsztaty duchowe nad Zatokę Pucką
Laya Tantra - Rebirthing - Laya Yoga - Sufi - ReiKi - Joga Uzdrawiania

Offline

 

#15 2021-12-08 02:17:27

Mariici

BUDZICIEL

Zarejestrowany: 2009-01-06
Posty: 241
Punktów :   

Re: Biografia Swami Vivekananda

DOŚWIADCZENIA NA ZACHODZIE


Od pewnego czasu Swami Wiwekananda planował podróż do Londynu. Chciał zasiać ziarno Wedanty w stolicy Imperium Brytyjskiego. Pani Henrietta Müller wysłała mu serdeczne zaproszenie do odwiedzenia Londynu, a pan E.T.Sturdy zaprosił go, aby zatrzymał się u niego w domu. Pan Leggett także zaprosił Swami do Paryża w charakterze swojego gościa.

Pan Francis H. Leggett, którego gościnności Swami doświadczył już w Percy był bogatym biznesmenem z Nowego Jorku. On i jego dwie znajome, pani William Surges i panna Josephine MacLeod (które były siostrami) przychodziły na wykłady, których Swami udzielał w Nowym Jorku poprzedniej zimy. Wszyscy byli pod wrażeniem osobowości Swami i jego posłania, a pan Leggett wspomniał, pewnego dnia, że nauczyciel był osobą o ‘wielkim zdrowym rozsądku’. Zażyła więź rozwinęła się stopniowo pomiędzy Swami, dwiema siostrami i panem Leggett. Pani Sturges, która była wdową i pan Leggett zaręczyli się i oznajmili o tym w czasie letniego obozu w Percy. Zdecydowali że wezmą ślub w Paryżu i pan Leggett zaprosił Swami aby był świadkiem w czasie ceremonii.

To zaproszenie, które przyszło do Swami w tym samym czasie co zaproszenia od Pani Müller i pana Sturdy wydało się Swami, jak opisał to w liście, ‘boskim wezwaniem’. Nowojorscy przyjaciele Swami pomyśleli, że podróż morska będzie bardzo korzystna dla jego zmęczonego ciała i umysłu. W tym czasie Swami zaczął mieć przeczucia nadchodzącego końca. Pewnego dnia powiedział nawet: „Mój czas się skończył”. Ale świadomość jego niedopełnionej misji sprawiła, że zapomniał o swym ciele.

Swami i pan Leggett wypłynęli z Nowego Jorku w środku sierpnia 1895 roku docierając do Paryża pod koniec miesiąca. Francuska metropolia z jej muzeami, kościołami, katedrami, pałacami i galeriami sztuki zaimponowała mu jako centrum europejskiej kultury, został również przedstawiony wielu oczytanym Francuzom.

Kiedy Swami przyjechał do Londynu został entuzjastycznie powitany przez panią Müller, którą poznał w Ameryce i pana Sturdy, który studiował Sanskryt i do pewnego stopnia praktykował ascezę w Himalajach. Umysł Swami został wypełniony kłębiącymi się myślami kiedy przyjechał do wielkiego miasta. Był chętny by wypróbować swą zdolność do bycia tłumaczem duchowej kultury Indii w samej cytadeli anglojęzycznych narodów. Wiedział także, że należał do poddańczej rasy, która była pod imperialistyczną dominacją Anglii od prawie stu czterdziestu lat. Cierpienie Indii przypisywał, przynajmniej po części, tym obcym rządom. Nie był świadomy arogancji brytyjskiej klasy rządzącej w Indii, dla której Indie były krajem pogrążonym w mrokach przesądów. Czy Brytyjczycy cierpliwie wysłuchają religii i filozofii jego przodków, z których był dumny? Czy raczej pomyślą, że nic dobrego nigdy nie może wyjść ‘z Nazaretu’? Jak możemy się dowiedzieć z jego własnych opowieści, nie postawił stopy na brytyjskiej ziemi z najprzyźniejszymi uczuciami. Ale jak się czuł kiedy opuszczał Anglię po swej krótkiej wizycie zostanie tu opisane.

Po kilku dniach odpoczynku Swami po cichu rozpoczął swą pracę. Poprzez przyjaciół został stopniowo przedstawiany ludziom, którzy mogli zainteresować się jego myślami; część swojego czasu poświęcił także na zwiedzenie miejsc historycznych. Po trzech tygodniach od przyjazdu był już zaangażowany w intensywną działalność. Rozpoczął prowadzenie zajęć, znalazła się również sala, niewystarczająca by pomieścić wszystkich studentów. Gazety publikowały z nim wywiady nazywając go ‘indyjskim joginem’. Lady Isabel Margesson i wielu innych członków arystokracji zostało przyciągniętych do nauk Swami. W jego pierwszym publicznym wykładzie uczestniczyło wielu uczonych i inteligentnych ludzi; niektóre z głównych gazet pisało o tym z entuzjazmem. The Standard porównywał jego postawę moralną do Rammohan Roy I do Keshab Chandra Sen. W London Daily Chronicle napisano, że przypominał ludziom Buddhę. Nawet głowy kościołów pokazywały ciepłe uznanie.

Ale największym nabytkiem Swami w Londynie była pani Margaret E. Noble, która później została jego uczennicą, poświęcając swe życie dla edukacji kobiet w Indiach. Została także orędowniczką politycznej wolności Indii i zainspirowała wielu jej przywódców swym pisanym i mówionym słowem

Pani Noble, czwarte dziecko Samuela Noble, urodziłą się w Północnej Irlandii w 1867 roku. Zarówno jej dziadek jak i ojciec byli pastorami w kościele weslejan i brali aktywny udział w agitacji politycznej na rzecz wolności Irlandii. Jej babcia i ojciec uczyli ją Biblii. Jej ojciec, który zmarł w wieku trzydziestu czterech lat miał przeczucia co do przyszłego powołania córki. Ostatnia rzecz, którą wyszeptał swej żonie, dotyczyła Margaret. „Kiedy Bóg ją wezwie”, powiedział, „pozwól jej odejść. Rozwinie swoje skrzydła. Dokona wielkich rzeczy.”

Po ukończeniu koledżu Margaret podjęła pracę nauczycielki w Keswick, w angielskim Lake District, gdzie kontakt z Wysokim Kościołem wzbudził w niej religijne emocje. Następnie nauczała w sierocińcu w Rugby, gdzie pracowała fizycznie razem z podopiecznymi. W wieku 21 lat panna Noble została mianowana nauczycielką w szkole średniej w Wrexham, w dużym ośrodku górniczym, gdzie brała udział w działalności społecznej miasta, gdzie odwiedzała slumsy i opiekowała się bezdomnymi. Następnie poszła do Chester i uczyła klasę osiemnastoletnich dziewczyn. Tutaj zagłębiła się w systemy edukacyjne Pestalozziego i Froebla. I wreszcie przyjechała do Londynu, gdzie jesienią 1895 roku otworzyła w Wimbledonie własną szkołę – Ruskin School.

Metropolia Imperium Brytyjskiego dawała pani Noble nieograniczone możliwości realizacji wielu ukrytych pragnień – politycznych, literackich i edukacyjnych. Tutaj dołączyła do grupy „Wolna Irlandia”, pracując na rzecz wolności Irlandii. Została również serdecznie przyjęta w ekskluzywnym salonie Lady Ripon, gdzie regularnie dyskutowano o sztuce i literaturze. Salon ten przekształcił się później w Sesame Club, z pokojami na Dover Street, gdzie Bernard Shaw, T.H. Huxley i inni ludzie literatury i nauki dyskutowali na wysoce intelektualne tematy. Margaret Noble została sekretarzem klubu i prowadziła wykłady „Psychologia dziecka” i „Prawa kobiet”. Tak więc jeszcze zanim spotkała Swami Vivekananda, nieświadomie przygotowywała grunt pod swoje przyszłe działania w Indiach.

W tym czasie Margaret doznała okrutnego ciosu. Była głęboko zakochana w mężczyźnie, a nawet ustaliła datę ślubu. Ale odbiła go jej inna kobieta. Kilka lat wcześniej inny młody mężczyzna, z którym miała być zaręczona, zmarł na gruźlicę. Te doświadczenia głęboko ją zszokowały i zaczęła poważniej interesować się religią. Bardzo lubiła prostą modlitwę Thomasa à Kempis: „Bądź tym, o co się modlisz”.

Pewnego dnia jej nauczyciel sztuki, Ebenezer Cook, powiedział Margaret: „Lady Isabel Margesson zaprasza do swojego domu kilkoro przyjaciół, aby posłuchali hinduskiego Swami. Przyjdziesz? Swami Vivekananda był już tematem dyskusji wśród niektórych członków Klubu Sezamowego. Pan E.T. Sturdy i panna Henrietta Müller opowiedziały o jego niezwykłym sukcesie w Ameryce jako kaznodziei i mówcy.

Panna Noble po raz pierwszy spotkała Swami Vivekanandę w niedzielny wieczór w salonie Lady Isabel Margesson, znajdującym się na modnym londyńskim West Endzie. Miał przemawiać do grupy ludzi o myśli hinduskiej. Panna Noble przybyła jako jedna z ostatnich. Piętnaście osób siedziało w pokoju w absolutnej ciszy. Nerwowo czuła, że wszystkie oczy zwrócone są na nią, a kiedy zajęła pierwsze wolne krzesło, poprawiła spódnicę by usiąść bez hałasu. Swami siedział naprzeciwko niej. Na palenisku za nim płonął węgiel. Zauważyła, że był wysoki, dobrze zbudowany i miał aurę głębokiego spokoju. Efekt jego długiej praktyki medytacyjnej był widoczny w łagodności i wzniosłości jego spojrzenia, które, jak miała później pisać, „Rafael namalował nam na czole Dzieciątka Sykstyńskiego”.

Swami spojrzał na Lady Isabel ze słodkim uśmiechem, gdy powiedziała: „Swamidżi, wszyscy nasi przyjaciele są tutaj”. Zaintonował kilka wersetów z sanskrytu. Panna Noble była pod wrażeniem jego melodyjnego głosu. Usłyszała, jak Swami mówił między innymi: „Cała nasza walka toczy się o wolność. Nie szukamy ani nędzy, ani szczęścia, ale wolności, samej wolności”.

Na początku pannie Noble trudno było zaakceptować poglądy Swami Wiwekanandy. Ale zanim wyjechał z Londynu, zaczęła zwracać się do niego „Mistrz”.

Wspominając te pierwsze spotkania w Londynie i ich decydujący wpływ na jej życie, Nivedita napisała w 1904 roku do przyjaciela: „Przypuśćmy, że nie przyjechałby wtedy do Londynu! Życie byłoby jak sen bez głowy, bo zawsze wiedziałem, że na coś czekam. Zawsze mówiłem, że wezwanie nadejdzie. I tak się stało. Ale gdybym wiedziała więcej o życiu, wątpię, czy bym to rozpoznała kiedy nadszedł czas. Na szczęście niewiele wiedziałem i oszczędzono mi tej tortury... Zawsze miałem w sobie ten palący głos, ale nic do powiedzenia. Jakże często siadałem z piórem w ręku, aby przemówić, a nie było mowy! A teraz nie ma jej końca! Jak na pewno jestem dopasowana do mojego świata, tak z pewnością mój świat mnie potrzebuje, czeka – gotowy. Strzała znalazła swoje miejsce w łuku. Ale gdyby nie przyszedł! Gdyby medytował sobie na szczytach Himalajów!... Mnie na przykład, nigdy by tu nie było.”

Swami Vivekananda i pan Sturdy wkrótce rozpoczęli angielskie tłumaczenie aforyzmów Bhakti autorstwa Narada. W tym czasie Swami przyszło do głowy, że religia nie może trwale praktykować bez organizacji i rytuałów. Zdał sobie sprawę, że zwykły luźny system filozofii szybko stracił swój urok. Widział zatem potrzebę formułowania rytuałów opartych na prawdach upaniszad, które służyłyby człowiekowi od narodzin do śmierci – rytuałów przygotowujących do ostatecznego urzeczywistnienia ponadzmysłowego Absolutu.

Jego pobyt w Anglii był bardzo krótki, ale jego wnikliwość pozwoliła mu ocenić angielski charakter z dużą dokładnością. 18 listopada 1895 roku napisał do wielbiciela: „W Anglii moja praca jest naprawdę wspaniała. Sam się temu dziwię. Anglicy nie mówią zbyt wiele w gazetach, ale pracują cicho. Jestem pewien, że wykonałem więcej pracy w Anglii niż w Ameryce”. A w innym liście, napisanym 13 listopada, do pewnego brata-ucznia w Indiach: „Każde przedsięwzięcie podejmowane w tym kraju wymaga trochę czasu, zanim się uruchomi. Ale kiedy John Bull przyłoży rękę do czegoś, nigdy temu nie odpuści. Amerykanie są szybcy, ale są trochę jak płonąca słoma, łatwa do ugaszenia”.

Swami otrzymywał listy od amerykańskich wielbicieli z prośbą o powrót; bogata dama z Bostonu obiecała wspierać jego pracę w Nowym Jorku przez całą zimę. Jednak przed wyjazdem z Anglii zorganizował zajęcia w Londynie, które pan Sturdy miał prowadzić do czasu przybycia nowego Swami z Indii, o potrzebie którego stale pisał do swoich braci uczniów w klasztorze Baranagore.

6 grudnia 1895 roku po dwumiesięcznym pobycie w Anglii, Swami Vivekananda wrócił do Nowego Jorku, w doskonałym zdrowiu i nastroju. Podczas jego nieobecności za granicą jego amerykańscy uczniowie Kripananda, Abhayananda i Pani Waldo prowadzili regularne zajęcia, które uczyły radźa-jogi zarówno w jej praktycznych, jak i teoretycznych aspektach.

Wraz z Kripanandą zajął nowe kwatery, składające się z dwóch przestronnych pokoi, mogących pomieścić sto pięćdziesiąt osób. Swami natychmiast rzucił się do działania i wygłosił serię wykładów na temat pracy jako duchowej dyscypliny. Rozmowy te zostały następnie opublikowane jako Karma-Joga, która jest uważana za jedną z jego najlepszych książek. W międzyczasie wielbiciele Swami odczuwali, że potrzebny jest  stenograf, który spisywałby jego przemówienia w czasie zajęć i podczas publicznych wystąpień. Wiele z jego cennych przemówień zostało już utraconych, ponieważ nie było reportera, który mógłby je nagrać. Na szczęście na scenie pojawił się Anglik J.J. Goodwin, który początkowo był zatrudniony jako profesjonalny stenograf; jednak w ciągu kilku dni był tak pod wrażeniem życia i przesłania Swami, że został jego uczniem i zaoferował swoje usługi za darmo, z komentarzem, że skoro nauczyciel mógł poświęcić całe swoje życie, aby pomóc ludzkości, on, uczeń, może przynajmniej oddać swoje usługi jako ofiarę miłości. Goodwin podążał za Swami jak cień w Ameryce, Europie i Indiach; zapisał wiele publicznych wypowiedzi Vivekanandy, zachowanych obecnie w opublikowanych książkach, i w ten sposób zdobył wieczną wdzięczność niezliczonych mężczyzn i kobiet.

Swami spędził Boże Narodzenie 1895 roku z państwem Leggett w ich wiejskim domu, Ridgely Manor, który często odwiedzał, aby cieszyć się wytchnieniem od ciężkiej pracy w Nowym Jorku. Ale nawet tam wygłaszał wzniosłe duchowe dyskursy, jak wynika z poniższego fragmentu listu napisanego przez pana Leggetta 10 stycznia 1896 roku do panny MacLeod:

Pewnej nocy w Ridgely wszyscy byliśmy oczarowani jego elokwencją. Takiej myśli nigdy nie słyszałem wyrażonej przez śmiertelnika – takiej, jaką wypowiadał przez dwie i pół godziny. Wszyscy byliśmy głęboko poruszeni. I dałbym sto dolarów za napisany na maszynie dosłowny raport. Swami został natchniony w stopniu, jakiego nigdy wcześniej ani od tamtej pory nie widziałem. Opuści nas wkrótce i być może już nigdy go nie zobaczymy, ale pozostawi niezatarty ślad w naszych sercach, który pocieszy nas do końca naszych ziemskich karier.

Po krótkiej wizycie w Bostonie jako gość pani Ole Bull, Swami rozpoczął serię publicznych wykładów w Nowym Jorku w Hardeman Hall, The People's Church, a później w Madison Square Garden, który mógł pomieścić 1500 osób. W tym ostatnim miejscu wygłosił swoje słynne wykłady o miłości jako duchowej dyscyplinie, które następnie zostały opublikowane jako Bhakti-joga. Zarówno wykłady Swami, jak i jego osobowość spotkały się z pozytywnym komentarzem w gazetach. Wtajemniczył w życie monastyczne doktora Streeta, który przyjął imię Yogananda.

Pani Ella Wheeler Wilcox, jedna z założycielek ruchu Nowej Myśli w Ameryce, wypowiadała się z uznaniem o naukach Swami. Ona i jej mąż najpierw poszli go posłuchać z ciekawości, a co się potem wydarzyło, można opowiedzieć jej własnymi słowami:

Nim upłynęło dziesięć minut na widowni, poczuliśmy, że wznosimy się w atmosferę tak rozrzedzoną, tak żywą, tak cudowną, że siedzieliśmy oczarowani i prawie bez tchu do końca tego wykładu. Kiedy to się skończyło, wyszliśmy z nową odwagą, nową nadzieją, nową siłą, nową wiarą, by stawić czoła codziennym perypetiom życia... Była to ta straszna zima katastrof finansowych, kiedy banki upadały, a akcje spadały jak pęknięte balony i biznesmeni szli przez ciemne doliny rozpaczy, a cały świat wydawał się pokręcony. Czasami po nieprzespanych nocach pełnych zmartwień i niepokoju mój mąż szedł ze mną, aby wysłuchać wykładu Swami, a potem wychodził w zimowy mrok i szedł ulicą uśmiechnięty i mówił: „W porządku. Nie ma się czym martwić. I wróciłbym do swoich obowiązków i przyjemności z tym samym podniesionym poczuciem duszy i poszerzoną wizją… „Nie przychodzę po to, by nawracać cię na nową wiarę” – powiedział. „Chcę, żebyś zachował swoją wiarę; chcę, aby metodysta był lepszym metodystą, prezbiterianin lepszym prezbiterianinem, a unitarianin lepszym unitarianinem. Chcę cię nauczyć żyć prawdą, odsłaniać światło we własnej duszy”. Przekazał przesłanie, które wzmocniło człowieka biznesu, które spowodowało, że frywolna kobieta z towarzystwa zatrzymała się i zastanowiła; dało ono artyście nowe aspiracje; wpoiło żonie i matce, mężowi i ojcu większe i świętsze zrozumienie swego obowiązku.

Po zakończeniu pracy w Nowym Jorku Swami w towarzystwie Goodwina wyjechał do Detroit. Głównym tematem jego wykładów i zajęć była bhakti, czyli miłość do Boga. W tym czasie był cały zakochany. Wydawało się, że zawładnęło nim jakieś boskie szaleństwo, jakby jego serce pękło z tęsknoty za ukochaną Matką. Wygłosił swój ostatni publiczny wykład w Świątyni Beth-El, której liderem był rabin Louis Grossman, gorący wielbiciel Swami. Swami rzucił niejako czar na całą publiczność. „Nigdy – pisała pani Funke – nie widziałam by Mistrz wyglądał jak tamtego wieczoru. W jego pięknie było coś nieziemskiego. To było tak, jakby duch prawie rozerwał więzy ciała i wtedy zobaczyłam zapowiedź końca. Był bardzo wyczerpany latami przepracowania i już wtedy było widać, że nie tęsknił za tym światem. Próbowałam przymknąć na to oczy, ale w sercu znałam prawdę. Potrzebował odpoczynku, ale czuł, że musi iść dalej.”

Swami Vivekananda wciąż na nowo przychodziło do głowy, że jego lata są policzone. Często mówił w tamtym okresie: „Och, ciało to straszna niewola!”. lub „Jak bardzo chciałbym móc się ukryć na zawsze!” Notatnik, który nosił ze sobą podczas swoich wędrówek po Indiach, zawierał te znaczące słowa: „Teraz znaleźć kąt i położyć się w nim by umrzeć!”. W liście do przyjaciela zacytował te słowa i powiedział: „Ale cała ta karma pozostała. Mam nadzieję, że teraz to przepracowałem. Wygląda na to, że miałam halucynacje w tych dziecinnych snach o robieniu tego i robieniu tamtego. Kończę z nimi... Być może te szalone pragnienia były konieczne, aby sprowadzić mnie do tego kraju. I dziękuję Bogu za to doświadczenie”.

25 marca 1896 wygłosił swój słynny wykład „Filozofia Wedanty” przed doktorantami wydziału filozofii Uniwersytetu Harvarda. Wywołał on takie wrażenie, że zaproponowano mu posadę w Katedrze Filozofii Wschodniej na uniwersytecie. Później podobna oferta przyszła z Uniwersytetu Columbia. Ale odmówił obu, ponieważ był sannjasinem.

W 1894 roku Swami Vivekananda założył Towarzystwo Vedanty w Nowym Jorku jako organizację niesekciarską, której celem było głoszenie uniwersalnych zasad Wedanty. Została ona lepiej zorganizowana w 1896 roku. Tolerancja i uniwersalizm religijny stały się jej mottem, a jej członkowie byli powszechnie znani jako „Vedantyni”.

W międzyczasie wielkie dzieła Swami: Radźa-Joga, Bhakti-Joga i Karma-Joga przyciągały uwagę wielu myślicieli w tym kraju. Swami poważnie podchodził do organizowania hinduizmu na solidnych, uniwersalnych, etycznych i racjonalnych podstawach, tak aby przemawiał do poważnych myślicieli we wszystkich częściach świata. Chciał zreinterpretować, zgodnie z metodami współczesnej nauki, hinduski pogląd na duszę, boskość, związek między materią a energią oraz kosmologię. Ponadto chciał dokonać klasyfikacji pozornie sprzecznych fragmentów Upaniszad dotyczących doktryn dualizmu, kwalifikowanego niedualizmu i absolutnego niedualizmu oraz ukazać ich ostateczną zgodność. Aby osiągnąć ten cel, poprosił swoich wielbicieli w Indiach, aby przysłali mu Upaniszady i Sutry Wedyjskie z komentarzami czołowych aćarjów, a także fragmenty Wed i Puran dotyczące Brahmana. On sam chciał napisać ten Największy Testament, tę Uniwersalną Ewangelię, aby przetłumaczyć myśl hinduską na język zachodni. Swój cel wyraził w liście napisanym do jednego ze swoich uczniów 17 lutego 1896 roku:

„Przełożyć hinduskie idee na język angielski, a potem zrobić z suchej filozofii i zawiłej mitologii i dziwacznej, zaskakującej psychologii, religię, która będzie łatwa, prosta, popularna, a jednocześnie spełni wymagania najwyższych umysłów, to zadanie, które mogą zrozumieć tylko ci, którzy tego próbowali. Abstrakcyjna Adwaita musi stać się żywa – poetycka – w życiu codziennym; a z oszałamiającego jogizmu musi wyjść najbardziej naukowa i praktyczna psychologia – a wszystko to musi być ułożone w takiej formie, aby dziecko mogło to pojąć. To jest dzieło mojego życia. Tylko Bóg wie ile z tego mi się uda. Mamy prawo do pracy a nie do jej owoców.”

Swami zawsze chciał zdrowej wymiany idei między Wschodem a Zachodem; był to jeden z celów Towarzystwa Wedanta w Nowym Jorku. Czuł potrzebę stworzenia ośrodków żywotnej i nieustannej komunikacji między dwoma światami, aby stworzyć „niejako otwarte drzwi, przez które Wschód i Zachód mogą swobodnie przechodzić tam i z powrotem, bez poczucia obcości, jak z jednego domu do inne.” Myślał już w tym czasie o sprowadzeniu do Ameryki niektórych swoich braci uczniów jako kaznodziejów Wedanty. Chciał również wysłać niektórych swoich amerykańskich i angielskich uczniów do Indii, aby uczyli nauki, przemysłu, technologii, ekonomii, socjologii stosowanej i innych praktycznych rzeczy, których Hindusi potrzebowali, aby poprawić swoje warunki społeczne i podnieść standard życia. Często opowiadał swoim amerykańskim uczniom o swojej wizji, że nadejdzie czas, kiedy linie demarkacyjne między Wschodem a Zachodem zostaną zatarte. Z Anglii pisał już do Swami Saradanandy, aby przygotował się do przybycia na Zachód.

Wiosną 1896 roku zaczęły napływać listy z Anglii błagające Swami Vivekananda o powrót tam i kontynuowanie jego działalności. Swami czuł potrzebę skoncentrowania się na pracy zarówno w Londynie, jak i w Nowym Jorku, dwóch wielkich metropoliach świata zachodniego. Dlatego ustalił z panną Waldo i innymi wykwalifikowanymi uczniami, aby kontynuowali jego program w Ameryce podczas jego nieobecności. Pan Francis Leggett został mianowany prezesem Towarzystwa Wedanta.

Swami również otrzymywał listy od swoich przyjaciół z Indii, błagające o jego powrót. Odpowiadał im, że przybędzie tak szybko, jak to możliwe, ale zachęcał ich do zorganizowania pracy, ostrzegając ich przed tworzeniem jakiegokolwiek nowego kultu wokół osoby Śri Ramakryszny, która dla Swami była demonstracją odwiecznych zasad hinduizmu. 14 kwietnia 1896 r. pisał do Indii:

„To, że Ramakrishna Paramahamsa był Bogiem – i tego typu rzeczy – nie zostanie zaakceptowane w krajach takich jak ten. M. ma tendencję do wkładania tego wszystkim do gar235deł; ale to uczyni nasz ruch małą sektą. Trzymaj się z dala od takich prób; w tym samym czasie, jeśli ludzie czczą go jako Boga, niech to czynią. Ani nie zachęcaj, ani nie zniechęcaj. Masy zawsze będą miały osobę; ludzie bardziej wzniośli -  zasadę. Chcemy obu. Ale zasady są uniwersalne, a nie osoby. Dlatego trzymaj się zasad, których nauczał, i pozwól ludziom myśleć o jego osobie, co chcą”.

Swami poczynił teraz zdecydowane przygotowania, aby 15 kwietnia wyjechać do Londynu i po zrealizowaniu tam swoich planów popłynąć do swojej ojczyzny.

Dla czytelników biografii Swami Vivekanandy powinno być oczywiste, że pracował on pod wielką presją, presją, której ułamek załamałby się w mgnieniu oka słabszą osobę. Oczywiście kilka wolnych chwil spędził na zabawie i żartowaniu. Czytał egzemplarz „Punch” albo jakiś inny komiks i śmiał się, aż łzy spływały mu po policzkach. Uwielbiał opowiadać historię chrześcijańskiego misjonarza, który został wysłany, by nawracać kanibalów. Nowo przybyły udał się do wodza plemienia i zapytał go: „A jak ci się podobał mój poprzednik?”. Kanibal odpowiedział mlaskając ustami: „Był po prostu pyszny!”.

Inna historia dotyczyła „mrocznego” duchownego, który wyjaśniając stworzenie, krzyczał do swojej kongregacji: „Widzicie, Bóg stworzył Adama, i On zrobił go z błota. A kiedy On go zrobił, położył go na płocie aby wysechł. I wtedy…” – „Chwileczkę drogi kaznodziejo!” – wykrzyknął nagle uczony słuchacz. – „O co chodzi z tym płotem?  Kto postawił ten płot”? Kaznodzieja odpowiedział ostro: „Teraz posłuchaj, Samie Jones. Nie zadawaj takich pytań. Rozwalisz całą teologię!

Dla odprężenia często gotował indyjski posiłek w domu przyjaciół. Przy takich okazjach wyjmował z kieszeni malutkie paczki drobno zmielonych przypraw. Przygotowywał gorące potrawy, które jego zachodni uczniowie z trudem mogli jeść bez parzenia sobie języków. Bez wątpienia działały kojąco na jego porywczy temperament.

Ale mózg Swami cały czas kipiał nowymi pomysłami. Bardzo chciał zbudować „Świątynię Uniwersalną”, w której ludzie wszystkich wyznań gromadziliby się, by czcić Boga poprzez symbol Om, reprezentujący niezróżnicowany Absolut. Innym razem, na początku 1895 roku, pisał do pani Bull o kupnie stu ośmiu akrów ziemi w górach Catskill, gdzie jego uczniowie mieli budować obozy i praktykować medytację oraz inne dyscypliny podczas letnich wakacji.

Można tu opowiedzieć wzruszający incydent, który miał miejsce w 1894 roku; ukazuje on wielki szacunek, jakim niektóre damy z Cambridge w stanie Massachusetts darzyły Swami i jego matkę. Swami pewnego dnia mówił im o „ideałach indyjskich kobiet”, szczególnie podkreślając ideał indyjskiego macierzyństwa. Byli bardzo poruszeni. W następne Boże Narodzenie wysłali matce Swami w Indiach list wraz z pięknym zdjęciem Dzieciątka Jezus na kolanach Dziewicy Maryi. W liście pisali: „W czasie świąt Bożego Narodzenia, kiedy razem z nami celebruje się i raduje świat dar Syna Maryi, wydaje się, że jest to czas pamięci. My, którzy mamy Twojego syna pośród nas, przesyłamy Ci pozdrowienia. Jego hojna służba dla mężczyzn, kobiet i dzieci pośród nas została złożona u twych stóp w przemówieniu, które wygłosił nam pewnego dnia na temat Ideałów Macierzyństwa w Indiach. Uwielbienie dla jego matki będzie dla wszystkich, którzy go słyszeli, natchnieniem i otuchą”.

Swami często opowiadał swoim uczniom o cudownej samokontroli swojej matki i o tym, jak kiedyś przez czternaście dni żyła bez jedzenia. Przyznał, że jej postać była nieustanną inspiracją dla jego życia i pracy.

Trudno przecenić miłość i uwielbienie, jakim darzyli Swami jego zachodni uczniowie. Niektórzy opisywali go jako „dostojnego mnicha”, a niektórzy jako „szlachcica”. Pani Leggett powiedziała, że  w całym swoim życiu spotkała tylko dwie sławne osobistości, które potrafiły sprawić, że człowiek poczuł się doskonale swobodnie bez ani jednej chwili poczucia utraty własnej godności, a jedną z nich był Swami Vivekananda. Siostra Nivedita trafnie opisała go jako Platona w myśleniu i współczesnego Savonarolę w jego nieustraszonej otwartości. William James z Harvardu nazywał go „Mistrzem” a w swej książce „Rodzaje Doświadczeń Duchowych”  określił go jako „wzór doskonałości Wedantystów”.

Po przybyciu do Londynu na Swami Vivekananda czekała miła niespodzianka. Przyjechał Swami Saradananda i zatrzymał się jako gość pana u Sturdy'ego. Obaj Swami nie widzieli się od bardzo dawna. Swami Vivekananda usłyszał wszystkie wiadomości o swoich duchowych braciach w klasztorze Alambazar i ich działalności w Indiach. To było bardzo szczęśliwe wydarzenie.

Na jednym ze spotkań, pod koniec jego przemówienia, siwowłosy i dobrze znany filozof powiedział do Swami: „Wspaniale przemówiłeś, sir, ale nie powiedziałeś nam nic nowego”. Szybko nadeszła odpowiedź Swami: „Panie, powiedziałem ci Prawdę. Ta Prawda jest tak stara jak odwieczne wzgórza, tak stara jak ludzkość, tak stara jak stworzenie, tak stara jak Wielki Bóg. Jeśli powiedziałem ci takie słowa, które skłonią cię do myślenia, sprawią, że będziesz żył zgodnie ze swoim myśleniem, czyż nie czynię dobrze mówiąc ci to?” Na zakończenie tych uwag powitały go głośne brawa.

Swami szybko się rewanżował. W czasie pytań pewien mężczyzna, który pochodził ze Szkocji, zapytał: „Jaka jest różnica między baboo (ang. pan – przyp. tłum) a baboon (ang. pawian – przyp. tłum)? „Och, niewielka” – padła natychmiastowa odpowiedź Swami. „To jak różnica między sot (ang. pijaczyna – przyp. tłum) i Scot (ang. Szkot – przyp. tłum) – różnica w jednej literze”.

W jednym ze swoich publicznych wykładów w Anglii złożył najbardziej wzruszający hołd swemu mistrzowi, Sri Ramakrysznie. Powiedział, że nie ma ani jednego własnego małego słowa do wypowiedzenia, ani jednej własnej nieskończenie małej myśli do rozwinięcia; wszystko, każda rzecz, wszystko, czym on sam był, wszystko, czym mógł być dla innych, wszystko, co mógł zrobić dla świata, pochodziło z tego jednego źródła, z tej czystej duszy, z tej nieograniczonej inspiracji, od Tego, który siedział „tam, w moich ukochanych Indiach, rozwiązał ogromną tajemnicę i obdarzył jej rozwiązaniem wszystkich, bez żalu i z boską hojnością”. Własne ja Swami zostało całkowicie zapomniane, całkowicie zignorowane. „Jestem tym, czym jestem, a to, czym jestem, jest zawsze dzięki niemu; cokolwiek we mnie lub w moich słowach jest dobre, prawdziwe i wieczne, wyszło do mnie z jego ust, jego serca, jego duszy. Śri Ramakryszna jest źródłem tej fazy religijnego życia Ziemi, jego impulsów i działań. Gdybym mógł pokazać światu choć jeden przebłysk mojego Mistrza, nie żyłbym na próżno.”

To Ramakryszna skontaktował go z Maxem Müllerem, wielkim niemieckim znawcą Sanskrytu i indologiem, który był pod wrażeniem elokwencji Keśaba Ćandra Sena i jego religijnego zapału, a także wiedział o wpływie, jaki Śri Ramakryszna wywarł na rozwój życia Keśaba. Na podstawie informacji, które udało mu się zebrać z Indii, Max Müller już w XIX wieku opublikował artykuł o Ramakrysznie, zatytułowany „Prawdziwy Mahatman”. Teraz pragnął spotkać się z bezpośrednim uczniem Mistrza i zaprosił Swami Vivekananda na obiad z nim w Oksfordzie 28 maja 1896 roku.

Swami był zachwycony spotkaniem uczonego. Kiedy padło imię Ramakryszny, Swami powiedział: „Dzisiaj jest czczony przez tysiące, profesorze”.

„Komu innemu należy się cześć, jeśli nie jemu?” padła odpowiedź Maxa Müllera. Swami napisał później o Maxie Müllerze i jego żonie:

Wizyta była dla mnie prawdziwym objawieniem. Ten mały biały domek, położony w pięknym ogrodzie, siwowłosy mędrzec, o twarzy spokojnej i łagodnej, z czołem gładkim jak u dziecka mimo siedemdziesięciu zim, a każda linia na tej twarzy mówi o głęboko położonej kopalni duchowości gdzieś z tyłu; ta szlachetna żona, pomocnik jego życia w jego długim i żmudnym zadaniu wzbudzenia zainteresowania, pokonania sprzeciwu i pogardy, a wreszcie stworzenia szacunku dla myśli mędrców starożytnych Indii – drzewa, kwiaty, spokój i czyste niebo – wszystko to przeniosło mnie w wyobraźni do wspaniałych dni starożytnych Indii, dni naszych brahmaryszich i radźaryszich, dni wielkich wanaprasthów, dni Arundhatich i Wasiszthów. Nie zobaczyłem ani filologa, ani uczonego, ale duszę, która na co dzień uświadamia sobie jedność ze wszechświatem.

Swami był głęboko poruszony, widząc miłość Maxa Müllera do Indii. „Chciałbym – pisał z entuzjazmem – mieć setną część tej miłości do ojczyzny. Obdarzony niezwykłym, a jednocześnie intensywnie aktywnym umysłem, żył i poruszał się w świecie myśli indyjskiej od pięćdziesięciu lub więcej lat i obserwował ostrą wymianę światła i cienia w nieskończonym lesie literatury sanskryckiej z głębokim zainteresowanie i szczerą miłością, aż zatopiły się w jego duszy i zabarwiły całą jego istotę”.

Swami zapytał Maxa Müllera: „Kiedy przyjeżdżasz do Indii? Wszyscy ludzie z radością powitaliby kogoś, kto zrobił tak wiele, aby ukazać myśli ich przodków w prawdziwym świetle”.

Twarz sędziwego mędrca rozjaśniła się; w jego oku prawie pojawiła się łza, delikatne kiwnięcie głową i powoli padły słowa: „Wtedy bym nie wrócił; musiałbyś mnie tam skremować.

Dalsze pytania ze strony Swami wydawały się nieuzasadnioną ingerencją w sfery, w których przechowywane były święte tajemnice ludzkiego serca.

Max Müller zapytał Swami: „Co robisz, aby Śri Ramakryszna był znany światu?”. On sam chciał napisać pełniejszą biografię Mistrza, gdyby tylko mógł zdobyć niezbędne materiały. Na prośbę Swami, Swami Saradananda spisał wypowiedzi Śri Ramakryszny i fakty z jego życia. Później Max Müller ucieleśnił je w swojej książce Życie i Powiedzenia Śri Ramakryszny.

Pewnego dnia Saradananda zapytał Swami dlaczego on sam nie napisał o życiu Mistrza dla Maxa Müllera. Odpowiedział: „Mam tak głębokie uczucie do Mistrza, że nie mogę pisać o nim dla publiczności. Gdybym napisał artykuł, którego pragnął Max Müller, udowodniłbym, cytując z filozofii, pism świętych, a nawet świętych ksiąg chrześcijan, że Ramakryszna był największym ze wszystkich proroków urodzonych na tym świecie. To byłoby za dużo dla staruszka. Nie myślałeś tak głęboko o Mistrzu jak ja; można by więc pisać w sposób, który zadowoliłby Maxa Müllera. Dlatego poprosiłem ciebie byś napisał.”

Max Müller pokazał Swamiemu kilka kolegiów w Oksfordzie i Bibliotekę Bodleian, a w końcu towarzyszył mu do stacji kolejowej. Na protest Swami, że profesor nie powinien podejmować takich trudów, ten ostatni powiedział: „Nie codziennie spotyka się ucznia Paramahamsa Ramakryszny”.

Oprócz wykonywania intensywnych prac publicznych w Anglii, Swami nawiązał tam kilka ważnych osobistych kontaktów. Wymieniono już nazwiska Goodwin, Henrietty Müller, Margaret Noble i Sturdy. Ci poznali go bardzo blisko podczas jego drugiej wizyty i zostali jego uczniami. Teraz przyszła kolej na kapitana i panią Sevier. Kapitan był emerytowanym oficerem armii angielskiej, miał czterdzieści dziewięć lat i przez wiele lat służył w Indiach. Oboje byli gorliwymi studentami religii i szukali najwyższej prawdy w różnych sektach i wyznaniach wiary, ale nigdzie jej nie znaleźli. Kiedy usłyszeli Swami Vivekananda, intuicyjnie zdali sobie sprawę, że jego nauki były tym, czego tak długo szukali. Byli pod wielkim wrażeniem niedualistycznej filozofii Indii i osobowości Swami.

Wychodząc z jednego z wykładów Swami, kapitan Sevier zapytał pannę MacLeod, która znała już Swami w Ameryce: „Znasz tego młodego człowieka? Czy jest tym, na kim się być wydaje?
„Tak.”
„W takim razie trzeba iść za nim i z nim odnaleźć Boga”.
Kapitan poszedł do swojej żony i powiedział: „Czy pozwolisz mi zostać uczniem Swami?”.
„Tak” – odpowiedziała.
Zapytała go: „Czy pozwolisz mi zostać uczniem Swami?”.
Odpowiedział z czułym humorem: „Nie jestem taki pewien!”.

Kiedy Swami pierwszy raz spotkał panią Sevier na osobności, zwrócił się do niej „Matko” i zapytał, czy nie chciałaby przyjechać do Indii, dodając: „Dam ci moje najlepsze urzeczywistnienia”.

Między Swamim a Sevierami nawiązał się bardzo serdeczny związek, a ci drudzy uważali go za swojego syna. Stali się jego bliskimi towarzyszami i ofiarowali mu wszystkie swoje oszczędności. Ale Swami, zaniepokojony ich przyszłym światowym bezpieczeństwem, przekonał ich, aby zatrzymali większą część swojej fortuny. Kapitan i pani Sevier, wraz z panną Noble i Goodwin, byli najlepszymi spośród wyznawców, których Swami Vivekananda zebrał w Anglii i wszyscy pozostali wierni jemu i jego pracy do ostatnich dni swojego życia.

Dzięki hojności Seviers Swami, jak zobaczymy, ustanowił Aśram Adwaita w Mayavati, prawie niedostępnym miejscu w Himalajach, w celu szkolenia uczniów, zarówno wschodnich, jak i zachodnich, w kontemplacji bezosobowego Boga. Po śmierci kapitana Seviera w Mayavati pani Sevier mieszkała tam przez piętnaście lat zajmując się edukacją dzieci z okolicznych wzgórz. Pewnego razu panna MacLeod zapytała ją: „Nie nudzisz się?”. „Myślę o nim”, odpowiedziała, odnosząc się do Swami Vivekanandy.

Choć zajęty różnymi zajęciami w Anglii, Swami ani na chwilę nie zapomniał o swojej pracy w Indiach. W końcu to jego intensywne pragnienie znalezienia środków na poprawę sytuacji rodaków przywiodło go na Zachód. Tą nadzieję zawsze pielęgnował w zakamarkach swego umysłu, zarówno w Europie, jak i w Ameryce. Musiał szkolić swoich braci uczniów na przyszłych pracowników w Indiach. Widzimy więc, jak pisze do nich szczegółowo w sprawie organizacji klasztoru w Alambazar, gdzie mieszkali od jakiegoś czasu.

27 kwietnia 1896 r. wysłał instrukcje dotyczące codziennego życia mnichów, ich wyżywienia i ubioru, ich obcowania z publicznością i o stworzeniu obszernej biblioteki w klasztorze, mniejszego pokoju na wywiady, dużej sali dla religijne dyskusje z wielbicielami, małego pokój na biuro, innego do palenia i tak dalej i tak dalej. Poradził im, aby urządzali pokoje w jak najprostszy sposób i pilnowali wody do picia i gotowania. Zasugerował, że klasztor powinien być zarządzany przez przewodniczącego i sekretarza wybieranych naprzemiennie w głosowaniu. Studia, głoszenie i praktyki religijne powinny być ważnymi elementami obowiązków mnichów. Chciał też stworzyć math (klasztor) dla kobiet bezpośrednio pod kontrolą Świętej Matki. Mnisi nie mieli odwiedzać kwater kobiet. Na zakończenie zarekomendował Swami Brahmananda na pierwszego prezydenta math i powiedział: „Ten, który jest sługą wszystkich, jest ich prawdziwym mistrzem. Nigdy nie staje się przywódcą ten, którego miłość bierze pod uwagę to, co wysokie lub niskie. Ten, którego miłość nie zna końca i nigdy nie dzieli na wysokich i niskich ma cały świat u swych stóp”. Na swoich pracowników Swami chciał ludzi z „żelaznymi mięśniami i iału, z którego zrobiony jest piorun”.

Cytując ponownie słowa Swami: „Chcę siły, męskości, kszatrawirja, czyli męskości wojownika i brahma-tedźa, czyli blasku bramina… Ci ludzie staną z dala od świata, oddadzą swoje życie i będą gotowi do walki o Prawdę, maszerując z kraju do kraju. Jeden cios zadany poza Indiami równa się stu tysiącom zadanym wewnątrz. Cóż, wszystko się stanie, jeśli Bóg tego zechce.”

Swami był wyczerpany ciężką pracą w Anglii. Trójka jego bliskich uczniów, Sevierowie i Henrietta Müller, zaproponowali wakacyjną podróż po kontynencie. Był „zachwycony jak dziecko” tą perspektywę. „Och! Pragnę zobaczyć śniegi i wędrować po górskich ścieżkach – powiedział. Wspominał swoje podróże w Himalajach. 31 lipca 1896 roku Swami w towarzystwie przyjaciół wyjechał do Szwajcarii. Odwiedzili Genewę, Mer-de-Glace, Montreux, Chillon, Chamounix, St. Bernard, Lucernę, Rigi, Zermatt i Schaffhausen. Swami był zachwycony swoimi spacerami w Alpach. Chciał wspiąć się na Mont Blanc, ale zrezygnował z tego pomysłu, gdy dowiedział się o trudności wspinaczki. Odkrył, że szwajcarskie życie chłopskie, jego obyczaje i zwyczaje przypominały życie ludzi zamieszkujących Himalaje.

W małej wiosce u podnóża Alp między Mont Blanc a Małym Bernardem wpadł na pomysł założenia klasztoru w Himalajach. Powiedział swoim towarzyszom: „Och, tęsknię za klasztorem w Himalajach, gdzie mógłbym wycofać się z trudów mojego życia i spędzić resztę moich dni na medytacji. Będzie to centrum pracy i medytacji, w którym moi indyjscy i zachodni uczniowie będą mogli mieszkać razem, a ja będę ich szkolić na pracowników. Ci pierwsi wyjdą jako głosiciele Wedanty na Zachód, a drudzy poświęcą swoje życie dobru Indii”. Pan Sevier mówiąc za siebie i swoją żonę, powiedział: „Byłoby miło, Swami, gdyby można było to zrobić. Musimy mieć taki klasztor.”

Marzenie spełniło się w postaci Adwaita Aśrama w Mayavati, z której roztacza się wspaniały widok na wieczne śniegi Himalajów.

W Alpach Swami cieszył się jednymi z najbardziej przejrzystych i promiennych chwil swojego życia duchowego. Czasami chodził sam, pogrążony w myślach, a uczniowie trzymali się na dyskretną odległość. Jeden z uczniów powiedział: „Wydawało się, że jest wokół niego wielkie światło i wielka cisza i spokój. Nigdy nie widziałem takiego Swami. Wydawał się komunikować duchowość spojrzeniem lub dotykiem. Można było prawie odczytać jego myśli, które były najwyższe, tak przemieniła się jego osobowość.”

Ostatnio edytowany przez Mariici (2023-04-07 01:09:31)


"Zwrócić się ku Światłu, przywołać choćby odrobinę Boskiej Świadomości z góry, i w jej świetle zapalić płomyczek wewnętrznej tęsknoty..."

Offline

 

Om Om Om! Om Namah Śivaya! Mahadevaya! Mahakalaya! Om Namah Himavantyai Namah! MahaTripuraSundaryai! Om Śri Gurave Namah! Om Śri Lalitamohane Namah! Om Om Om!


pun.pl - załóż darmowe forum dyskusyjne PunBB

Firefox New

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Hotely Madagaskar sneakerssklep